– Okropność. Po prostu okropność. Te kody są nie do przejścia. Nie potrafię odcyfrować, kto i ile jest winien i które z tych rachunków zostały zapłacone. Ułożyłem je według dat, ale okazało się, że to nie ma sensu. Teraz układam je według lekarzy, szpitali i zabiegów. Wygląda na to, że jednak coś z tego będzie, ale nadal nie mam pojęcia, jak ludzie mogą się w tym wszystkim połapać. To czysta abstrakcja.
– Mówiłam ci, żebyś się do tego nie zabierał.
– Wiem, ale obiecałem, że pomogę, a bardzo nie lubię łamać danego słowa.
– Och, daj spokój. Przestań być taki szlachetny i jak najszybciej oddaj jej te wszystkie śmieci.
– A co ona z nimi zrobi?
– Coś wymyśli albo każe się tym zająć Williamowi. Przecież Klotylda była jego szwagierką. Dlaczego ty masz się z tym męczyć?
– Żal mi jej. Klotylda była jedyną siostrą Rosie, a ta sprawa wygląda na bardzo trudną.
– Rosie nawet nie lubiła Klotyldy. Prawie ze sobą nie rozmawiały, a kiedy już się spotkały, to zaraz wybuchała kłótnia.
– Nie bądź dla niej taka surowa. Rosie ma bardzo dobre serce – oznajmił.
Wypowiedziawszy parę ostrych słów, czuł się teraz winny, że obgadywał ją za plecami. Widziałam wyraźnie, że dalszy spór tylko pogorszy całą sprawę.
Przewróciłam w wyobraźni oczami.
– No, na razie dam ci spokój, ale pamiętaj, że nigdy nie odpuszczam.
Henry usiadł przy stole.
– A co u ciebie? Wyglądasz na przybitą.
– Bo jestem. – Zdjęłam stosik rachunków z krzesła i stałam niepewnie, nie wiedząc, co z nimi zrobić.
Henry zerwał się natychmiast.
– Daj, ja się tym zajmę. – Podał mi drinka i odsunął część papierów na bok, robiąc trochę miejsca na blacie stołu. Zdjął szarą torbę i segregator i położył je na podłodze razem z papierami, które wyjął mi z ręki.
– Dzięki – powiedziałam i wypiłam łyk jacka danielsa, który zapiekł mnie w przełyku niczym nagły atak zgagi. Po chwili poczułam, że napięcie trochę ustępuje, i nieco zbyt późno uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem zmęczona. W głowie czułam bolesne pulsowanie. Podałam szklankę Henry’emu i usiadłam na opróżnionym przez niego krześle.
– Co jest?
– Znaleźliśmy samochód doktora Purcella i jego ciało. Zakładając oczywiście, że to on. Jeszcze nie bardzo mogę o tym mówić. Daj mi parę minut, żebym mogła się jakoś pozbierać.
– Zrobić ci drinka?
– Nie, dziękuję, ale jeśli masz gdzieś pod ręką środki przeciwbólowe, to mogłabym zażyć chyba ze czterdzieści i to o podwójnej mocy.
– Dam ci coś lepszego. Nie ruszaj się.
– Nie ma sprawy. I tak nie dam rady. Zaraz ci o wszystkim opowiem, jeśli wcześniej nie urwie mi się film.
Skrzyżowałam ręce przed sobą na stole i oparłam o nie głowę. Czułam, jak całe moje ciało się rozluźnia. Była to pozycja, którą w przedszkolu przyjmowaliśmy tuż przed drzemką, i do dziś przynosi mi wielką ulgę. Mając pięć lat, potrafiłam zapaść w głęboki sen w chwili, gdy moja głowa dotykała rąk. Budziłam się po dziesięciu minutach, ze zdrętwiałymi koniuszkami palców i rozpalonymi od snu policzkami.
Słyszałam, jak Henry podchodzi do lodówki i przekłada jakieś pojemniczki na ladę. Napawałam się przyjemnym odgłosem stukających słoików i sztućców. Czułam się tak, jakbym leżała chora w łóżku i nasłuchiwała dobiegających z sąsiedniego pokoju kojących odgłosów. Musiałam zasnąć na parę sekund. Podobna utrata świadomości za kółkiem sprawia, że z hukiem wylatujesz z autostrady. Słyszałam oddalające się i powracające dźwięki, tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością.
– Co robisz? – mruknęłam, nie podnosząc głowy.
– Przygotowuję ci kanapkę. – Głos Henry’ego dobiegał z bardzo daleka. – Z pieczoną wołowiną, którą pokroiłem w cieniutkie plasterki.
Oparłam policzek na dłoni i patrzyłam, jak jedna przy drugiej kładzie dwie kromki pieczonego w domu chleba. Posmarował je grubą warstwą majonezu, ostrej musztardy i chrzanu.
– To bardzo ostre, ale tego właśnie ci potrzeba. Postawi cię na nogi. – Przekroił kanapkę na pół i położył ją na talerzu obok gałązki zielonej pietruszki, paru oliwek i marynowanych papryczek.
