Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Caroline, poczekaj!

Ale już go otaczała, wciągała w siebie, w swój oszalały rytm.

Złapała go w pułapkę jego własnych pragnień. Więc dał się ponieść ku spełnieniu, wiedząc już, że to spełnieniem nie będzie.

Leżała bardzo spokojnie, ze szlafrokiem skłębionym pod pośladkami. Tak, teraz czuła, że jest żywa. Obolała, opuchnięta, rozedrgana i żywa. Gdyby tylko nie czuła w środku takiej pustki.

Gdyby tylko on coś powiedział! Gdyby podniósł głowę, uśmiechnął się, zażartował głupio i rozładował napięcie.

Cisza się przeciągała. Rytm jego serca wrócił do normy, a cisza się przeciągała.

Wiedział, że jest ciężki, ale odwlekał chwilę, gdy będzie się musiał odsunąć. I spojrzeć jej w twarz.

Dobry seks, pomyślał. Tak, to był dobry, czysty seks, z pominięciem tych wszystkich zdradliwych, niezrozumiałych emocji. Dobry seks, pomyślał z pewnym niesmakiem. Nie było powodu, by czuć się… „wykorzystanym", tak chyba brzmi to słowo. Pożałował, że nie może się z tego pośmiać.

Czy dlatego Edda Lou była taka rozgoryczona? zastanowił się. Z westchnieniem otworzył oczy i gapił się na pusty pokój. Nie, Edda Lou nie myślała o nim. Myślała o jego pieniądzach, jego nazwisku, pozycji, ale nie o nim. Seks był dla niej tylko środkiem prowadzącym do celu.

Przynajmniej mieli ze sobą coś wspólnego.

Ale musiał być przecież ktoś, między jego pierwszą młodzieńczą przygodą a tą potyczką z Caroline, kto o nim myślał. Kto chciał czegoś więcej, a zadowolił się byle czym. Ktoś, kto leżał w bolesnej ciszy po burzy.

Otrzymałem dokładnie to, na co zasłużyłem, pomyślał. Po raz pierwszy zapragnął więcej i natknął się na kobietę, która nie chciała ani brać, ani dawać.

No cóż, miał jeszcze swoją dumę. Słaba to pociecha, ale lepsza niż skomlenie.

Odsunął się od Caroline i siadając naciągnął spodnie.

– Wzięłaś mnie przez zaskoczenie, skarbie. – Uśmiech wykrzywił mu wargi nie sięgając oczu. – Nie dałaś mi czasu, żeby się odpowiednio przystroić.

Dopiero po chwili zrozumiała, że mówi o braku kondomu. Uznała, że najlepiej wzruszyć ramionami.

– To było przyjęcie – niespodzianka. – Unikając jego oczu usiadła i otuliła się połami szlafroka, – Wezmę pigułkę.

– A więc wszystko gra. – Chciał pogłaskać ją po zmierzwionych włosach, ale nie zrobił tego. Wstał. – Wygląda na to, że uśpiliśmy twojego – Wskazał na Nieprzydatnego, który spał pod krzesłem pochrapując. Tucker wsadził ręce w kieszenie. – Caroline.

– Myślę, że zrobię kawy. – Poderwała się z kanapy, jakby głos Tuckera uruchomił dźwignię. – I śniadanie. Jestem ci winna śniadanie.

patrzył, jak przygryza dolną wargę, jak jej oczy, pociemniałe z napięcia, omijają jego twarz.

– Skoro tak chcesz. Pozwolisz, że wezmę prysznic?

– Nie krępuj się. – Westchnęła, nie wiadomo, z ulgą, czy żalem, i starała się to zatuszować słowami. – Na górze, drugie drzwi na prawo. Na półce są świeże ręczniki. Trzeba trochę poczekać, aż woda się nagrzeje.

– Nie śpieszy mi się – powiedział i wyszedł wolno z pokoju.

Umycie się jej mydłem wprawiło go w lepszy humor. Wyszorowanie zębów szczoteczką Caroline – nie mógł znaleźć innej – pozostawiło mu w ustach jej smak.

Sprawy czysto fizyczne. Będzie o wiele lepiej, jeżeli skoncentruje się na sprawach fizycznych. Naprawdę nie ma potrzeby doszukiwać się głębszego znaczenie w miłej porannej przygodzie miłosnej.

Schodząc ze schodów wkładał koszulę. Poczuł zapach kawy i bekonu. Zwyczajne poranne wonie, które nie powinny wywołać paroksyzmu tęsknoty za kobietą. Szedł przez hol w stronę kuchni, kiedy usłyszał warkot samochodu.

Z rozpiętą koszulą, kciukami zatkniętymi w kieszenie spodni, stanął w siatkowych drzwiach i patrzył, jak agent specjalny Matthew Burns parkuje samochód. Przez chwilę dwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Jeden odziany w czarny garnitur i jedwabny krawat, drugi nie ogolony i niezupełnie ubrany. Wzajemna niechęć wisiała w powietrzu.

Tucker otworzył siatkowe drzwi i oparł się o nie niedbale.

– Trochę wcześnie na składanie wizyt.

Burns zamknął samochód, schował kluczyki do kieszeni.

