Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zostaw tę wolną. Możesz skorzystać z tej drugiej, kiedy będziesz dzwonić do rodziców przyjaciółek Leili.

– Jeśli znajdziesz Lloyda, powiedz mu, proszę, że nie mam ochoty dłużej borykać się z tym sama. Najwyższy czas, żeby przejął część rodzicielskich obowiązków.

Idąc do samochodu, zastanawiałam się, jak dzieciom rozwiedzionych rodziców udaje się przeżyć wszystkie te kłótnie i awantury.

14

Lloyd mieszkał przy Gramercy Lane, jednej z ulic, które wiły się u stóp wzgórz. Sprawdziłam na planie Santa Teresa, jak się tam można dostać. Po chwili wiedziałam już, że będę musiała przejechać Gramercy w jakimś miejscu, a potem skręcić i sprawdzić numery domów, by się zorientować, jak trafić do Lloyda. Zostawiłam rozłożony plan na fotelu pasażera i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Deszcz znów zaczął padać i wielkie krople odbijały się jak piłeczki od maski mojego volkswagena. Włączyłam wycieraczki i spojrzałam na zegarek. Było kwadrans po trzeciej. Listopadowe dni robiły się coraz krótsze, a warstwa ciężkich chmur wisząca nad miastem sprawiała, że zmrok zaczynał zapadać już koło czwartej. Nie ukrywam, że w tej chwili miałam znacznie większą ochotę zaszyć się w ciepłym domu, niż przemierzać miasto w poszukiwaniu zbuntowanej nastolatki.

Przejechałam przez kamienną bramę prowadzącą do Horton Ravine i skręciłam w prawo. Kiedy zatrzymałam się na pierwszych światłach, raz jeszcze spojrzałam na plan. Gramercy Lane, a przynajmniej jej część, znajdowała się w promieniu trzech kilometrów od posiadłości Purcellów. Jeśli Leila zdecydowała się na podróż autostopem, to jadąc z Malibu na północ autostradą 101, prawdopodobnie poprosiła, by ją wysadzono przy Little Pony Ride, która znajdowała się o parę przecznic na południe. Kiedy zmieniły się światła, wraz ze strumieniem innych samochodów ruszyłam powoli zewnętrznym pasem. Do Little Pony Road miałam mniej więcej półtora kilometra.

Na samą myśl o Leili i jej podróży autostopem zadrżałam. Istniało oczywiście prawdopodobieństwo, że trafiła na przyzwoitych obywateli, ale na drogach nie brakowało też zboczeńców. Czternastoletnia dziewczynka nie zdaje sobie jeszcze sprawy z czających się wszędzie zagrożeń. Napady, gwałty i morderstwa są dla niej jedynie tematami doniesień prasowych, jeśli w ogóle gazety czyta. Perwersja i zboczenie są słowami, których szuka w słowniku, a nie synonimami niebezpieczeństwa. Miałam tylko nadzieję, że jej anioł stróż do końca zachował czujność.

Powoli dojechałam do Little Pony Road. Skręciłam w lewo i ruszyłam w stronę gór, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Wycieraczki na przedniej szybie podskakiwały wesoło, rozcierając zamaszyście wielka plamę kurzu i brudu. Minęłam jakąś parę skuloną pod parasolem. Szli po mojej stronie ulicy; widziałam jednak tylko ich plecy. Wypatrywałam samej Leili, więc początkowo nie zwróciłam na nich uwagi. Zauważyłam tylko, że oboje są bardzo młodzi. Dopiero kiedy ich minęłam i spojrzałam w lusterko wsteczne, rozpoznałam jasne włosy Leili i jej długie nogi. Idący z nią chłopak był wysoki i szczupły, ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Niósł przerzucony niedbale przez ramię plecak. Oboje mieli na sobie dżinsy i traperki, a idąc, kulili się przed deszczem. Mogłabym przysiąc, że palą na spółkę skręta. Zwolniłam i zatrzymałam się przy krawężniku przed nimi. W lusterku bocznym zauważyłam, że Leila zawahała się, po czym rzuciła coś na ziemię i przydeptała. Kiedy mijali mój samochód, przechyliłam się i opuściłam szybę od strony pasażera.

– Może cię podrzucić?

Leila pochyliła się do przodu. Spojrzała na mnie i na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania. Wiedziała, że mnie zna, ale nie pamiętała skąd. Towarzyszący jej dzieciak spojrzał na mnie z mieszaniną wrogości i pogardy. Zauważyłam jasną, gładką cerę, wilgotne od deszczu brązowe włosy i biały podkoszulek pod czarną skórzaną kurtką. Zaskoczył mnie widok piersi, bo zakładałam, że mam do czynienia z chłopakiem. Tymczasem to musiała być Paulie. Widziałam wyraźnie, że wyrośnie na prawdziwą piękność, choć na razie była zaniedbana, a każda cząsteczka jej szczupłego ciała aż kipiała od buntu i pogardy. Na pewno nie była tradycyjnie ładna, ale miała w sobie coś dzikiego, co od razu przykuwało uwagę: ogromne ciemne oczy i wystające kości policzkowe. Utalentowany fotograf obdarzony dobrym instynktem mógłby zarobić fortunę, prezentując światu wizję wojowniczej seksualności, jaką emanowała.

