Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– I co o tym myślisz?

– Żadnego alarmu? To dziwne w takim domu jak ten.

– Mówisz jak glina. Zainstalowaliśmy alarm, ale nigdy go nie włączamy. Kiedy się tu sprowadziliśmy, Richard tak często uruchamiał go przez przypadek, że firma zaczęła nam liczyć pięćdziesiąt dolców od każdego fałszywego wezwania, a policja nie chciała już przyjeżdżać. Stwierdziliśmy, że gra niewarta świeczki.

– Miejmy nadzieję, że włamywacze o tym nie wiedzą.

– Jesteśmy ubezpieczeni. Chodź, za dziesięć centów masz niepowtarzalną okazję zwiedzić dom.

Oprowadził mnie, zatrzymując się tu i ówdzie, by opowiedzieć o planach wystroju wnętrz. Na parterze podłogi z szerokich dębowych desek ciągnęły się przez salon, jadalnię, pokój dzienny, wyłożony boazerią gabinet i dwa pokoje dla gości. Na piętrze podłogi pokrywała w całości gruba wełniana wykładzina w kolorze kawy z mlekiem. Znajdowały się tam dwie duże sypialnie, pokój do ćwiczeń i dość miejsca w szafach dla dziesięcioosobowej rodziny. Całość przypominała wzorcowy, idealny dom pokazywany na targach budownictwa. Wiele pokoi było pustych, a te, w których ustawiono parę sztuk mebli, mimo wszystko też sprawiały takie wrażenie. Nigdzie nie było widać żadnych drobiazgów, pamiątek ani zdjęć. Uświadomiłam sobie, że Tommy, podobnie jak ja, lubi podróżować przez życie bez zbędnego bagażu – żadnych dzieci, zwierzaków i roślin w doniczkach. Pokój dzienny to przede wszystkim bogato wyposażony bar, mnóstwo czarnej skóry i ogromny telewizor do oglądania transmisji z rozgrywek sportowych. Nie zauważyłam nigdzie żadnych dzieł sztuki ani książek, ale może nie zdążyli ich jeszcze rozpakować.

W sypialniach zrozumiałam, że kupili gotowe wyposażenie w salonie meblowym. Wszystkie meble doskonale do siebie pasowały. W pokoju Tommy’ego królowało jasne drewno w nowoczesnym stylu. U Richarda łóżko, komoda, szafa i dwa stoliki przy łóżku wykonano z ciężkiego, ciemnego drewna, a całość z uchwytami z ciężkiego metalu kojarzyła się hiszpańskimi hacjendami. Wszystko było nieskazitelnie czyste. Na pewno co tydzień zjawiała się tu co najmniej trzyosobowa ekipa sprzątająca.

Obeszliśmy cały dom i wróciliśmy do kuchni. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że upłynęło sporo czasu. Pomimo wcześniejszych zapewnień Tommy podobnie jak ja obawiał się, że Richard może się tu zjawić w każdej chwili. Miał co prawda wrócić dopiero za parę godzin, ale czułam jego obecność niemal w każdym pokoju. Tommy nie wspomniał ani słowem o lodowatym zachowaniu brata, a ja nie chciałam drążyć tematu. Byłam pewna, że ich wzajemny chłód nie ma ze mną nic wspólnego.

– Masz ochotę na drinka? – zapytał Tommy, wykazując się niezwykłą odwagą.

– Nie, dziękuję. Mam jeszcze sporo pracy. Dzięki za zwiedzanie. Dom jest naprawdę piękny.

– Trzeba jeszcze włożyć trochę pracy, ale podoba nam się tutaj. Musisz obejrzeć wszystko za dnia. Okolica jest przepiękna. – Spojrzał na zegarek. – Teraz lepiej odwiozę cię do domu.

Wzięłam torbę i ruszyłam za nim. Poczekałam w samochodzie, aż zamknął dom. W pachnącym skórą wnętrzu porsche uświadomiłam sobie, że coś się między nami zmieniło. Rozmawialiśmy po drodze, ale ja robiłam to tylko po to, by ukryć, jak bardzo mi się podoba. Tommy znalazł miejsce do zaparkowania niedaleko Rosie, kawałek od mojego domu. Kiedy wysiadałam z samochodu, podał mi rękę, a ja próbowałam wysunąć się ze środka z jak największym wdziękiem. Sportowe samochody powinny zdecydowanie być wyposażone w urządzenia do katapultowania.

Z restauracji Rosie dochodził nieco już przyciszony szum rozmów, ale i tak uderzył mnie kontrast między tym miejscem a cichą knajpką, w której jedliśmy kolację. Z pobliskich drzew spadały uwięzione w liściach krople deszczu, a płynąca wzdłuż krawężników woda szumiała niczym miejski potok. Staliśmy tak przez chwilę, nie wiedząc, jak się pożegnać. Tommy wyciągnął rękę i poprawił metalową klamerkę na przedzie mojej peleryny.

– Nie chcę, żebyś przemokła. Czy mogę cię odprowadzić?

– Mieszkam tuż obok. Dom nawet stąd widać.

Uśmiechnął się.

– Wiem. Znalazłem adres w twoim kwestionariuszu i sprawdziłem to wcześniej. Wygląda sympatycznie.

