Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zamknęłam za sobą drzwi wejściowe i ruszyłam błotnistą ścieżką do samochodu. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Deszcz nie zacinał zbyt mocno, ale i tak był denerwujący. Otworzyłam drzwiczki i wsunęłam się za kierownicę. Pochyliłam się i otworzyłam schowek. Wyjęłam stamtąd latarkę i z radością przekonałam się, że nadal działa. Położyłam ją na fotelu pasażera i wycofałam samochód z wąskiego podjazdu. Po chwili wjechałam w główną ulicę. Na skrzyżowaniu skręciłam w prawo, przejechałam może kilometr i raz jeszcze skręciłam w prawo w Old Reservoir Road. Zaczęłam się mozolnie piąć do góry.

Zakręty wyglądały znajomo, ale jechałam z bijącym mocno sercem, żałując, że przed wyjściem z domu raz jeszcze nie poszłam do łazienki. Strach jest niesamowicie moczopędny.

Wysoko nad sobą zobaczyłam dom Fiony i zaparkowałam na poboczu. Chwyciłam latarkę, wysiadłam i ruszyłam przed siebie. Było jeszcze na tyle jasno, że widziałam przed sobą ścieżkę. Wspięłam się na porośnięte wilgotną trawą wzgórze, ślizgając na błotnistej dróżce. Raz o mało nie straciłam równowagi. Zatrzymałam się na szczycie wzgórza i nad taflą wody spojrzałam na dom Lloyda. Jaśniejące w oknach światło sprawiało, że domek wyglądał jak mała kapliczka usadowiona bezpiecznie na przeciwległym wzgórzu. Miałam tylko nadzieję, że Leila nie zniknie podczas mojej nieobecności.

Schodzenie ze wzgórza było jeszcze bardziej niebezpieczne. Na wpół idąc, na wpół zjeżdżając, dotarłam w końcu na dół i włączyłam latarkę. Wokół było bardzo cicho, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci. Przy brzegu woda wydawała się zupełnie czarna i nie widać było żadnych niebezpiecznych prądów. Gdzieniegdzie widziałam ślady łap Trudy. Przejechałam latarką po brzegu, by odnaleźć widziany z okna głaz i wydeptaną ścieżkę. Z mojego miejsca nie widziałam drogi. Skierowałam latarkę na powierzchnię wody, szukając płycizn. Dno zbiornika w pewnym miejscu gwałtownie opadało, ale mimo to dostrzegłam zarys chromowanego zderzaka lśniący w ciemności niczym ukryty skarb. Nie udało mi się odczytać napisu na tablicy rejestracyjnej, ale wiedziałam, że ciemna woda skrywa zazdrośnie bagażnik srebrnego mercedesa Dowa Purcella.

15

Miejsce wypadku przypomina nocą jarzący się od świateł uliczny jarmark. O ósmej było już prawie całkiem ciemno. Samochód koronera, furgonetka-laboratorium i ford sedan stały zaparkowane na poboczu. Obok nich migały czerwono-niebieskie światła na dachach dwóch wozów patrolowych, a z radia raz po raz padały rzucane ostrym głosem komendy. Dwaj umundurowani policjanci byli pogrążeni w rozmowie, a policyjny dyspozytor ostrym głosem przekazywał listę wykroczeń i zbrodni, popełnianych właśnie na ulicach miasta: skargi z powodu hałasu, domowa burda w sąsiedniej dzielnicy, włamanie, pijak sikający na ulicy. Santa Teresa liczy osiemdziesiąt pięć tysięcy mieszkańców, a celem przestępców częściej staje się własność prywatna niż ludzie.

Pięć minut po znalezieniu zatopionego mercedesa wbiegłam na wzgórze i skierowałam się w stronę schodów prowadzących do domu Fiony. Przeskakiwałam po dwa stopnie naraz, nie zatrzymując się wcale, by złapać oddech. Wreszcie stanęłam przed drzwiami i zaczęłam walić w nie pięścią i przyciskać guzik dzwonka. Nie chciałam zostawiać miejsca zbrodni bez nadzoru, ale musiałam przecież zawiadomić policję. Zadzwoniłam raz jeszcze. Po chwili doszłam do wniosku, że Fiona nie wróciła jeszcze do domu. Obserwując jej dom z sypialni Lloyda, nie dostrzegłam przecież żadnych śladów jej obecności. Aby się do końca upewnić, przebiegłam na tył domu. Na podjeździe nie stał żaden samochód, a drzwi do garażu były zamknięte.