Postawił talerz przede mną i wrócił do lodówki. Otworzył zamrażarkę i wyjął z niej kufel tak zimny, że w zderzeniu z ciepłym powietrzem natychmiast pokrył się warstewką szronu. Otworzył butelkę piwa i napełnił ostrożnie kufel, by nie powstało zbyt dużo piany. Wziął do ręki swoją szklaneczkę i usiadł naprzeciwko mnie.
Ugryzłam kawałek kanapki. Chrzan był tak ostry, że łzy stanęły mi w oczach. Jego zapach podrażnił mi też zatoki i poczułam, że cieknie mi z nosa.
– Mmmm. Pycha. Aż nie do wiary. Jesteś genialny. – Urwałam i wytarłam nos serwetką. Wołowina była kruchutka, a przyprawy doskonale podkreślały jej smak. Od czasu do czasu wypijałam łyk piwa, czując w gardle przyjemny chłód. W ten sposób życie zostało sprowadzone do czterech podstawowych składników: powietrza, jedzenia, picia i dobrego przyjaciela. Zjadłam ostami kęs, oblizałam poplamione musztardą palce i jęknęłam z wdzięczności. Odetchnęłam głęboko i ze zdziwieniem zauważyłam, że ból głowy przeszedł jak ręką odjął.
– Już mi lepiej.
– Tak też myślałem. A teraz opowiedz mi o doktorze.
Zrelacjonowałam pokrótce wydarzenia, które doprowadziły do mojego odkrycia. Henry doskonale podążał za moim tokiem myślenia, więc mogłam sobie oszczędzić niepotrzebnych szczegółów. W większości wypadków intuicja polega na skojarzeniu pozornie niezwiązanych ze sobą faktów. Czasami wydarzenia łączy się na zasadzie prób i błędów; czasem też poczynione obserwacje przywołują na myśl nierozwiązany jeszcze problem i odpowiedź sama się nasuwa.
– Zauważyłam nie tyle ten samochód, ile pozostawione przez niego ślady na wzgórzu.
– Twoja praca dobiegła więc końca.
– Raczej tak, choć nie rozmawiałam jeszcze z Fioną.
– I co teraz?
– To co zwykle. Doktor Yee przeprowadzi rano sekcję zwłok. Nie wiem, ile zdołają się dowiedzieć, zważywszy na stan ciała. Samochód prawdopodobnie leżał w wodzie od chwili zniknięcia doktora. Kiedy skończą, ciało zostanie poddane kremacji.
– Bardzo mi przykro.
– Jest o wiele gorzej, gdy sprawa pozostaje nierozwiązana. Teraz przynajmniej jego rodzina już wie i może próbować żyć dalej.
Rozmawialiśmy dalej w tym tonie, wymieniając spostrzeżenia aż do wyczerpania tematu. Henry wziął mój talerz i zaniósł go do zlewu.
– Mogę to sama zrobić – zaprotestowałam.
– Nie ruszaj się. – Puścił gorącą wodę i wziął do ręki gąbkę na plastikowej rączce, do której wlewało się płyn do zmywania. Umył talerz i postawił go na suszarce. – A tak przy okazji, to widziałem dziś wieczór twojego przyjaciela.
– Tak? Kogo?
Włożył do zlewu deskę do krojenia i zaczął chować przyprawy do szafki.
– Tommy Hevener przyszedł dziś wieczór do Rosie. Szukał oczywiście ciebie, ale pogawędziliśmy sobie przez dłuższą chwilę. Wygląda na porządnego faceta i jest tobą wyraźnie zauroczony. Zadawał mi wiele pytań na twój temat.
– Ja też mam wiele pytań na jego temat. To część mojego dnia, o której nie zdążyłam ci jeszcze opowiedzieć.
Zatrzymał się z ręką opartą o drzwi lodówki.
– Nie podoba mi się ten ton.
– Reszta też ci się nie spodoba. – Czekałam, aż wróci do stołu i usiądzie.
– Co jest? – spytał z obawą, jakby wcale nie chciał usłyszeć, co mam mu do powiedzenia.
– Okazało się, że Tommy Hevener razem z bratem wynajęli w Teksasie jakiegoś punka, żeby włamał się do ich domu i ukradł kosztowności, w tym biżuterię wartą blisko milion dolarów. Chłopak zrobił, co mu kazali, po czym podpalił dom, żeby zatrzeć ślady. Bracia zapomnieli mu jednak powiedzieć, że w garderobie zamknęli związanych i zakneblowanych rodziców, którzy zaczadzili się na śmierć, gdy wokół szalał ogień.
– Nie. – Henry aż cofnął się z przerażenia.
– Tak.
– To nie może być prawda.
– Ale jest – powiedziałam. – Dziś rano przyszła do mnie do biura pani inspektor z firmy ubezpieczeniowej, Mariah Talbot. Pokazała mi wycinki z Hatchet Daily News Gazette czy jak tam się to piśmidło nazywa. Szkoda, że zostawiłam je w biurze, bo mógłbyś wszystko zobaczyć na własne oczy.