Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czego pani chce?

– Proszę mi powiedzieć wszystko, co pani wie.

Zawahała się. Niechęć do plotek była zakorzeniona zbyt głęboko, by ustąpić w jednej chwili. Postanowiła jednak mi zaufać, bo odetchnęła głęboko i zaczęła mówić.

– Tego ostatniego dnia wydawał się czymś bardzo zaprzątnięty. Chyba bardzo się martwił… ale czy mogło być inaczej? Pani Purcell… przepraszam, jego pierwsza żona, wpadła, żeby się z nim zobaczyć, ale on wyszedł na lunch. Czekała przez chwilę w nadziei, że szybko wróci, a potem zostawiła mu liścik. Kiedy wrócił, do końca dnia pracował u siebie. Pamiętam, że na biurku stała szklaneczka whisky. Ale to już było wieczorem.

– Czy wyszedł gdzieś na kolację?

– Raczej nie. Zazwyczaj jadał późno albo w ogóle rezygnował z kolacji. Wiele razy jadł coś przy biurku… jakieś krakersy, owoce… działo się tak wtedy, gdy jego żona wychodziła i nie gotowała w domu. Kiedy zapukałam do niego, żeby się pożegnać, siedział dalej przy biurku.

– Czy leżały przed nim jakieś papiery? Akta lub dokumenty?

– Raczej tak. Ale nie zwróciłam na nie uwagi. On nigdy nie siedział bezczynnie. Wiem, że to nie leżało w jego naturze.

– Rozmawialiście?

– Wymieniliśmy zwyczajowe grzeczności. Nic ważnego.

– Wie pani o jakichś telefonach lub gościach?

Potrząsnęła głową.

– Nie przypominam sobie. Kiedy przyszłam do pracy w poniedziałek, jego gabinet był pusty, rzecz prawie niespotykana. Zawsze przychodził do pracy o siódmej, przed wszystkimi. Tego dnia w całym biurze huczało już od plotek. Ktoś… nie pamiętam już kto… powiedział, że doktor w ogóle nie wrócił do domu w piątek wieczorem. Początkowo nie zwróciliśmy na to uwagi. A potem zaczęliśmy się martwić, że doszło do jakiegoś wypadku lub że zachorował. Kiedy przyjechała policja, byliśmy przerażeni, ale nadal wierzyliśmy, że za dzień, dwa doktor się znajdzie. Wiele się nad tym wszystkim zastanawiałam, ale już nic więcej nie pamiętam.

– Przeczytałam w gazecie, że tego wieczoru rozmawiał krótko ze starszą panią siedzącą w holu. To prawda?

– To na pewno była pani Curtsinger. Ruby. Jest z nami od 1975 roku. Poproszę Merry, żeby panią do niej zaprowadziła. Ale proszę jej nie denerwować.

– Obiecuję.

11

Merry prowadziła mnie korytarzem. Stały tam metalowe wózki, a na półkach ustawiono tace z kolacją dla tych, którzy woleli jeść w swoim pokoju. Nie minęła jeszcze piąta i podejrzewałam, że tak wczesna pora kolacji była ze strony kuchni próbą połączenia wszystkich trzech posiłków w jedną długą zmianę.

– Pamiętasz tę pielęgniarkę, która stała w drzwiach w sobotę, gdy wychodziłaś? To Pepper Gray. Zaczęła ostro o ciebie wypytywać. Nie puściłam pary z ust, powiedziałam tylko, że wrócisz tu dzisiaj, żeby porozmawiać z panią S. Nieźle mnie objechała. Dowiedziałam się, że nie powinnam z nikim rozmawiać o sprawach kliniki. Wkurzyła mnie jak diabli. Jakim prawem tak mnie traktuje? Nawet nie pracuje w moim dziale.

– Ile mogła usłyszeć?

– To nie ma znaczenia. Nie jej interes. Pomyślałam jednak, że powinnaś o tym wiedzieć, gdybyś się gdzieś na nią natknęła.

Skręciłyśmy w lewo, mijając pokój dla personelu, magazyn i kilka pokoi pacjentów. Wiele drzwi było zamkniętych, a na niektórych przyklejono kartki z życzeniami i wianuszki z zasuszonych kwiatów. Gdzieniegdzie kolorowe litery zawieszone na cienkich sznureczkach układały się wesoło w imiona mieszkańców danego pokoju. Przez drzwi, które pozostawiono otwarte, widać było stojące w środku duże łóżka przykryte narzutami w kwiaty i zdjęcia członków rodziny ustawione na komodach. Każdy pokój był urządzony w innej tonacji kolorystycznej, a okna wychodziły na niewielki ogród, gdzie liście krzewów drżały od pierwszych kropel padającego deszczu. Minęłyśmy starszą kobietę sunącą przez korytarz z pomocą balkonika. Szła bardzo energicznym krokiem, a kiedy dotarła do rogu, odwróciła się tak gwałtownie, że o mało nie upadła. Merry wyciągnęła rękę i pomogła jej utrzymać równowagę. Kobieta przechyliła się lekko, zatoczyła szeroki łuk i ruszyła dalej.