Najbliższy sąsiad Fiony mieszkał po drugiej stronie ulicy. Zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że pukanie do przypadkowych drzwi może się okazać bezskuteczne. Co prawda nie było jeszcze późno, ale zapadł już zmrok. Wszyscy na pewno znali opowieści o bandytach, którzy pod byle pretekstem wdzierają się do domów swoich ofiar. Nie miałam jednak wyboru. Mogłam tylko wskoczyć szybko do samochodu i starać się znaleźć automat telefoniczny. Przycisnęłam guzik dzwonka, powtarzając cały czas w duchu: Proszę, bądź w domu. Otwórz. Pomóż mi. Zajrzałam do środka przez oszklone boczne drzwi. Widziałam, że ktoś rusza się w kuchni, prawdopodobnie przygotowując kolację. Nagle w holu pojawiła się kobieta i podeszła do frontowych drzwi. Pomachałam do niej, starając się wyglądać jak praworządny obywatel, a nie jakiś maniak opętany żądzą zbrodni. Ubrana w sweter i spodnie kobieta była w średnim wieku. W pasie zawiązała kuchenny fartuszek. Jeśli była zaskoczona moim nagłym pojawieniem się na progu, to nie zdradziła tego ani jednym gestem. Zapaliła światło na werandzie i przyglądała mi się badawczo.

Zaczęłam mówić bardzo głośno w nadziei, że usłyszy mnie przez drzwi.

– Jestem znajomą Fiony. Nie ma jej w domu, a ja muszę zadzwonić.

Zauważyłam, jak obrzuca spojrzeniem posesję sąsiadki. Upewniła się, że łańcuch jest dobrze założony, i uchyliła drzwi. Nie pamiętam już, co jej powiedziałam i jakich argumentów użyłam, ale musiało to zabrzmieć bardzo przekonująco, gdyż wpuściła mnie do środka i bez słowa zaprowadziła do telefonu.

Siedem minut później zjawił się pierwszy czarno-biały wóz patrolowy.

Minęły niecałe dwie godziny, gdy na drogę wyszli mieszkańcy okolicznych domów. Stali zbici w niewielkich grupkach, chroniąc się od deszczu parasolami. Rozmawiali przyciszonymi głosami. Najwyraźniej ktoś puścił w obieg informację, że znaleziono samochód doktora. W normalnych okolicznościach mieszkańcy nie mieli okazji spotykać się zbyt często. Domy stały w pewnym oddaleniu od siebie, właściciele w większości pracowali, więc ich ścieżki rzadko się krzyżowały. Teraz czekali cierpliwie we włożonych pospiesznie płaszczach i butach, jakby połączeni wspólną troską spełniali jakiś magiczny rytuał. Przed podejściem bliżej powstrzymywała ich prowizoryczna zapora z plastikowych płotków i taśmy. Stamtąd, gdzie stali, nie mogli wiele zobaczyć. Prowadząca w strony miasta droga była ciemna, gdyż nie zainstalowano tu latarni. Za ostatnim zaułkiem rozciągały się już tylko mroczne i posępne wzgórza porośnięte szałwią i niskimi, kolczastymi krzewami.

Zmarznięta siedziałam w samochodzie. Od czasu do czasu zapalałam silnik, żeby nagrzać trochę wnętrze i przejechać wycieraczkami po szybie. Monotonny stukot kropel deszczu o dach działał straszliwie usypiająco. Po mojej prawej stronie pod kątem trzydziestu stopni wyrastało wzgórze, by po jakichś stu metrach zacząć powoli opadać w stronę jeziora. Znad powierzchni wody unosił się blask reflektorów oświetlający parę niskich drzew przy samym brzegu. Od czasu do czasu pojawiała się też sylwetka policjanta. Rozmawiałam chwilę z detektywem Odessą zaraz po tym, jak zjawił się na miejscu wypadku. Poprosił, żebym została. Wyjaśnił, że skorzystają z pomocy nurka, by obejrzeć dokładnie wnętrze samochodu przed wyciągnięciem go na powierzchnię. Po chwili ruszył w dół długim zboczem, a ja cierpliwie czekałam.

W pewnym momencie pojawiła się Leila w towarzystwie ojczyma, który wrócił do domu w czasie, gdy ja odkrywałam leżący na dnie zbiornika samochód Dowa. Stali razem z boku pod czarnym parasolem, trzymając się z dala od sąsiadów. Domyśliłam się, że zwabił ich tu blask reflektorów i szybko wskoczyli do samochodu Lloyda. Przynajmniej tym razem na twarzy Leili nie malował się wyraz znudzenia ani pogardy. Z grubą warstwą cienia na powiekach i mocno wytuszowanymi rzęsami wyglądała jak wielkookie, porzucone na pastwę losu dziecko. Stojąc w ciemnościach, nie mogła opanować drżenia. Wiedziałam, że powinnam podejść i przedstawić się Lloydowi, ale nie mogłam się do tego zmusić. Niedaleko przy drodze dostrzegłam dwie ekipy z kamerami, jedną z KWST-TV, drugą z KEST-TV. Blond reporterka z KEST już zbierała materiały i wywiady do wiadomości o jedenastej. Stała pod dużym czarnym parasolem i rozmawiała z jednym z sąsiadów. Nie zauważyłam innych dziennikarzy, ale na pewno gdzieś się tutaj kręcili.

47
{"b":"102018","o":1}