Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie dawał mi też spokoju mohairowy koc, który Crystal podarowała mężowi, i wizja zabójcy siedzącego na kolanach martwego doktora. Nie musiał jechać daleko. A już na pewno nie publicznymi drogami, gdzie pieszy lub kierowca jadący drugim pasem mógł zajrzeć do samochodu i zauważyć zabójcę w objęciach martwego Purcella. Morderca na pewno myślał o zatopieniu samochodu w jeziorze – miło było pozbyć się jednocześnie ciała i samochodu. Jonah założył, że zabójca popełnił błąd, źle obliczając położenie głazu, który stanął na drodze samochodu i nie pozwolił mu opaść na dno. A jeśli było inaczej? Może zabójca chciał, żeby samochód został odnaleziony. Jeśli śmierć Dowana miała wyglądać na samobójstwo, błąd polegał na czymś zupełnie innym. Zabójca wiedział o głazie i sądził, że w świetle poranka samochód będzie wyraźnie widoczny. Jednak mercedes zboczył lekko z kursu i zatonął głębiej, niż planował morderca.

Późnym popołudniem otworzyłam szufladę biurka i wyjęłam książkę telefoniczną. Przerzuciłam żółte strony i znalazłam część poświęconą firmom malarskim. Były ich całe setki, kolumna za kolumną. Część z nich reklamowała swe usługi chwytliwymi sloganami: PO CO SIĘ MĘCZYĆ I MACHAĆ PĘDZLEM? ZROBIMY TO ZA CIEBIE. CHARLIE CORNER amp; SONS. Wyobraziłam sobie rodzinę państwa Cornerów wymyślającą przy stole w kuchni hasła, które najlepiej zareklamują rodzinny interes.

Zaczęłam poszukiwania od litery A, przesuwając palec w dół, aż znalazłam firmę, którą zapamiętałam z tablicy stojącej przed domem Fiony. RALPH TRIPLET, COLGATE. Bez adresu. Zanotowałam numer telefonu. Fiona wyglądała na osobę, która wybierze działającego w pojedynkę rzemieślnika. Taki bowiem z ulgą powita każde zlecenie i nie będzie miał ochoty na żadne spory. Nie dla niej duże, kolorowe reklamy na pół strony.

Wykręciłam numer Ralpha Tripleta. Chciałam wymyślić jakąś zgrabną wymówkę, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

Po drugiej stronie ktoś odebrał telefon już po pierwszym dzwonku.

– Firma Ralpha Tripleta.

– Dzień dobry panu. Nazywam się Kinsey Millhone. Zakończyłam właśnie pewną sprawę, którą wykonywałam na zlecenie Fiony Purcell przy Old Reservoir…

– Mam nadzieję, że zapłaciła pani z góry.

– Dlatego właśnie dzwonię. Czy pani Purcell przypadkiem nie spóźnia się z regulowaniem należności?

– Spóźnia się? Raczej w ogóle nie płaci. Wdziała pani ten jej dom? Wszystkie ściany są białe. Myślałem, że to będzie prosta robota, ale przerabialiśmy już sześć odcieni. Żaden jej nie pasował. Parę razy pomalowałem już pół ściany, a ona nagle zmieniała zdanie. Twierdziła, że odcień jest zbyt zielonkawy. Potem było za różowo. Nie płaci mi od tygodni. Architekt domaga się już zastawu na posiadłości, ja chyba zrobię to samo. Tymczasem sprawdziłem w końcu jej sytuację finansową. Powinienem był to zrobić na samym początku, ale skąd mogłem wiedzieć, co mnie czeka. Ta paniusia gra rolę bogatej damy, ale korzysta z jednej karty kredytowej, by spłacić należność za drugą. Może pani powtórzyć swoje nazwisko? Nie dosłyszałem.

– To nieważne – rzuciłam szybko i odłożyłam słuchawkę.

Wyjęłam z torby spięty gumką plik karteczek. Tym razem nic nie dopisywałam. Przerzuciłam je tylko, szukając informacji zebranych w ciągu minionego tygodnia, przede wszystkim szczegółów związanych z ostatnim dniem Dowana. Pani Stegler wspomniała przelotnie o czymś, co teraz, w świetle zebranych później informacji, zwróciło moją szczególną uwagę. Powiedziała, że gdy doktor Purcell wyszedł na lunch, do biura wpadła Fiona. Czekała na niego chwilę, po czym wyszła, pozostawiając byłemu mężowi wiadomość. Siedziałam w tym biurze i wiedziałam, że bez trudu mogła otworzyć szufladę biurka Dowana i wyjąć z niej broń.

Jadąc Old Reservoir Road w zapadającym zmroku, czułam dziwne podniecenie. Jego jedyną oznaką było to, że zbyt szybko wchodziłam w zakręty, co na mokrej śliskiej nawierzchni nie było zbyt rozsądne. Musiałam jednak sprawdzić coś, co podszeptywała mi intuicja, zanim skontaktuję się w tej sprawie z Jonahem. Skręciłam w lewo i zaparkowałam volkswagena na tyłach domu.

