Литмир - Электронная Библиотека
A
A

„To cię nauczy szanować dobra doczesne".

– Doszykujesz go, a potem będziesz o niego dbał – mówił Tucker i Cyr wrócił do teraźniejszości. – Dobry rower jest jak… – Cholera, o mały włos byłby powiedział: „kobieta". -…koń. Trzeba na nim jeździć, i to jeździć często. Myślę, że twoje codzienne jazdy z pracy do domu powinny załatwić sprawę.

Cyr dwukrotnie otworzył i zamknął usta.

– Chce pan. żebym na nim jeździł? – Cyr zdjął rękę z kierownicy. – Nie mógłbym tego zrobić.

– Nie umiesz jeździć na rowerze?

– Umię, proszę pana, ale… To nie jest właściwe.

– A ja uważam, że niewłaściwe są wielokilometrowe spacery i omdlenia na mojej werandzie. – Położył dłonie na ramionach chłopca. – Mam rower, ale go nie używam. Cyr. nie możesz odmówić wykonania pierwszego polecenia pracodawcy.

– Nie, proszę pana. – Cyr zwilżył wargi językiem. – Jeżeli tata się dowie, będzie strasznie zły.

– Wyglądasz mi na mądrego chłopca. Mądry chłopiec powinien znać jakieś miejsce w pobliżu domu, gdzie można schować rower bez zwracania niczyjej uwagi.

Cyr pomyślał o przepuście pod drogą Dead Possum, gdzie bawili się z Jimem w wojnę.

– Zdaje się, że znam takie miejsce, proszę pana.

– Świetnie. W szopie powinno być wszystko, czego możesz potrzebować Jeżeli nie, poproś Delię albo mnie. Zapisuj godziny pracy. Wypłata w piątek.

Cyr patrzył, jak Tuck odchodzi, potem spuścił wzrok na łuszczącą się ramę niebieskiego schwinna.

Trzy godziny później, po wykonaniu całej nie cierpiącej zwłoki pracy, jaką Tucker zdołał wymyślić w tak krótkim czasie, Cyr gnał ile sił w pedałach ku Innocence. Rower nie był już tą wyścigową, jaką był za czasów Tuckera ale Cyrowi wydawał się rumakiem, ogierem, skrzydlatym Pegazem.

Tym razem skręcił w drogę McNairów. Poślizgnął się niebezpiecznie na żużlowej nawierzchni, mruknął „Hola, chłopie" pod adresem swego wierzchowca i wyprowadził go z poślizgu.

Zobaczył Jima i jego ojca na drabinach opartych o boczną ścianę domu. Świeża niebieska farba połyskiwała w słońcu. W połowie podjazdu Cyr nie wytrzymał i wydał triumfalny okrzyk radości.

Jim zamarł z pędzlem w ręku.

– Niech mnie licho, tata, spójrz na Cyra. Skąd to masz? – zawołał. – Ukradłeś?

– Coś ty! – Zatrzymał rower w ostatniej chwili. Jeszcze sekunda, a przejechałby petunie, trochę jednak wyszedł z wprawy. – To środek transportu. – Zszedł z roweru i ustawił go na podpórce. – Dostałem pracę w Sweetwater.

– Nie chrzań! – zawołał Jim, zapominając o obecności ojca. Kosztowało go to niegroźne pacnięcie w głowę. – Wymskło mi się, tato. Przepraszam. - Ale uśmiechał się do Cyra. – Robisz w polu?

– Skąd! Pan Tucker powiedział, że zostanę jego majstrem do wszystkiego. Płaci mi cztery dolce za godzinę.

– Wy… wygłupiasz się?

– Przysięgam na Boga. Powiedział…

– Hola, panowie! – Toby potrząsnął głową. – Macie zamiar stać tak i wrzeszczeć przez cały dzień? Panna Waverly każe nam zwijać manatki.

– Nie każe. – Ubawiona tą sceną Caroline wychyliła głowę z okna. – ale wydaje mi się, że czas na małą przerwę. Cały dzień czekam, żeby poczęstował mnie pan lemoniadą wyrobu pańskiej żony.

– Z przyjemnością. Jim, złaź! Uważaj na stopnie. – Prawda wyglądała tak, że Toby sam skręcał się z ciekawości.

Zanim zdążył zejść z drabiny, Jim rozpływał się już w zachwytach nad schwinnem. Toby poszedł po przenośną lodówkę, a Jim relacjonował swoją przygodę.

– Zemdlałeś? – Jim był pod wrażeniem. – Zemdlałeś na werandzie?

Caroline pchnęła siatkowe drzwi i usłyszała ostatnie słowa Dyra. Zmarszczyła brwi. Podziękowała z roztargnieniem Toby'emu, który wręczył jej papierowy kubek z cierpką lemoniadą. Tucker zatrudnił chłopca, pomyślała ze zdumieniem. Jako majstra do wszystkiego! Żeby odwalał za niego całą nieprzyjemną robotę. Dzieciak był chudy jak patyk i miał podkrążone oczy. Nie tak dawno temu sama tak wyglądała i zrobiło jej się żal chłopca.