Postanowiłam skoncentrować się na Leili.

– Cześć. Jestem Kinsey Millhone. Poznałyśmy się w zeszły piątek w domu na plaży. Jadę właśnie od twojej mamy. Bardzo się o ciebie martwi. Powinnaś ją zawiadomić, że opuszczasz szkołę.

– Wszystko gra, ale proszę jej powiedzieć, że jestem wdzięczna za troskę – rzuciła pełnym sarkazmu tonem. Na pewno chciała zrobić wrażenie na przyjaciółce, ale trudno zachować buntowniczą postawę, gdy z twarzy spływają strużki deszczu. Dwa pasma włosów przylgnęły jej do policzka, a tusz do rzęs rozmazał się pod oczami.

– Myślę, że powinnaś sama jej to powiedzieć. Mama musi wiedzieć, że nic ci się nie stało.

Dziewczynki wymieniły spojrzenia. Paulie powiedziała coś konspiracyjnym szeptem. Obie próbowały jakoś wybrnąć z tej trudnej sytuacji i pogodzić się z myślą, że zostały przyłapane. Paulie zdjęła plecak i podała go Leili. Rzuciwszy szeptem jeszcze kilka słów, ruszyła w stronę autostrady krokiem, który miał sugerować daleko posuniętą nonszalancję.

Leila przysunęła się bliżej do otwartego okna. Powieki miała pomalowane grubą warstwą turkusowego cienia i podkreślone czarnymi kreskami. Ciemnobrązowa szminka była o wiele za mocna dla jej jasnej cery.

– Nie możesz mnie zmusić do powrotu do domu.

– Nie przyjechałam tutaj, żeby cię do czegokolwiek zmuszać – odparłam. – Może będziesz po prostu chciała schronić się gdzieś przed deszczem.

– Zrobię to, jeśli obiecasz, że nie powiesz mamie, kto ze mną był.

– Zakładam, że to Paulie.

Leila nie odpowiedziała, co przyjęłam za potwierdzenie moich przypuszczeń.

– No, wsiadaj. Podrzucę cię do ojca.

Zastanowiła się przez chwilę, po czym otworzyła drzwi i wsunęła się do środka. Plecak rzuciła na podłogę. Jej wielokrotnie rozjaśniane włosy sprawiały wrażenie sztucznych, a niezwykła mieszanka dredów i warkoczyków musiała przyprawiać władze szkoły o przyspieszone bicie serca. A może w Fitch panowały nowe zwyczaje? Może była to jedna z tych nowoczesnych szkół, gdzie uczniowie mogą się „swobodnie wypowiadać” także przez udziwniony wygląd i niekonwencjonalne zachowanie. W ciepłym wnętrzu samochodu wyczułam wyraźnie zapach eau de marihuana i woń damskiej bielizny noszonej o parę dni za długo.

Obejrzałam się przez ramię i włączyłam do ruchu, gdy minął mnie strumień samochodów. W lusterku wstecznym widziałam oddalającą się postać Paulie, która z daleka przypominała figurkę ołowianego żołnierzyka.

– Ile Paulie ma lat? – spytałam.

– Szesnaście.

– Rozumiem, że twoja mama za nią nie przepada. O co chodzi?

– Mamie nie podoba się nic, co robię.

– Dlaczego opuściłaś szkołę bez pozwolenia?

– Skąd wiedziałaś, dokąd pójdę? – spytała, omijając zgrabnie kwestię wagarów.

– Twoja mama na to wpadła. Kiedy dotrzemy do telefonu, chcę, żebyś do niej zadzwoniła i powiedziała, gdzie jesteś. Odchodzi w domu od zmysłów. – Nie wspomniałam, że jest też nieźle wkurzona.

– A czemu ty tego nie zrobisz? I tak będziesz z nią rozmawiać.

– Oczywiście. Jesteś nieletnia. Nie zamierzam jeszcze pogarszać twojej sytuacji. – Przez chwilę jechałyśmy w milczeniu. – Nie kapuję, co cię gryzie.

– Nienawidzę Fitch. To właśnie mnie gryzie, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć.

– Myślałam, że trafiłaś do Fitch, bo spaprałaś sprawy w państwowej szkole.

– Tam też nie mogłam wytrzymać. Banda idiotów i zgrywusów. Same młoty, nudziłam się tam na śmierć. Lekcje przypominały kabaret. Mam dużo ciekawszych rzeczy do roboty.

44
{"b":"102018","o":1}