Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie musi pani aż tak bardzo go bronić – powiedziałam. – Wierzę pani. Rozumiem jednak, że nie radził sobie z obowiązkami administratora.

– Chyba tak, choć to może zbyt mocno powiedziane.

– Czy panowie Glazier i Broadus wiedzieli, co się dzieje?

– To nie leżało w ich gestii. Oni nabyli dom od poprzedniego właściciela, przeprowadzili kosztowny remont i sfinansowali budowę nowego skrzydła. Reszta należała do Genesis i doktora Purcella. To tylko moja prywatna opinia, ale miałam okazję pracować z wieloma lekarzami. Przekonałam się, że im są lepsi w swoim zawodzie, tym gorzej radzą sobie z interesami. Większość nie chciała się do tego przyznać. Ludzie traktują ich jak bogów. Ich opinie rzadko bywają kwestionowane. Nie mają pojęcia o własnych ograniczeniach, więc łatwo wprowadzić ich w błąd i oszukać. Mogą mieć ogromną wiedzę medyczną, ale ani grama zdrowego rozsądku, gdy przychodzi do zarządzania sporymi sumami pieniędzy. No, ale to tylko dygresja. Próbuję wytłumaczyć, w jaki sposób doktor Purcell mógł się wplątać w cały ten bałagan.

– Czy próbowała mu to pani wyjaśnić?

– Wiele razy. Słuchał uprzejmie i zgadzał się ze mną, ale lista błędów rosła.

– Skoro podejrzewała pani, że doktor nie radzi sobie z administrowaniem czy nie mogła się pani zwrócić do firmy zarządzającej domem?

– Za jego plecami? Nie, jeśli chciałam pracować tam dalej.

– Ale i tak straciła pani pracę.

Pani Delacorte zacisnęła usta, a na jej policzkach wykwitł rumieniec.

– Czułam, że muszę złożyć rezygnację, gdy zwolniono panią Bart.

– A czy sądzi pani, że doktor Purcell świadomie dopuścił się oszustwa?

– Wątpię. Nie bardzo widzę, w jaki sposób mógłby na tym skorzystać, no, chyba że zawarł jakąś tajną umowę z Genesis lub innymi dostawcami. Problem polega na tym, że doktor Purcell był na miejscu. W Pacific Meadows nie było ani pracowników Genesis, ani panów Glaziera i Broadusa. On był za wszystko odpowiedzialny i w konsekwencji to jemu postawiono by wszelkie zarzuty.

– Co się pani zdaniem z nim stało?

– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. W tym czasie już mnie tam nie było.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego nie złożyła pani skargi. Jeśli Tina Bart została niesłusznie zwolniona z pracy, czyż nie mogło to stanowić podstawy do dochodzenia własnych praw?

Przez chwilę milczała i widziałam, jak zmaga się ze sobą, zanim zdecydowała się odpowiedzieć.

– Nie chciałyśmy stawać do otwartej walki.

– Z kim?

– Ze wszystkimi – usłyszałam. – W Santa Teresa trudno znaleźć pracę, a wieści rozchodzą się bardzo szybko, zwłaszcza w kręgach medycznych. Choć jest tu wielu lekarzy, działają tylko trzy szpitale. Z moimi kwalifikacjami nie jest łatwo znaleźć tu pracę. Jestem bardzo związana z tym miastem. Mieszkam tu już blisko trzydzieści lat. Nie mogę sobie pozwolić na to, by przylgnęła do mnie etykietka aferzystki lub malkontentki. Może to pani uznać za tchórzostwo, ale jestem wdową i mam na utrzymaniu starą matkę. Chyba udzieliłam już pani wyczerpujących odpowiedzi, więc proszę mi wybaczyć… – Zaczęła przekładać papiery na biurku. Ułożyła je równo i wygładziła brzegi. Na jej szyi pojawiły się – niczym wyrzuty sumienia – czerwone plamy.

– Jeszcze tylko jedno pytanie. Gdzie znalazła pracę Tina Bart?

– To pani jest detektywem. Proszę się dowiedzieć.

10

Kiedy wróciłam do biura, znalazłam zapisaną przez Jennifer na karteczce wiadomość: „Dzwonił Richard Hevener. Oddzwoń, proszę”. Idąc korytarzem do mojego pokoju, czułam, jak serce zaczyna mi walić w piersi. Wiadomości od Richarda spodziewałam się najwcześniej w środę. Rzuciłam torbę na biurko i chwyciłam słuchawkę. Dwa razy łączyłam się ze złym numerem, zanim się zorientowałam, że Jennifer, zapisując pracowicie telefon, przestawiła dwie ostatnie cyfry. Za trzecim razem dodzwoniłam się wreszcie, gdzie trzeba.

– Dzień dobry, Richard. Kinsey Millhone. Prosiłeś, żebym oddzwoniła.

– Rzeczywiście. Dzięki. Jak się miewasz?

– Świetnie. Czym mogę ci służyć?