– Sprawy zawodowe. – Obrzucił wzrokiem nagą pierś i wilgotne włosy Tuckera. Doszedł go zapach śniadania i zacisnął wargi. – Muszę wam niestety przeszkodzić.

– Już nie jesteś w stanie – powiedział Tucker uprzejmie. – Co możemy dla ciebie zrobić?

– Bardzo się tym chlubisz, co? Longstreet?

Tucker uniósł brwi. – Czym, proszę?

– Zdolnością uwodzenia kobiet?

– Po to tu przyjechałeś? Żeby udzielić ci paru wskazówek? – Tym razem jego uśmiech nie był czarujący, był nieprzyjemny. – Zajmie nam to trochę czasu, Burns. Masz spore zaległości.

Burns zacisnął zęby. Prosty fakt, że kobieta taka jak Caroline wybrała Tuckera zamiast jego, Burnsa, paliła go żywym ogniem.

– Uważam, że twój… styl, nazwijmy to tak z braku lepszego określeni jest żałosny.

– Jeżeli chciałeś mnie obrazić, nie udało ci się. Nie staram się zrobić na tobie wrażenia.

– Wolisz bezradne kobiety.

– Wiesz – Tucker przesunął dłonią po szczecinie na brodzie. – W życiu nie spotkałem bezradnej kobiety. Caroline nie jest nią z pewnością. W tej chwili jest być może trochę roztrzęsiona. Potrzebuje kogoś, na kim mogłaby się oprzeć, zanim znów stanie mocno na nogach. Ma mnie, jak długo tylko zechce. Lepiej przyjmij to do wiadomości.

– Wiem jedno, bez skrupułów wykorzystujesz kobietę w chwili jej słabości. Masz dojrzałość emocjonalną grzyba. Edda Lou Hatinger była ostatnią pozycją na długiej liście twoich ofiar. A co do Caroline…

– Caroline może mówić za siebie. – Stanęła w drzwiach i położyła rękę na ramieniu Tuckera. Żadne z nich nie wiedziało, czy był to gest zachęty, czy ostrzeżenia. – Chcesz ze mną porozmawiać, Matthew?

Ogarnęła go nagła fala strasznego gniewu. Caroline była naga pod szlafrokiem, a sposób, w jaki stała przy boku Tuckera, świadczył nie tylko o tym, że dokonała wyboru. Świadczył o intymności. Niezależnie od swego geniuszu, swojej delikatnej urody, w jego oczach spadła do poziomu dziwki.

– Myślałem, że będzie ci wygodniej rozmawiać ze mną tutaj niż w biurze szeryfa.

– Tak, rzeczywiście. Dziękuję ci. – Zaproponowałaby mu kawę w salonie, ale nie miała zamiaru zostawiać ich samych. – Może pójdziemy do kuchni… Szykowałam właśnie śniadanie.

– Pana Longstreeta przesłucham później – powiedział sztywno Burns.

– Ale w ten sposób oszczędzisz masę czasu. – Caroline obserwowała ich czujnie, kiedy szli przez hol. – Masz ochotę na jajka, Matthew?

– Dziękuję, już jadłem. – Burns usiadł przy stole. Pasował do wiejskiej kuchni jak pięść do nosa. – Ale z przyjemnością napiłbym się kawy, jeżeli nie sprawi ci to kłopotu.

Caroline postawiła dzbanek na drucianej podstawce w kształcie koguta. Dziwne, pomyślała nakładając na talerze jajka i bekon. Prawie zapomniała, że wczoraj wpadła tu krzycząc i szlochając, podczas gdy zabójca rozbijał pięściami drzwi.

Spojrzała na nie teraz. Została tylko siatka. Ktoś, Burke albo Tucker. zabrał połamane framugi. Parę drzazg leżało jeszcze na podłodze.

– Chcesz, żebym złożyła zeznanie w związku z wczorajszym wydarzeniem – powiedziała, pochłonięta nalewaniem śmietanki do kawy. – Opowiedziałam już wszystko Burke'owi.

– Tak, czytałem twoje oświadczenie.

Tucker zauważył, że Caroline spogląda niespokojnie w stronę drzwi, pogłaskał ją delikatnie po ramieniu.

– Nie znam się na prawie – powiedział – ale czy to, co się tu wczoraj wydarzyło, nie jest problemem miejscowej policji?

– Nie. Caroline, byłbym wdzięczny, gdybyś opowiedziała mi wszystko po kolei. – Burns włączył magnetofon.

Nie było to trudne. Wydarzenie poprzedniego dnia wydawały się tak odległe, przyćmione. Odtwarzała je w myślach, zupełnie jakby miała je nagrane w głowie na taśmę. Burns pozwolił jej mówić. Robił tylko krótkie notatki.

– To dziwne, że uważasz, że Hatinger nie użył żadnego ze swych pistoletów? – stwierdził tonem pogawędki, dopijając drugą filiżankę kawy. – Oba były naładowane, a z tego co wiem, był doskonałym strzelcem. Z opisu twojej ucieczki, z tylnej werandy, przez cały dom, kuchnię na trawnik, wynika, że mógłby cię zastrzelić dziesięć razy. A on nawet nie wyciągnął pistoletu.

69
{"b":"107067","o":1}