– Columna veli aurei – przemówiła nagle niezbyt wyraźnie. – Kolumna złotej zasłony. Urodzona w Genazzano, w Rzymie żywota dokona. Za lat sześć. Miejsce opróżnione zajmie wilczyca. W niedzielę Oculi. Za lat sześć.
Cisza, zakłócana tylko potrzaskiwaniem ognia i mruczeniem kota, panowała tak długo, że Reynevan zwątpił. Niesłusznie.
– Nim dwa dni miną – powiedziała dziewczyna, wyciągając rozdygotaną dłoń w jego kierunku. – Nim dwa dni miną, sławnym on będzie poetą. Sławne u wszystkich będzie miano jego.
Szarlej zatrząsł się lekko od tłumionego śmiechu, uspokoił się natychmiast pod ostrym spojrzeniem rudowłosej.
– Nadejdzie wędrowiec – wieszczka kilka razy odetchnęła głośno. – Nadejdzie Viator, Wędrowiec, od słonecznej strony. Zamiana się staje. Od nas ktoś odchodzi, do nas Wędrowiec przychodzi. Mówi Wędrowiec: ego sum qui sum. Nie pytaj Wędrowca o imię, ono jest tajemnicze. Bo cóż jest, kto to zgadnie: z tego, który pożera, wyszło to, co się spożywa, a z mocnego wyszła słodycz.
Martwy lew, pszczoły i miód, pomyślał Reynevan, zagadka, którą Samson zadał Filistynom. Samson i miód… Co to ma oznaczać? Co symbolizować? Kim jest ów Wędrowiec?
– Brat twój woła – zelektryzował go cichy głos medium. – Brat twój woła: Idź i przyjdź. Idź, skacząc po górach. Nie zwlekaj.
Zamienił się w słuch.
– Mówi Izajasz: zgromadzeni, uwięzieni w lochu, zamknięci w więzieniu. Amulet… I szczur… Amulet i szczur. Jin i jang, Keter i Malkut. Słońce, wąż i ryba. Odemkną się, uchylą wrota Piekieł, wonczas runie wieża, zawali się turris fulgurata, wieża trafiona piorunem. W proch rozsypie się Narrenturm, błazna pod gruzami pogrzebie.
Narrenturm, powtórzył w myśli Reynevan. Wieża Błaznów! Na Boga!
– Adsumus, adsumus, adsumus! – krzyknęła nagle dziewczyna, wyprężając się silnie. – Jesteśmy! Strzała za dnia lecąca, sagitta uolante in die, strzeż się jej, strzeż! Strzeż się strachu nocnego, strzeż się istoty, która idzie w mroku, strzeż się demona, co niszczy w południe! I co woła: Adsumus! Strzeż się pomurnika! Bój się ptaków nocnych, bój cichych nietoperzy!
Korzystając z nieuwagi rudej, Jagna cichcem dorwała się do gąsiorka, wypiła kilka głębokich łyków. Zakaszlała, czknęła.
– Strzeżcie się też – zaskrzeczała – Lasu Birnamskiego…
Rudowłosa uciszyła ją kuksańcem.
– A ludzie – westchnęła rozdzierająco wieszczka – palić się będą, płonąć w ognistym biegu. Omyłkowo. Skutkiem podobieństwa nazwisk.
Reynevan pochylił się w jej stronę.
– Kto zabił… – spytał cicho. – Kto ponosi winę za śmierć mojego brata?
Rudowłosa syknęła gniewnie i ostrzegawczo, pogroziła mu kopyścią. Reynevan świadom był, że robi to, czego robić nie wolno, że ryzykuje bezpowrotne przerwanie wieszczego transu. Ale pytanie powtórzył. Odpowiedź zaś dostał natychmiast.
– Winę ponosi wierutny kłamca – głos dziewczyny zmienił ton na niższy i bardziej chrapliwy. – Kłamca lub ten, który prawdę powie. Prawdę powie. Skłamie, albo prawdę powie. A to w zależności od tego, kto jakie żywi w tym względzie poglądy. Upalony, nadpalony, spalony. Nie spalony, bo umarły. Umarły pochowany. Niebawem wykopany. Nim trzy lata miną. Z grobu wyrzucony. Buried at Lutterworth, remains taken up and cast out… Płynie, płynie rzeką popiół ze spalonych kości… Avon do Severn, Severn do mórz, z mórz na oceany… Uciekajcie, uciekajcie, życie ratujcie. Tak mało nas już zostało.
– Koń – wtrącił nagle bezczelnie Szarlej. – Żeby uciekać, potrzebny mi koń. Chciałbym…
Reynevan uciszył go gestem. Dziewczyna patrzyła niewidzącymi oczyma. Wątpił, by odpowiedziała. Był w błędzie.
– Cisawy… – bąknęła. – Cisawy będzie.
– A ja chciałbym jeszcze… – spróbował Reynevan, ale urwał, widząc, że już koniec. Oczy dziewczyny zamknęły się, głowa opadła bezwładnie. Rudowłosa podtrzymała ją, położyła delikatnie.
– Nie zatrzymuję was – powiedziała po chwili. – Pojedziecie jarem, skręcając tylko w lewo, zawsze w lewo. Będzie bukowy las, potem polana, na niej kamienny krzyż. Na wprost krzyża przesieka. Wywiedzie was na trakt świdnicki.
– Dzięki, siostro.
– Uważajcie na siebie. Tak mało nas już zostało.