Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Myśli pani, że istnieje jakiś związek?

– Między Lloydem i Fioną? Nie wiem, ale szczerze w to wątpię. Nie doszły mnie na ten temat żadne informacje.

Paglia wyjął z kieszeni pudełko. Otworzył je i wrzucił do środka niedopałek cygaretki. Na dnie zauważyłam trochę popiołu – najwyraźniej nie chciał zaśmiecać miejsca przestępstwa. Schował pudełko do kieszeni i spojrzał na mnie szarymi oczami.

– Czy stoimy na miejscu zbrodni? – spytałam.

– Samobójstwo też jest zbrodnią – odparł. – Proszę mówić dalej. – Jego dolne zęby zachodziły na środku na siebie i były pokryte drobnymi plamkami. Był to jedyny element wyglądu, który wymknął mu się spod kontroli.

– Kiedy spojrzałam przez teleskop, zobaczyłam psa. To owczarek niemiecki, wabi się Trudy. Spotkałam go już dwa razy podczas wcześniejszych wizyt u Fiony. Biegał po całej okolicy z głośnym szczekaniem.

– Psy potrafią wyczuć zapach ciała nawet pod wodą – zauważył Paglia. Była to pierwsza informacja, jakiej mi udzielił.

– Naprawdę? Nie wiedziałam o tym. Widziałam, że psina jest bardzo podekscytowana, ale nie miałam pojęcia, dlaczego. Oprócz Trudy zauważyłam też rysy na głazie leżącym w połowie zbocza. – Wskazałam palcem jak piątoklasista przepytywany pod tablicą. – Zniszczono też rośliny, część sadzonek była wyrwana z korzeniami. Początkowo pomyślałam, że ktoś przeciągał tędy przyczepę, by spuścić na wodę łódź, ale potem zauważyłam tablicę z zakazem pływania.

Patrzył na mnie uważnie z wyrazem chłodnej uprzejmości na twarzy.

– Nadal nie rozumiem, jak pani to wszystko ze sobą powiązała.

– Nagle zaczęło to nabierać sensu. Doktora Purcella po raz ostatni widziano w klinice. Słyszałam, że wybierał się właśnie tutaj na spotkanie z Fioną, więc…

– Kto pani o tym powiedział?

– Przyjaciel Purcella, Jacob Trigg. Dow powiedział mu, że umówił się wieczorem z Fioną.

– Rozmawiała z nią pani na ten temat?

– No cóż, spytałam ją. A niby czemu nie? Byłam wkurzona. Pracuję dla niej. Powinna mnie była o tym poinformować w chwili, gdy zdecydowałam się przyjąć tę pracę.

– I co powiedziała?

– Twierdziła, że Purcell się nie pokazał, nazwała to „nieporozumieniem”. Doszłam do wniosku, że wystawił ją do wiatru, a ona ze wstydu nie chciała się do tego przyznać.

– Fatalnie, że nie powiedziała o tym w rozmowie z nami. Mogliśmy tutaj trafić znacznie wcześniej. Ktoś mógł słyszeć samochód. A teraz, po dziewięciu tygodniach, kto będzie coś takiego pamiętał?

Gdzieś za nim usłyszałam pisk wrzucanego biegu i grzechot metalowej liny na obracającym się bębnie, gdy ekipa zabrała się do wyciągania mercedesa. Woda płynęła ostrym strumieniem z otwartych okien, z podwozia, z kół. W pobliżu na trawie stała zaparkowana furgonetka koronera. Tylne drzwi były otwarte. Asystent koronera i umundurowany policjant wysuwali ze środka długą metalową skrzynię. Był to pojemnik ze stali nierdzewnej, przeznaczony do transportu topielców.

– Kinsey – powiedział Paglia.

Spojrzałam na niego i nagle zrobiło mi się bardzo zimno.

– Nurek powiedział, że na przednim siedzeniu widział ciało.

Mercedes wisiał teraz na linie przodem w dół. Trzy okna były otwarte. Woda chlustała z każdej szczeliny i załamania, zalewając teren, i tak bardzo podmokły po wielu dniach deszczu. Patrzyłam, jak wciągają samochód w górę zbocza niczym wielki zbiornik wody, który nagle zaczął przeciekać. Okno po stronie kierowcy było rozbite, a dolna jego część, wyszczerbiona i pokruszona, nadal tkwiła w metalowej ramie. Na przednim siedzeniu dostrzegłam zarys ciała, które już tylko w niewielkim stopniu przypominało człowieka. Napuchnięte, pokryte błotem i mułem, z twarzą zwróconą w stronę okna, jakby chciało przez nie wyjrzeć po raz ostatni. Po kilku tygodniach w wodzie nabrało perłowozielonkawej barwy. Nieszczęśnik nadal miał na sobie marynarkę, ale z mojego miejsca nie mogłam już dostrzec nic więcej. Odwróciłam gwałtownie głowę i bezwiednie cicho jęknęłam. Ciało było gąbczaste, kończyny zwisały bezładnie, a oczodoły wypełniała galaretowata substancja. Mężczyzna miał otwarte usta i opuszczoną nisko szczękę. Jego wargi rozsunęły się szeroko w ostatnim wyrazie radości lub zaskoczenia – może w okrzyku wściekłości.