– Przeglądałem resztę zgłoszeń i żaden z kandydatów mi nie odpowiada. Zgraja jakichś lumpów i tyle. Jeśli nadal chcesz wynająć biuro, jest twoje.

– Naprawdę? Świetnie. Bardzo się cieszę. Kiedy mogę się zainstalować?

– Jadę tam teraz. Jeśli masz wolną chwilę, może przywiozłabyś mi czek. Przypominam, że suma wynosi 1675 dolarów, razem z opłatą za sprzątanie. Wypisz go dla Hevener Properties.

– Oczywiście, nie ma sprawy. Jestem dosłownie po drugiej stronie ulicy. Okna budynku, w którym teraz siedzę, wychodzą prosto na twój dom

– Tak? Nie wiedziałem. Wpadnij więc na chwilę, a kiedy tylko podpiszemy umowę najmu, dam ci klucz. – Jak wiele osób, nie czuł się najlepiej, rozmawiając o pieniądzach. Zaczęłam się zastanawiać, jakie może mieć doświadczenie w kontaktach na linii właściciel-najemca.

– O której?

– Za pięć, dziesięć minut?

– Do zobaczenia. I dziękuję.

Odłożyłam słuchawkę i odtańczyłam taniec radości, myśląc już o technicznych aspektach przeprowadzki. Na szczęście w czasie trzech lat pobytu w kancelarii Kingman and Ives nie zdążyłam wszystkiego rozpakować, więc nie powinno mi to zająć dużo czasu. Biurko, fotel, kanapa, sztuczny fikus. Moment i po wszystkim. Będę mogła parkować na moim własnym miejscu, pięć metrów od wejścia. Będę mogła jadać lunch przy drewnianym stoliku przed budynkiem…

Otworzyłam drzwi szafy i wyjęłam dwa duże pudła, szukając miarki. Znalazłam ją na dnie drugiego pudła. Był to jeden z tych metalowych przyrządów, które zwijają się tak szybko, że wystarczy chwila nieuwagi i można stracić mały palec. Wrzuciłam ją do torby, chwyciłam żółty notes i ołówek i sprawdziłam, czy działa automatyczna sekretarka. Zaraz potem narzuciłam pelerynę i ruszyłam do mojego nowego biura. Miałam ochotę skakać z radości. Ciekawe czy w dzisiejszych czasach dzieci jeszcze to robią.

Idąc przez podjazd na tyłach budynków, czułam się już niemal jak właścicielka lokalu. Należący do braci Hevener dom widziałam co prawda z okien kancelarii Lonniego, ale aby tam dotrzeć, musiałam minąć dwie przecznice. W całym domu świeciły się światła, a gdy trochę podskoczyłam, dostrzegłam w oknie księgowego, który zajmował biuro od frontu. Przy najbliższej okazji będę musiała zawrzeć z nim znajomość. Na parkingu stał ciemnogranatowy sedan, najwyraźniej należący do księgowego, a dwa miejsca dalej czarna furgonetka Tommy’ego.

Przed tylnymi drzwiami starannie wytarłam buty o zniszczoną wycieraczkę. Biuro było otwarte i poczułam zapach świeżej farby. Zajrzałam do środka. Tommy na czworakach malował białą farbą listwy podłogowe. Uśmiechnął się do mnie i wrócił do pracy. Miał na sobie kombinezon w kolorze khaki i po raz kolejny pomyślałam, że jest niesamowicie przystojny. Ciemnorude włosy rzucały miedziany poblask, a dzięki siateczce piegów skóra sprawiała wrażenie ogorzałej od wiatru i słońca.

– Cześć. Jak leci? – spytałam.

– W porządku. Pomyślałem, że dobrze będzie to skończyć. Jesteś podobno naszą nową lokatorką.

– Na to wygląda. Richard umówił się tutaj ze mną, żeby załatwić wszystkie formalności. – Dobrze, że musiał się koncentrować na wykonywanej pracy. Dzięki temu ja mogłam obserwować jego szerokie ramiona i delikatne rude włoski w miejscu, gdzie podwinął rękawy. Widziałam ślady białej farby na knykciach. Bezładnie wijące się na szyi włosy aż się prosiły o bliższy kontakt z fryzjerem.

Spojrzał na mnie przez ramię.

– Pomyślałem, że sobie poszłaś. Tak cichutko stoisz.

– Nadal tu jestem. – Z braku innych możliwości podeszłam do okna. – Taras jest wspaniały. – Zaczęłam się zastanawiać, czy ma dziewczynę.

– Sam go zbudowałem. Chciałem dodać jeszcze trochę kratek, ale to już chyba byłoby za dużo szczęścia.

– Wygląda bardzo ładnie. Czy to sekwoja?

– Tak, proszę pani. Słowo. Nie lubię tanich materiałów. Richard się wścieka, ale dzięki temu i tak zaoszczędzimy. Co tanie, to drogie, bo trzeba stale naprawiać.

29
{"b":"102018","o":1}