Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zaszurały stopy i nagle obie osoby stanęły przed biurkiem Merry w łagodnym blasku padającym z jej ekranu. Zamknęłam oczy jak małe dziecko. Jeśli ja ich nie będę widzieć, to może oni też mnie nie zobaczą. Usłyszałam szelest materiału, gdy ktoś zdjął płaszcz, powiesił go na oparciu krzesła Merry, po czym odsunął je na bok. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą parę nóg w męskich spodniach i tył obcasów czarnych butów. Mogłabym przysiąc, że jest to szpakowaty mężczyzna, którego zauważyłam wcześniej na parkingu. Stał teraz tuż obok kobiety, której białe rajstopy i buty na grubych podeszwach też już widziałam. Pepper Gray.

Usłyszałam całą falę trudnych do zidentyfikowania szeptów, głęboki jęk, protesty mężczyzny i pełne namiętności słowa zachęty z jej strony. Dobiegł mnie też cichy dźwięk odsuwanego zamka. O mało co nie krzyknęłam z przerażenia. Oni zamierzali się bawić w doktora, a ja utknęłam tu na dobre! Mężczyzna oparł się o biurko – widziałam, jak zaciska palce na blacie. Tymczasem ona opadła na kolana i zabrała się ostro do pracy. Jego protesty stopniowo cichły. Oddychał coraz szybciej i coraz bardziej chrapliwie. Najwyraźniej miał słabość do pielęgniarek, a ją podniecało ryzyko, że mogą tu zostać przyłapani.

Robiłam, co w mojej mocy, by nie zwracać na nich uwagi. Próbowałam przywoływać wzniosłe myśli, godne zapamiętania maksymy i wznieść się na wyżyny znane tylko osobom praktykującym zen. Za całą tę sytuację mogłam obwiniać tylko siebie. Postanowiłam dać sobie spokój z włamywaniem się do miejsc, w których zdecydowanie nie powinnam się była znaleźć. Przyrzekłam, że odpokutuję za wszystkie grzechy. Nawiasem mówiąc, już płaciłam mocno wygórowaną cenę. Dla kogoś, kto tak rzadko uprawia seks jak ja, kara była stanowczo zbyt okrutna. Pepper stała niecały metr ode mnie i z radością zajmowała się pulsującą męskością swego partnera, jak określają to w powieściach obfitujących w podobne sceny. Muszę przyznać, że seksualne życie innych ludzi wcale nie jest fascynujące. Facet jęczący „Pepper, och Pep” z mojej perspektywy nie wydawał się wcale romantyczny. Poza tym trwało to strasznie długo i zaczęłam się obawiać, że Pepper zwichnie sobie w końcu szczękę. Po chwili zaczęła wydawać przytłumione, pełne zachęty dźwięki. Kusiło mnie, żeby jej zawtórować. Nawet zainstalowane pod biurkiem urządzenie regulujące napięcie wydało cichy pisk, który wyraźnie podniecił mężczyznę. Zaczął szybciej oddychać, a jęki znacznie zyskały na intensywności. Wreszcie jęknął tak, jakby przyciął sobie palec w drzwiach i starał się nie krzyczeć.

Cała nasza trójka była ogromnie wyczerpana i modliłam się w duchu, żeby nie czekał nas teraz wypalany po stosunku papierosek. Minęło jeszcze dziesięć minut, zanim byli gotowi do wyjścia. Szeptem wymienili kilka zdań, ustalając, że ona wyjdzie pierwsza, a on dopiero po pewnym czasie. Kiedy w końcu mogłam się wyczołgać z mojej kryjówki, byłam cała obolała. Szyja zesztywniała mi zupełnie. Ostatni raz w życiu poprosiłam Ruby, żeby stanęła na czatach.

19

Pół godziny po północy po raz drugi tego wieczoru wróciłam do domu. Wcześniej odłożyłam na miejsce klucze od biura i wyszłam prosto przez frontowe drzwi. Dokumenty Klotyldy przylegały do mojego żołądka jak papierowy pas przeciw przepuklinie. Kiedy dotarłam na parking, nie było tam już eleganckiego, beżowego samochodu. Podeszłam do mojego volkswagena. Zanim wsunęłam się za kierownicę, wyjęłam spod ubrania kartki i schowałam je pod przednie siedzenie. Wyglądały okropnie; po bliskim kontakcie z moimi udami i żebrami były pogięte i miały pozaginane rogi. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i wyjechałam z parkingu.