Podeszłam do frontowych drzwi i zadzwoniłam. Fiona wyraźnie się nie spieszyła. Czekając, wpatrywałam się w jezioro Brunswick. W gasnącym świetle dnia powierzchnia wody lśniła jak rtęć. Minęło jedenaście dni od chwili, gdy po raz pierwszy stanęłam na progu tego domu i oglądałam te same widoki. Zbocze pokrywały teraz wysokie po kolana splątane chwasty, poruszające się na wietrze. Jeszcze parę dni deszczu i rozmokła ziemia osunie się w dół zbocza na ulicę.

Drzwi otworzyły się wreszcie. Nawet opiekując się wnukami, Fiona miała na sobie czarny wełniany kostium z mocno wywatowanymi ramionami. Klapy i mankiety żakietu obszyte były sztucznym futrem w lamparcie cętki. Włosy schowała pod pasującym do całości turbanem o podobnym wzorze. Gloria Swanson nie miała przy niej żadnych szans. Wyciągnęłam kopertę.

– Dołączyłam fakturę. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko podpisaniu potwierdzenia odbioru gotówki.

– Ależ skąd. Proszę wejść.

W holu stał trójkołowy rowerek, a podłoga była zarzucona zabawkami, które miałam wcześniej okazję oglądać w domu Blanche. W skłębionej masie zauważyłam laleczki, klocki, skarpetkę, kredki. Z płacht osłaniających podłogę dzieci zbudowały gigantyczny namiot, który podtrzymywały wszystkie krzesła stojące w salonie. Widziałam, jak szaleją, wybuchając co chwilę nerwowym śmiechem, który nieomylnie zwiastował wielką bitwę.

Fiona podpisała potwierdzenie. Paznokcie miała krwistoczerwone, podobnie jak szminkę do ust, która rozmazała się na dwóch przednich zębach. Wyglądało to niesamowicie, jakby nagle zaczęły jej krwawić dziąsła. Podałam jej kopię potwierdzenia.

– Jak się miewa Blanche?

– Nieźle. Ma teraz przynajmniej chwilę spokoju. Andrew odbierze dzieci po kolacji… oczywiście jeśli uda nam się do wieczora zostać przy życiu.

– Czy mogłabym skorzystać z łazienki?

– Oczywiście. Jest za kuchnią.

– Zaraz wracam.

Fiona weszła do salonu i słyszałam, jak każe dzieciom posprzątać cały ten bałagan. Ku mojemu zdumieniu wyglądało na to, że zamierzają jej posłuchać.

Przeszłam przez kuchnię i otworzyłam drzwi garażu mieszczącego trzy samochody. Najbliżej drzwi stało bmw, lecz pozostałe miejsca były puste. Fiona powiedziała mi, że kiedy odwiedzał ją Dowan, kazała mu wjeżdżać do garażu, żeby nie dawać sąsiadom powodów do plotek. Zapaliłam światło, ale niewiele to pomogło.

Wyjęłam z torby latarkę i podeszłam do ściany po drugiej stronie garażu. Wyobraziłam sobie, że siedzę w srebrnym mercedesie doktora. Spojrzałam w lewo i oszacowałam lot pocisku wystrzelonego z przedniego siedzenia, który przeszył głowę ofiary, wypadł przez okno i wbił się w ścianę. Gdzieś tutaj, pomyślałam. Byłam gotowa założyć się o dużą sumę, że Fiona nie zadałaby sobie tyle trudu, by wydobyć nabój z suchej już ściany. Miała dość białej farby, by zatrzeć wszystkie ślady popełnionego przestępstwa. Poza tym kto by go tutaj szukał? Policjanci spacerujący z wykrywaczami metalu przeszukiwali przecież zbocze wzgórza aż po drogę.

W słabym świetle żarówki ściana wyglądała na nienaruszoną. Przesunęłam dłonią po tynku, spodziewając się znaleźć jakieś nieregularności powierzchni. Ściana była gładka jak stół. Nigdzie nie było najmniejszego śladu. Poświeciłam latarką pod lekkim kątem w nadziei, że pomoże mi to wykryć minimalne choćby wybrzuszenie. Nic. Świeciłam dalej, zataczając coraz szerszy krąg, ale nie znalazłam żadnego dowodu na to, że Dow został zastrzelony właśnie tutaj. Nie było żadnych odłamków szkła ani śladów oleju w miejscu, gdzie mógł stać jego samochód.

Stałam tam osłupiała i rozczarowana. Chciało mi się płakać. A byłam taka pewna swych podejrzeń.

Drzwi do kuchni otworzyły się nagle i stanęła w nich Fiona. Patrzyła na mnie zdumiona.

– Długo pani nie wracała. Byłam ciekawa, co się stało.

Spojrzałam na nią i zaschło mi w ustach. Rozpaczliwie szukałam wymówki, która wyjaśniłaby moje dziwne zachowanie.

79
{"b":"102018","o":1}