Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Cześć – starałam się, by zabrzmiało to w miarę lekko i obojętnie.

– Co to jest? – Wyjął z kieszeni kopertę i rzucił ją w stronę biurka. Mój list przeleciał w powietrzu i wylądował na blacie przede mną.

Czułam, jak serce zaczyna mi walić w piersiach.

– Jest mi bardzo głupio. Powinnam była zadzwonić, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić.

– Co tu jest, do diabła, grane?

– Nic. Po prostu nici z tego.

– „Nici z tego”? Tylko tyle?

– Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać. Nie chcę już wynajmować biura. Myślałam, że chcę, ale zmieniłam zdanie.

– Podpisałaś umowę.

– Wiem i bardzo przepraszam za kłopot…

– To nie jest kwestia „kłopotu”. Zawarliśmy umowę – mówił lekkim, lecz nieustępliwym tonem.

– Czego chcesz ode mnie?

– Chcę, żebyś dotrzymała warunków umowy, którą podpisałaś.

– Wiesz co? Może porozmawiasz o tym z moim prawnikiem. Nazywa się Lonnie Kingman. Zajmuje biuro w końcu korytarza.

W tym momencie tuż za nim stanęła Ida Ruth.

– Wszystko w porządku? – spytała.

Richard spojrzał na nią, potem znów na mnie.

– Jak najbardziej – odparł. – Na pewno uda nam się jakoś rozwiązać ten niewielki problem.

Z tymi słowami wyszedł z pokoju. Patrzyłam, jak ostrożnie mija Idę Ruth, nie chcąc się o nią otrzeć. Kiedy zniknął, Ida nie ruszała się z miejsca.

– Coś z nim nie tak? Wariat czy co? Wygląda na niezłego czubka.

– Nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia. Jak się tu zjawi jeszcze raz, dzwoń natychmiast po policję.

Zamknęłam drzwi do pokoju. Wykręciłam numer Mariah Talbot w Teksasie i zostawiłam jej jeszcze jedną wiadomość. Nie miałam pojęcia, kiedy ją odsłucha, ale zdecydowanie nie podobał mi się kierunek, w jakim to wszystko zaczęło zmierzać.

20

Jadąc na pomoc autostradą 101 aż do zjazdu przy Little Pony Road, wróciłam myślami do rozmowy z Mariah i niespodziewanego spotkania z Richardem. Nie wyjawiłam chyba nic z tego, co chciałam zachować tylko dla siebie, ale nadal nie byłam pewna, co szykuje dla mnie Richard. Doszłam do wniosku, że jego „idealne rozwiązanie” oscyluje gdzieś pomiędzy dochodzeniem swoich praw w sądzie a śmiercią. Przez cały czas spoglądałam w lusterko wsteczne, przyglądając się wszystkim samochodom, które potem mijały mnie na sąsiednim pasie.

Laguna Plaza jest niewielkim centrum handlowym w kształcie litery L, nawet dość eleganckim, ale daleko mu do imponujących przybytków handlu, które dziś wyrastają jak grzyby po deszczu na obrzeżach miast. Nie było tam oszklonego atrium pełnego drzew, restauracji ani ruchomych schodów. Zaparkowałam volkswagena tuż przed firmą Mail amp; More, która wynajmowała osobom prywatnym skrytki pocztowe, przesyłała na żądanie pocztę, drukowała wizytówki, kopiowała dokumenty, sprzedawała znaczki i udostępniała usługi notarialne. A wszystko to przez siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Wnętrze przedzielono szklaną ścianą na dwie sekcje, z których każda miała osobne wejście. Po prawej stronie ustawiono dużą ladę i kserokopiarki, a pracująca tam urzędniczka pomagała w pakowaniu i wysyłaniu poczty. Przez otwarte drzwi na tyłach widziałam kartony do składania pudeł w różnych rozmiarach, wielkie rolki folii z bąbelkami, papier do pakowania i piankę do wypełniania wolnych przestrzeni w przesyłkach.

Nigdzie za to nie widziałam urzędniczki, która zostawiła na ladzie wiadomość: ZAMKNIĘTE Z WAŻNYCH PRZYCZYN OSOBISTYCH. PRZEPRASZAM ZA KŁOPOT. WRACAM W PONIEDZIAŁEK. TIFFANY. Jeśli choć trochę przypominała Jennifer, to ważne przyczyny osobiste oznaczały opalanie i pedikiur. Przechodząc za ladę, wołałam „Hop, hop” i „Halo”, by zapewnić sobie alibi, ale nigdzie nie było żywego ducha. Wróciłam do głównej sali i stałam tam przez chwilę mocno poirytowana. Do środka mógł wejść praktycznie każdy i ukraść, co tylko wpadło mu w ręce. A jeśli miałam do wysłania ważną przesyłkę lub chciałam niezwłocznie skorzystać z pomocy notariusza?

