Литмир - Электронная Библиотека
A
A

3

Po powrocie do biura znalazłam przyczepioną do drzwi przez Jill i Idę Ruth wiadomość: „Kinsey – znajdziesz tu całą listę spóźnień Jenniffer, jej błędów i niewyjaśnionych nieobecności w pracy. Proszę, dopisz do niej znane ci przykłady jej zaniedbań, podpisz całość i zostaw na moim biurku. Najlepiej będzie, gdy zaprezentujemy zwarty front. Chodzi przecież o nasze interesy! Ida Ruth”.

Wrzuciłam listę do kosza i zadzwoniłam do Crystal Purcell do domu w Horton Ravine. Gospodyni poinformowała mnie, że Crystal wyjechała do domku na plaży, gdzie spędzi cały weekend. Podała mi numer telefonu, który zaraz wykręciłam. Kiedy w słuchawce usłyszałam kobiecy głos, miałam nadzieję, że to Crystal, ale kobieta kazała mi chwileczkę poczekać. Dopiero po chwili odezwała się druga.

– Crystal – powiedziała.

Przedstawiłam się i wyjaśniłam, kim jestem, z nadzieją, że nie zdenerwuje ją wizja rozmowy z kolejnym detektywem. Zgodnie z zamieszczonymi w gazetach relacjami rozmawiała już wcześniej z oficerami policji w Santa Teresa. Opowiedziałam jej o spotkaniu z Fioną i powierzonej mi sprawie.

– Wiem, że wiele razy musiała już pani przez to przechodzić, ale byłabym wdzięczna za rozmowę. Jeśli jest to możliwe, chciałabym usłyszeć wszystko z pani ust.

Przysięgam, że kiedy przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, słyszałam, jak ćwiczy głębokie oddechy zalecane przez instruktorów zen.

– To bardzo trudne.

– Zdaję sobie z tego doskonale sprawę i bardzo mi przykro.

– Kiedy?

– To już zależy wyłącznie od pani. Ale im szybciej, tym lepiej.

Jeszcze jedna chwila ciszy.

– Ile pani bierze?

– Od Fiony? Pięćdziesiąt dolarów za godzinę, ale mieszczę się w dolnej strefie stanów średnich. Prywatny detektyw z dużego miasta bierze dwa razy tyle. – Przez chwilę zastanowiłam się, dlaczego przyjęłam taki przepraszający ton. Może wolałaby rozmawiać z kimś wyżej ceniącym swoje usługi.

– Proszę wpaść o piątej. Dom stoi przy Paloma Lane – podała mi numer. – Wie pani, gdzie to jest?

– Znajdę. Postaram się nie zabrać pani zbyt wiele czasu.

– Proszę się tym nie przejmować. To Fiona płaci.

Wyszłam z biura o czwartej i po drodze do Crystal wstąpiłam na chwilę do domu. Coraz cięższe chmury wiszące nad miastem sprawiły, że zmrok zaczął zapadać wcześniej, a w powietrzu dał się wyczuć zapach nadciągającego deszczu. Zostawiłam w domu otwarte okna i chciałam wszystko zabezpieczyć przed burzą, która na pewno niebawem się rozpęta. Zaparkowałam samochód przed domem i otwierając bramę, usłyszałam znajome kojące skrzypienie. Wybetonowaną ścieżką przeszłam na tył budynku.

Moje mieszkanie było niegdyś garażem, który potem stosownie przebudowano. Teraz składa się z małego pokoju z kanapą dla gości wsuniętą pod okno i wbudowanym w ścianę biurkiem. Na dole jest jeszcze maleńka kuchenka z pralką i suszarką oraz łazienka. Na antresoli, dokąd prowadzą wąskie, kręte schodki, mam wysokie łóżko i drugą łazienkę. Całość przypomina trochę wnętrze statku, co podkreśla jeszcze wizjer w drzwiach frontowych, wykładane tekowym drewnem ściany oraz całe mnóstwo haczyków, wieszaków, półeczek i wnęk, które mieszczą mój skromny dobytek. Jednak największym dobrodziejstwem, jakie mnie tu spotkało, jest mój gospodarz, Henry Pitts. Ma osiemdziesiąt sześć lat, jest przystojny, zapobiegliwy, kompetentny i pełen energii. Przed przejściem na emeryturę był piekarzem i nawet teraz nie może zapomnieć o swoim zamiłowaniu do chleba, pasztecików i ciastek. Zapewnia sąsiadom nie tylko stałą dostawę wyśmienitych wypieków, ale też serwuje lunche i podwieczorki dla starszych pań mieszkających w okolicy. Dostarcza też świeży chleb i paszteciki do tawerny na rogu, gdzie w zamian jada trzy lub cztery razy w tygodniu.

Kiedy doszłam do końca podjazdu, zauważyłam, że drzwi garażu Henry’ego są otwarte, choć oba samochody stoją na miejscu. Skręcając w lewo, dostrzegłam samego Henry’ego na drabinie przy ścianie sypialni. Zakładał okiennice chroniące okna przed burzą. Miał na sobie szorty i kusą koszulkę, a przed „zimą” jego opalenizna zdążyła już zblaknąć. Temperatura w Santa Teresa nigdy nie spada poniżej dziesięciu stopni, Henry pochodzi jednak z Michigan i choć mieszka w południowej Kalifornii od ponad czterdziestu lat, jego przywiązanie do zmieniających się regularnie pór roku nakazuje mu zakładać siatki w oknach latem i okiennice późną jesienią. Sama pogoda nie ma dla niego najmniejszego znaczenia.

