Waligóra ukłonił się w milczeniu.
– Powinno nam się więc – podjął demeryt – dobrze i wesoło wspólnie wędrować. Jeśli naturalnie zechcesz powstrzymywać się od nadmiernej ostentacji w publicznym głoszeniu tez o twoim pozaświatowym pochodzeniu. Winieneś – wybacz szczerość – raczej powstrzymywać się od głoszenia czegokolwiek. Twoje wypowiedzi bardzo konfundująco kłócą się bowiem z twoim wyglądem.
Olbrzym ukłonił się ponownie.
– Kim naprawdę jesteś, powtarzam, w sumie mi obojętne, spowiedzi ani wyznań nie oczekuję i nie domagam się ich. Ale chciałbym wiedzieć, jakim imieniem cię zwać.
– Dlaczego – zacytował z cicha Reynevan, przypominając sobie trzy leśne wiedźmy i ich wieszczbę – pytasz się o moje imię: ono jest tajemnicze.
– Zaiste – uśmiechnął się olbrzym. – Nomen meum, quod est mirabile… Zbieżność ciekawa i w sposób oczywisty nieprzypadkowa. Wszakże to Księga Sędziów. Słowa odpowiedzi, jaką otrzymał na swe pytanie Manoach… Ojciec Samsona. Zostańmy więc przy Samsonie, wszak to imię dobre jak każde inne. A nazwisko, cóż, nazwisko wszak mogę zawdzięczać twej właśnie, Szarleju, inwencji i fantazji… Choć wyznam, że mdli mnie na samą myśl o miodzie… Ilekroć sobie przypomnę to przebudzenie, tam, w kaplicy, z lepkim naczyniem w ręku… Ale przyjmuję. Samson Miodek, do usług.