Podeszłam do szklanej ściany i zajrzałam do sali obok. Dostrzegłam całą masę ponumerowanych skrytek pocztowych. Z boku znajdował się spory otwór do wrzucania poczty i małych przesyłek. Ta sekcja była otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę. Otworzyłam przeszklone drzwi. Znalazłam skrytkę numer 505 – w piątym rzędzie, piąta od góry. Pochyliłam się i zajrzałam do środka przez małe oszklone drzwiczki. Nie dostrzegłam tam żadnej poczty, ale za to w głębi zauważyłam mężczyznę rozkładającego listy do poszczególnych skrytek. Kiedy dotarł do mojego rzędu, zapukałam w okienko numer 505.

Mężczyzna pochylił się i spojrzał mi prosto w twarz.

– Mogłabym z panem chwilkę porozmawiać? Potrzebuję pomocy.

Wskazał ręką otwór z prawej strony.

– Proszę tam podejść.

Ruszyliśmy oboje we wskazanym kierunku, on po swojej stronie skrytek, a ja po swojej. Otwór znajdował się na wysokości piersi. Pochyliłam się i zauważyłam pod nim kosz pełen poczty. Mężczyzna był dużo wyższy ode mnie, przez co musiał się nie tylko schylić, ale również przekrzywić głowę pod mocno nienaturalnym kątem.

– O co chodzi? – spytał.

Wyjęłam wizytówkę i wsunęłam w otwór, by mógł sprawdzić, kim jestem.

– Potrzebuję informacji o osobie, która wynajmuje skrytkę numer 505.

Przyjrzał się dokładnie wizytówce.

– A po co?

– Prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa.

– Ma pani nakaz?

– Nie. Gdybym miała, nie musiałabym prosić pana o pomoc.

Przesunął wizytówkę z powrotem.

– Proszę się skontaktować z Tiffany. To jej działka.

Jej działka? Przecież pracują tu tylko we dwoje. O co mu chodzi?

– Nie ma jej. Zostawiła wiadomość, że wróci dopiero w poniedziałek.

– To będzie musiała pani przyjść tu jeszcze raz.

– Nie mogę. Muszę stawić się w sądzie. To potrwa tylko minutkę. Bardzo pana proszę – rzuciłam błagalnym tonem.

Zdenerwował się.

– Czego pani chce?

– Chcę tylko spojrzeć na kwestionariusz, żeby sprawdzić, kto wynajmuje skrytkę.

– Po co?

– Wdowa po zamordowanym jest przekonana, że mąż dostawał pod ten adres materiały pornograficzne. Moim zdaniem to nieprawda. Chcę się tylko dowiedzieć, kto wypełnił kwestionariusz.

– Nie wolno mi udostępniać takich informacji.

– Nie mógłby pan zrobić dla mnie wyjątku? To bardzo ważne. Niech pan pomyśli, ile smutku można jej dzięki temu zaoszczędzić.

Utkwił wzrok w podłodze. Miał na oko czterdzieści lat i był zdecydowanie za stary na tego typu pracę. Doskonale rozumiałam jego dylemat. Z jednej strony przepisy są przepisami, choć szczerze wątpiłam, by nie pozwalały mu spełnić mojej prośby. Nie był pracownikiem federalnym, u jego praca z pewnością nie miała nic wspólnego z klauzulami tajności. Był tylko zwykłym sortowaczem poczty, Przy odrobinie szczęścia mógł zarabiać pięćdziesiąt centów za godzinę.

– Rozmawiałam z policją. Nie mają nic przeciwko temu.

Żadnej reakcji.

– Dam panu dwadzieścia dolarów.

– Proszę tu poczekać.

Zniknął i zdawało mi się, że nie ma go strasznie długo. Wyjęłam z portfela banknot dwudziestodolarowy, złożyłam go wzdłuż i wsunęłam w szczelinę. Doszłam do wniosku, że może będzie miał skrupuły, by wziąć łapówkę prosto z ręki. Czekałam oparta o ścianę ze wzrokiem utkwionym w drzwi. Przez moment wyobraziłam sobie, że rozpryskując odłamki szkła, przejeżdża przez nie swoim sportowym wozem Richard Hevener i przyciska mnie zderzakiem do ściany. Bohaterowie filmów zawsze w ostatnim ułamku sekundy uciekali przed wpadającym na stację rozpędzonym pociągiem, odskakiwali na bok przez odrzutowcami roztrzaskującymi ściany lotnisk i autobusami wjeżdżającymi nagle na krawężnik. Jak można się przygotować na coś takiego w prawdziwym życiu?

– Proszę pani?

Obejrzałam się. Mężczyzna wrócił, a w szczelinie nie było pozostawionego przez mnie banknotu. Przyniósł ze sobą kwestionariusz, ale trzymał go za plecami, najwyraźniej nie chcąc się z nim rozstać. Zaczekałam, aż się zbliży i spróbowałam zadać mu dla rozluźnienia parę łatwych pytań. Nazywamy to grą wstępną prywatnego detektywa.

64
{"b":"102018","o":1}