Ruby Curtsinger siedziała na miękkim krześle przy przesuwanych drzwiach, które lekko uchylono, by wpuścić do środka trochę chłodnego, wilgotnego powietrza. Stopy opierała na małym podnóżku. Na gałęzi rosnącego w ogrodzie drzewa wisiał karmnik. Na jego brzegu siedziało kilka małych brązowych ptaków, a reszta czekała w kolejce na podtrzymujących konstrukcję sznurkach. Ruby była drobną, zasuszoną kobietą o małej kościstej twarzy i rękach chudych jak patyczki. Miała rzadkie siwe włosy, lecz wyglądały na świeżo umyte i ułożone. Zwróciła na nas jasnobłękitne oczy i uśmiechnęła się, pokazując mocno przerzedzone zęby. Merry przedstawiła mnie i wyjaśniła, w jakiej sprawie przychodzę, po czym zniknęła.

– Musi pani porozmawiać z Charlesem – powiedziała Ruby. – On widział doktora Purcella po tym, jak ja się już z nim pożegnałam.

– Nie wiem, kto to taki.

– To sanitariusz pracujący na nocnej zmianie. Pewnie gdzieś się tu kręci. Lubi przychodzić wcześniej do pracy, żeby odwiedzić panią Thomton i inne dziewczyny. Grają w remika na pieniądze i musi pani koniecznie posłuchać, jak przy tym wrzeszczą. Kiedy nie mogę zasnąć, dzwonię po niego i wozi mnie po holu na wózku. Czasem siadam w pokoju dla personelu i gramy w euchre *. On uwielbia karty. Jadam posiłki u siebie w pokoju. Nie przepadam za towarzystwem ludzi w jadalni. Jedna kobieta je z otwartymi ustami. Nie chcę na to patrzeć przy stole. To obrzydliwe.

Tej nocy, o którą pani pyta… kiedy ostatni raz widziałam doktora, wzięłam pigułki, ale nie pomogły mi zasnąć. Zadzwoniłam więc po Charlesa. Powiedział, że zabierze mnie na Szaleńczą Jazdę. Tak nazywał nasze wieczorne wypady. Miał straszną ochotę na papierosa, więc zostawił mnie w holu i wyszedł na zewnątrz. Dlatego tu siedziałam. Charles próbuje rzucić palenie i jest przekonany, że kiedy pali ukradkiem, to się nie liczy. Doktor Purcell nie pozwala nikomu palić w budynku. Twierdzi, że i tak wiele osób ma kłopoty z oddychaniem. To jedna z rzeczy, o których wtedy rozmawialiśmy.

– Która była godzina?

– Chyba za pięć dziewiąta. Nie rozmawialiśmy długo.

– Czy pamięta pani coś jeszcze?

– Powiedział mi, że jestem piękna. Zawsze mi to powtarza, choć wiem, że żartuje. Zapytałam go też o synka. Zapomniałam, jak ma na imię.

– Griffith.

– Zgadza się. Doktor prosił żonę, żeby przywoziła go tu co tydzień z wizytą. Oczywiście, po jego zniknięciu nie pokazała się ani razu. Nóżki tego dziecka prawie nigdy nie dotykały podłogi. Nosili go stale na rękach, a kiedy chciał coś dostać, pokazywał tylko rączką i pochrząkiwał. Powiedziałam doktorowi: „Nigdy nie nauczy się mówić, jeśli będziecie go tak traktować”. Od razu się ze mną zgodził. Rozmawialiśmy też o pogodzie. Był piękny wieczór. Zupełnie jak wiosną i księżyc był niemal w pełni. Potem wyszedł i nigdy więcej już go nie widziałam.

– Czy może mi pani powiedzieć, w jakim był nastroju? Był zły? Smutny?

Przyłożyła palec wskazujący do policzka i przez chwilę się zastanawiała. Artretyzm wykrzywił jej zupełnie kciuk, który sterczał nienaturalnie i żałośnie.

– Powiedziałabym, że był jakby nieobecny. Musiałam go dwa razy zapytać, czy zorganizuje nam jakieś wyjście. Karmią nas tu całkiem nieźle. Nie chcę narzekać, ale jedzenie na mieście jest takie zabawne. Moglibyśmy się stąd wyrwać na jakiś czas. Każde małe odstępstwo od codziennej rutyny jest bardzo mile widziane.

W drzwiach pojawiła się Latynoska w szpitalnym fartuchu.

– Przyniosłam pani kolację – powiedziała. – Chce pani zjeść przed telewizorem i obejrzeć swój ulubiony program? Zaczyna się za pięć minut i chyba nie chce się pani spóźnić. Początek jest zawsze najlepszy.

Podeszła do krzesła Ruby i postawiła tackę na małym stoliku na kółkach. Zdjęła aluminiową pokrywkę, odsłaniając żeberka z zapowiedzianymi w menu dodatkami. W zielonej galaretce tonęły kawałki owoców w syropie.

вернуться

* Euchre – amerykańska gra karciana (przyp. tłum.).

32
{"b":"102018","o":1}