Po całym podwórku walały się przybory do sprzątania: wąż ogrodowy, zwinięte w kulkę gazety, druciana szczotka, wiaderko wody z octem i poszarzałe od sadzy gąbki. Henry pomachał do mnie i ostrożnie zszedł z drabiny, gwiżdżąc pod nosem trudną do zidentyfikowania melodię. Pomogłam mu posprzątać, wylewając brudną wodę w krzaki, a on zwinął starannie wąż.

– Wcześnie wróciłaś – zauważył.

– Pomyślałam, że trzeba zamknąć okna przed deszczem, jeśli oczywiście takowy spadnie.

Henry często narzekał, że deszczowi w Kalifornii zdecydowanie brakuje rozmachu i malowniczości burz rodem ze Środkowego Zachodu. Wiele razy deszcz, na który się długo zanosiło, w ogóle nie spadał albo też ledwie zraszał chodniki. Rzadko trafiała nam się okazja podziwiania na niebie spektaklu z zygzakami błyskawic, które Henry czule wspominał z czasów młodości spędzonej w Michigan.

– Trzeba było zadzwonić – powiedział. – Oszczędziłbym ci drogi. Wrzuć szczotkę do tego wiaderka. Zabiorę potem wszystko ze sobą.

– Było mi po drodze. Jestem umówiona o piątej na Paloma Lane, więc i tak jechałam w tym kierunku. A poza tym każda wymówka jest dobra, żeby wyjść z biura. Za dużo bzdurnego zamieszania jak na mój gust.

– Jak przebiegają poszukiwania nowego miejsca?

Pokręciłam głową na znak, że nie idzie mi najlepiej.

– Coś na pewno się objawi. Na razie mam nowego klienta. No, przynajmniej na dziewięćdziesiąt procent.

– Skąd to wahanie?

– Może zawiniła tu sytuacja w biurze, która nie pozwala mi na wszystko spojrzeć trzeźwym okiem. To ciekawa sprawa, ale boję się, że nic nie zwojuję. Chodzi o tego lekarza, który zaginął jakiś czas temu.

– Pamiętam, że czytałem o tym w gazetach. Nadal nie ma żadnego śladu?

– Nie. Jego była żona jest przekonana, że policja nie wykazuje wystarczającego zainteresowania. Szczerze mówiąc, ma mnie chyba za osobę, która lubi stać z batem i zmuszać ludzi do przeskakiwania przez płonące obręcze.

– Poradzisz sobie. – Z tymi słowami odwrócił się, złożył drabinę i odniósł ją do garażu. Patrzyłam, jak obchodzi ostrożnie chevroleta rocznik 1932 i wiesza drabinę na ścianie. W jego garażu pełno jest najróżniejszych haków, a każdy przedmiot ma tam swoje miejsce starannie zaznaczone konturem wymalowanym ciemną farbą.

– Masz czas na podwieczorek? – spytał, przechodząc przez podwórko.

– Raczej nie. Spotkamy się później u Rosie.

– Będę tam przed siódmą. Rosie właśnie się do mnie wybiera, więc muszę trochę posprzątać. Prosiła mnie o pomoc, ale nie powiedziała, w jakiej sprawie.

– No, no – mruknęłam.

Machnął ręką.

– To pewnie nic wielkiego. Nie mam zresztą nic przeciwko temu. Jeśli zjawi się tu pod moją nieobecność, powiedz jej, że wrócę, jak tylko ogarnę trochę ten bałagan.

Henry wszedł do domu kuchennymi drzwiami i widziałam przez okno, jak szoruje coś zawzięcie w zlewozmywaku. Uśmiechnął się do mnie, gdy zauważył, że na niego patrzę i znów zaczął pogwizdywać pod nosem.

Odwróciłam się, kiedy skrzypnęła brama. Chwilę później na podwórko weszła Rosie z brązową papierową torbą w ręce. Rosie jest dumną właścicielką węgierskiej tawerny. Rok temu w Święto Dziękczynienia wyszła za starszego brata Henry’ego, Williama. Zajmują teraz mieszkanie nad restauracją, oddaloną o przecznicę od nas. William, który pracuje w tawernie jako kierownik, ma osiemdziesiąt siedem lat, a Rosie, która zaklinała się niegdyś, że jest po sześćdziesiątce, teraz przyznaje się do skończenia lat siedemdziesięciu, choć nie do końca wiadomo, ile lat temu doszło do tego epokowego wydarzenia. Rosie jest niska, mocno zbudowana i ma kokieteryjną fryzurę, ufarbowaną na kolor najbardziej dojrzałych florydzkich pomarańczy. Jak zwykle miała na sobie szeroką zapinaną z tyłu suknię, tym razem w kolorze ostrej pomarańczy i złota, której dół wydymał się niczym żagiel na wietrze. Na mój widok wyraźnie się rozjaśniła.

8
{"b":"102018","o":1}