– Wścibski jesteś.

– Tylko jeśli chodzi o ciebie – odparł.

Uśmiechnął się raz jeszcze, a ja musiałam odwrócić wzrok. Powiedzieliśmy chórem „No cóż” i wybuchnęliśmy śmiechem. Zrobiłam parę kroków do tyłu i patrzyłam, jak otwiera drzwiczki samochodu i sadowi się za kierownicą. Po chwili zamruczał silnik. Rozbłysły reflektory i Tommy ruszył z piskiem opon. Odwróciłam się i poszłam w stronę domu, gdy szum samochodu rozpłynął się gdzieś na końcu ulicy. Muszę wyznać, że moja bielizna zrobiła się nagle ciepła i lekko wilgotna.

12

Wtorkowy poranek wstał we mgle i wilgoci. Swoją codzienną porcję joggingu odbyłam w tak szybkim tempie, że wróciłam do domu cała spocona. Po śniadaniu przez jakiś czas pracowałam w domu, kończąc przeznaczony dla Fiony raport. Może potraktuje te starannie wystukane na maszynie strony jako dowód postępu w moich poszukiwaniach. Czułam jednak, że mogę ponieść w tej sprawie porażkę i byłam przerażona. Oczekiwałam powrotu Fiony z takim samym entuzjazmem, z jakim w dzieciństwie czekałam na zbliżający się nieuchronnie zastrzyk.

Wyszłam z domu o 9:35. Na chwilę przestało padać i między szarymi chmurami na niebie pojawiły się plamy błękitu. Trawa była szmaragdowozielona, a liście na drzewach lśniły od wilgoci. Na dziesiątą umówiłam się z najlepszym przyjacielem Dowa Purcella, Jacobem Triggiem. Przestudiowałam plan miasta i znalazłam jego adres w samym sercu Horton Ravine. Skierowałam się na wschód Cabana Boulevard i wjechałam na wzgórze. Skręciłam w Promontory Drive i znalazłam się na drodze prowadzącej wzdłuż plaży. Raz jeszcze skręciłam w lewo i od tyłu wjechałam w Horton Ravine. Nagle pomyślałam o Tommym i zrobiło mi się głupio, gdy poczułam, jak na usta wypływa mi szeroki uśmiech.

Mniej więcej po dwóch kilometrach znalazłam ulicę, której szukałam. Skręciłam w prawo w labirynt krętych uliczek i wjechałam na wzgórze. Wszędzie płynęła woda, która zalewała wysypane żwirem podjazdy. Rosnące płytko drzewo przewróciło się, wyrywając z ziemi bruzdę kształtu półksiężyca. Mimo gęstej zabudowy wyglądało na to, że Matka Natura pragnie odzyskać to, co się jej prawnie należy.

Spojrzałam przez szybę od strony pasażera, odczytując nazwiska umieszczone na skrzynkach pocztowych. Wreszcie znalazłam dom o numerze, który podał mi Jacob Trigg. Wielka żelazna brama stała otworem, wjechałam więc w długą krętą alejkę biegnącą wzdłuż kamiennego muru. Na końcu biegnącego w górę podjazdu nagle zrobiło się płasko. Dwupiętrowy dom wzniesiono we włoskim stylu. Był elegancki i prosty, z symetrycznymi oknami i małą, otoczoną balustradą werandą od frontu. Teren dookoła był bardzo starannie utrzymany.

Zaparkowałam samochód i wysiadłam. Wszystkie okna na parterze były nieprzyjemnie ciemne. Przy drzwiach wejściowych nie było dzwonka i nikt nie odpowiedział na moje wielokrotne pukanie. Obeszłam dom, szukając zapalonych świateł lub jakiegoś innego śladu mieszkańców. Wszędzie panowała cisza, przerywana od czasu do czasu szumem kropel spadających z rynien. Czy Trigg mnie wystawił? Rozejrzałam się. Po obu stronach domu rozciągał się elegancki ogród, ale nigdzie nie widziałam ani śladu ogrodnika. Prawdopodobnie było zbyt mokro na jakiekolwiek prace.

Ruszyłam spadzistym trawnikiem w nadziei, że znajdę kogoś, kto mi powie, czy Trigg jest w domu. Przez następny kwadrans snułam się po posiadłości, następując od czasu do czasu na nasiąknięte wilgocią kępki trawy. Na końcu rzędu ozdobnych grusz dostrzegłam cieplarnię, do której przylegała niewielka szopa. W pobliżu zaparkowano elektryczny wózek golfowy. Ruszyłam naprzód świadoma, że podeszwy moich butów toną w błocie.

W środku zauważyłam mężczyznę pracującego przy wysokiej ladzie. Pomimo chłodu miał na sobie szorty w kolorze khaki i zabłocone sportowe buty. Na obu niemal pozbawionych mięśni nogach miał szyny spięte przy kolanach potężnymi śrubami. Obok oparte o ladę stały kule. Mężczyzna nosił na głowie czapeczkę z daszkiem, która przykrywała siwiejące włosy. Na ladzie przed nim stało pięć usychających roślin w doniczkach.

35
{"b":"102018","o":1}