Po powrocie do domu obeszłam ostrożnie całe mieszkanie i upewniłam się, że wszystkie drzwi i okna są nadal zamknięte. Nie przestawałam myśleć o Tommym. Miałam wielką ochotę zagłębić się w przyniesione dokumenty, ale postanowiłam dać sobie na razie z tym spokój. Usiadłam przy biurku i zanotowałam na małych karteczkach kilka cennych informacji. Czułam się trochę dziwnie, czytając swoje wcześniejsze notatki na temat Purcella teraz, gdy wiedziałam już, że nie żyje. Nie miałam bowiem najmniejszych wątpliwości, że to jego ciało znaleziono za kierownicą mercedesa. Przy odrobinie dobrej woli można było sobie co prawda wyobrazić, że doktor podstawił ciało kogoś innego. W rzeczywistości nie było to łatwe, zwłaszcza w przypadku utonięcia, kiedy śladów nie da się zatrzeć. Patolog kryminalny nie potrzebowałby wcale dużo czasu, żeby porównać stan uzębienia i odciski palców, i w ten sposób poznać prawdziwą tożsamość ofiary.

Rozłożyłam karteczki na biurku, najpierw w porządku chronologicznym, a potem według kolejności przeprowadzanych rozmów. Nikt mi za to nie płacił, ale też nie zostałam oficjalnie zwolniona. Bezwiednie przetasowałam kartki, żeby sprawdzić, jaki to przyniesie rezultat. Był zawsze ten sam. Dow Purcell nie żył i obojętnie, czy sam odebrał sobie życie, czy też zginął zamordowany, pozostawił za sobą niezły bałagan. Trzy pytania nie dawały mi spokoju. Gdzie jest jego paszport i gdzie przepadło trzydzieści tysięcy dolarów? No i pozostawała jeszcze drobna, ale istotna sprawa skrytki pocztowej. Jeśli Dow nadal potajemnie z niej korzystał, dlaczego pytał Crystal, czy jeszcze ją wynajmuje?

O dziewiątej rano zadzwoniłam do Fiony. Oczywiście nie zastałam jej w domu. W pozostawionej wiadomości powiedziałam jej, że postaram się odnaleźć brakujące trzydzieści tysięcy dolarów i dałam do zrozumienia, być może całkiem słusznie, że za kradzież może być odpowiedzialny któryś z mieszkańców domu Crystal. Zaproponowałam, że popracuję nad tym jeszcze przez parę godzin, jeśli gotowa jest pokryć koszty. Miałam nadzieję, że Fiona nie oprze się pokusie pogrążenia Crystal lub kogoś równie drogiego jej sercu. A nawet jeśli nie, to zajmę się tym sama z czystej ciekawości. W tej robocie nie zawsze przecież chodzi tylko o pieniądze.

Nie minęło jeszcze południe, gdy załatwiłam w biurze wszystkie sprawy i odpowiedziałam na pozostawione mi wczoraj na sekretarce wiadomości. Jenniffer zadzwoniła, że jest chora, co oczywiście oznaczało, że wybiera się właśnie z kumplami do Los Angeles, żeby obejrzeć koncert swojego ulubionego zespołu. Powiedziała Jill, że wracając wczoraj do domu, wrzuciła do skrzynki przygotowaną do wysłania pocztę. Nie wątpiłam bynajmniej w jej zapewnienia, ale z czystej ciekawości usiadłam na jej krześle i zaczęłam przeszukiwać biurko. W dolnej szufladzie znalazłam stos listów przygotowanych do wysłania jeszcze przed tygodniem, a wśród nich moje rachunki z przyklejonymi świeżo znaczkami. Szybko sypnęłam sprawę Idzie Ruth, która ostro zaklęła i przysięgła uroczyście, że powie o wszystkim Lonniemu i Johnowi. W efekcie Jenniffer wyleci z hukiem z biura.

Tymczasem zebrałam swoją pocztę do pudełka i sama wrzuciłam do skrzynki. Ciekawe, kiedy Richard Hevener dostanie mój list i jak zareaguje na wieść, że nie może zrealizować mojego czeku. Ma chłopak pecha. Powinien był to zrobić jeszcze tego samego dnia. Z poczty skierowałam się na posterunek policji w nadziei, że uda mi się tam złapać detektywa Odessę, zanim wyjdzie na lunch. Niestety, wyszedł razem z innym detektywem pięć minut przed moim przyjściem. Zapytałam oficera dyżurnego, gdzie mogli się udać.

– Prawdopodobnie do Del Mar. Często tam chodzą. A jeśli nie, proszę spróbować przy okienku w Arcade. Czasami kupują tam kanapki i zjadają przy biurku.

Położyłam przed nim swoją wizytówkę.

– Dzięki. Jeśli nie uda mi się go znaleźć, proszę mu powiedzieć, żeby do mnie zadzwonił.

– Nie ma sprawy.

Zasunęłam zamek kurtki i zeszłam po schodkach na ulicę. Sprawdzając prognozę pogody w porannej gazecie, zobaczyłam na zdjęciu satelitarnym grubą warstwę chmur i kolejną nadciągającą nad wybrzeże burzę. Ranek miał wstać pochmurny i mglisty, a po południu zanosiło się na deszcz. Temperatura nie miała przekroczyć dwunastu stopni. Jak tak dalej pójdzie, wszyscy mieszkańcy miasta staną się nie do wytrzymania i przygnębieni paskudną pogodą wpadną w nieuleczalną depresję.

60
{"b":"102018","o":1}