– Poczekam w samochodzie – powiedziałam.

Paglia już mnie nie słyszał. Ruszył w kierunku mercedesa. Ekipa z kostnicy cofnęła się. Kątem oka dostrzegłam błysk fleszy, gdy policyjny fotograf wykonywał dokumentację miejsca zbrodni. Ja nie mogłam już dłużej tego oglądać. Nie mogłam już tu dłużej być. Ci wszyscy ludzie byli przygotowani na widok śmierci, znali jej odór, wiedzieli, jak układają się ciała na zawsze żegnające się z życiem. Zwykle na taki widok, po pierwszym wstrząsie potrafię się zdobyć na dystans do całej sytuacji. Tutaj nic z tego nie wychodziło. Nie mogłam wyzbyć się poczucia, że jestem świadkiem czegoś bardzo złego. Purcell – założywszy oczywiście, że to on siedział w samochodzie – albo popełnił samobójstwo, albo został zabity. Nie było bowiem sposobu, żeby mógł wjechać na wzgórze i wpaść do jeziora przypadkiem.

16

Kiedy wróciłam do siebie, było już po dziesiątej. Ekipy techniczne nadal pracowicie zabezpieczały miejsce zbrodni nad jeziorem, choć nie bardzo mogłam sobie wyobrazić, co jeszcze można tam robić. Postanowiłam wrócić do domu. Nie jadłam kolacji. I o ile pamięć mnie nie zawodziła, nie jadłam też obiadu. Głód dawał o sobie znać, po czym szybko znikał dwa razy w ciągu tego długiego wieczoru, a teraz spowodował uporczywy ból głowy. Byłam jednocześnie napięta i wykończona, co stanowiło dość dziwne połączenie.

Na szczęście deszcz przestał siąpić i trochę się ociepliło. Nad ulicami jak dym unosiła się para. Chodniki były nadal wilgotne, a z gałęzi drzew cicho spływała woda. Rynsztoki bulgotały radośnie, tworząc niewielkie rzeczki, których bieg zakłócały od czasu do czasu porzucone tu i ówdzie jakieś śmieci. Nad miastem powoli zaczynała się gromadzić mgła, cały świat stał się wyciszony i niedostępny. Okolica mojego domu wydała mi się nagle obca. Wszystko stało się nagle jakby dwuwymiarowe, a gałęzie drzew przypominały narysowane czarnym atramentem kreseczki. W mieszkaniu było ciemno. Opuściłam je o dziesiątej rano, prawie przed dwunastoma godzinami i nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby zostawić zapalone lampy. Otwierając drzwi, zawahałam się. W oknie kuchni Henry’ego paliło się światło, tworząc jasny kwadracik w otaczającej wszystko mgle. Wsunęłam klucze do kieszeni i przeszłam przez podwórko.

Zajrzałam do środka przez oszkloną górną część drzwi kuchennych. Henry siedział przy zarzuconym papierami stole. Dostrzegłam całe stosy zaświadczeń lekarskich, unieważnionych czeków i recept. Wszystko było starannie poukładane. Henry miał na sobie niebieski flanelowy szlafrok, spod którego wystawała piżama w niebiesko-białe paski. Na krześle położył segregator, do którego wkładał rachunki Klotyldy, a obok postawił kosz na śmieci. Wpadła mi też w oko szara torba, którą wręczyła mu Rosie, i wyglądało na to, że jest nadal co najmniej w połowie pełna. Kiedy tam stałam, Henry przesunął dłonią po włosach, pozostawiając kosmyki sterczące w trzech różnych kierunkach. Sięgnął po szklaneczkę jacka danielsa i pociągnął spory łyk. Skrzywił się, gdy zauważył, że lód już się stopił. Wstał i podszedł do zlewu, gdzie wylał resztę zawartości szklanki.

– Henry! – zawołałam i zastukałam w szybę. Obejrzał się i gestem dał mi znak, żebym weszła do środka. Spróbowałam przekręcić gałkę. – Są zamknięte.

Henry otworzył drzwi. Kiedy zdejmowałam pelerynę i wieszałam ją na oparciu krzesła, otworzył zamrażarkę i wyjął garść kostek lodu, które wrzucił do szklanki. Nalał sobie świeżą porcję whisky. W powietrzu wyczułam zapach pieczonego ciasta – mieszaninę cynamonu, olejku migdałowego, masła i żółtek.

Z bliska rozłożone na stole papiery wyglądały jeszcze gorzej.

– Jak ci leci? – Rozejrzałam się dookoła. – Chyba nie powinnam pytać.

50
{"b":"102018","o":1}