– Nie ma powodu, żeby pracował – mruknęła pod nosem.

– Och, przyda mu się kieszonkowe – powiedział Toby lekko.

– Bardziej przydałby mu się gorący posiłek. – Chciała go zawołać, gotowa przygotować mu spóźniony lunch. – Jak on się nazywa?

– To Cyr, panno Waverly. Cyr Hatinger. Zesztywniała.

– Hatinger?

Toby odwrócił wzrok od jej przerażonych oczu.

– On nie jest taki jak jego ojciec, panno Waverly. – Odruchowo Toby przesunął palcem po bliźnie na policzku. – To dobry chłopak. Mam do niego słabość. Jest bliskim przyjacielem Jima.

Caroline toczyła bój z sumieniem. Cyr był tylko dzieckiem. Nie wolno jej ulec pokusie i wygonić go ze swej ziemi tylko dlatego, że nosi nazwisko Hatinger.

Dzwonek roweru dźwięczał raz za razem. Jim i Cyr naciskali go na zmianę.

Grzechy ojców. Słowa samego Austina. Jego groźba. Nie wierzyła w to, patrząc na chłopca o szczupłej twarzy, który uśmiechał się jak rozmarzony anioł.

– Cyr!

Poderwał głowę, wcale nie jak anioł, ale jak młody wilk, czujny i gotowy do ucieczki.

– Tak. psze pani?

– Właśnie miałam zamiar przyszykować sobie lunch. Miałbyś ochotę coś zjeść?

– Nie, psze pani, dziękuję, psze pani. Zjadłem śniadanie w Sweetwater. Pan Tucker sam zrobił dla mnie szynkę i jajka.

– Sam… Rozumiem. – Ale wcale nie rozumiała. Stojący obok niej Toby zarechotał radośnie.

– Tuck ugotował, tyś zjadł i jeszcze trzymasz się na nogach? Musisz mieć strusi żołądek.

– Dobrze ugotował. W mikrofalówce. Włożył w nią suchary i one zaraz wyskoczyły gorące. – Cyr mówił dalej o tym, że będzie dostawał codziennie lunch od panny Delii, że pan Tucker pożyczył mu rower i dał dwa dolary zaliczki.

– Powiedział, że powinienem je wydać na przyjemności. – Taki jest przywilej mężczyzny otrzymującego pierwszą wypłatę. Byle nie na whisky i kobiety. – Zaczerwienił się lekko i rzucił spojrzenie Caroline. – On tylko żartował.

– Jestem tego pewna – powiedziała z uśmiechem.

Cyr pomyślał, że jest najładniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się widzieć. Bał się, że jeżeli będzie dalej na nią patrzył, uruchomi swoje narzędzie szatana. Utkwił więc oczy w ziemię.

– Bardzo mi przykro, że mój tata wybił pani okna.

– Są już całe, Cyr.

– Tak, psze pani. – Chciał coś powiedzieć, może oddać jej te dwa dolary na pokrycie szkód, ale usłyszał warkot silnika. Obejrzał się przez ramię, zanim inni usłyszeli szum motoru i chrzęst opon na żużlowej alei.

– To ten facet z FBI – powiedział bezosobowo.

Patrzyli w milczeniu, jak Matthew Burns parkuje samochód na końcu podjazdu.

Nie ucieszył go widok tłumu na werandzie. Zajechał w nadziei, że zastanie Caroline samą i będą mogli spokojnie pogawędzić. Ale przywołał uśmiech na twarz i wysiadł z samochodu.

– Dzień dobry, Caroline.

– Cześć, Matthew. Czym mogę ci służyć?

– Och, to nie jest oficjalna wizyta. Miałem wolną godzinę, pomyślałem więc, że wpadnę i zobaczę, jak się miewasz.

– Miewam się doskonale. – Ale wiedziała, że Burns się tym nie zadowoli. – Napijesz się mrożonej herbaty?

– Z przyjemnością. – Zatrzymał się przez Cyrem, który stał z oczami wbitymi twardo w ziemię. – Młody Hatinger, zgadza się?

– Tak, psze pana. – Cyr przypomniał sobie wizytę Burnsa w ich domu, kiedy agent próbował wydusić coś z matki szlochającej w fartuch. – To ja już pójdę.

– Chodź, Jim. Wracamy do pracy.

– Toby, może zrobilibyście sobie dłuższą przerwę. Jest tak gorąco.

– Toby? – Spojrzenie Matthewa spoczęło na barczystym Murzynie. – Toby March?

Toby skinął sztywno głową.

– Zgadza się.

– Tak się składa, że pańskie nazwisko figuruje na mojej liście osób, z którymi chcę rozmawiać. Ta blizna na twarzy. Hatinger jest za to odpowiedzialny?

– Matthew! – zawołała Caroline z oburzeniem, spojrzawszy na twarz Cyra.

– Muszę lecieć – powiedział szybko Cyr. – Do jutra, Jim. – Wskoczył na rower i odjechał, pedałując zawzięcie.

– Matthew, musiałeś mówić o tym w obecności dziecka? Burns rozłożył ręce.

45
{"b":"107067","o":1}