Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przejechałyśmy przez autostradę i wjechałyśmy w dzielnicę domów jednorodzinnych South Rockingham.

– A co jest nie tak w Fitch?

– Te dziewczyny to zgraja snobów. Interesuje je tylko, ile forsy zarabiają ich tłuści tatulkowie.

– Myślałam, że masz tam sporo przyjaciółek.

– Nie.

– A Sherry?

Leila spojrzała na mnie ukradkiem.

– Co z Sherry?

– Ciekawa jestem, jak się bawiłaś w Malibu.

– Świetnie. Było bardzo zabawnie.

– A Emily?

– Dlaczego zadajesz mi tyle pytań?

– Twoja mama mówiła mi, że lubisz jeździć konno na ranczu rodziców Emily.

– Emily jest w porządku. Nie jest z tych najgorszych.

– Co jeszcze robiłyście?

– Nic wielkiego. Piekłyśmy grzanki z serem na grillu.

Strzałka na moim wewnętrznym urządzeniu do mierzenia poziomu wciskanego mi kitu zatrzymała się na czerwonym polu. Kiedy miałam tyle lat, ile Leila, kłamałam o wiele lepiej.

– Powiem ci, co o tym wszystkim myślę. Moim zdaniem odpuściłaś sobie obie te wizyty i spędziłaś oba weekendy z Paulie.

– Ha, ha, ha – usłyszałam w odpowiedzi.

– Daj spokój. Mnie możesz powiedzieć. To przecież nic nie zmienia.

– Nie muszę nic mówić, jeśli nie mam ochoty.

– Leila, prosiłaś mnie, żebym trzymała język za zębami. Możesz przynajmniej powiedzieć mi prawdę.

– Jeśli nawet spotkałam się z Paulie, to co z tego? O co ten cały szum?

– A te inne weekendy, które rzekomo spędzałaś u koleżanek ze szkoły?

Znów zapadła cisza. Spróbowałam z innej beczki.

– Jak się poznałyście?

– W izbie dziecka.

– Zatrzymała cię policja? Kiedy?

– Rok temu w lipcu. Zgarnęli całą naszą paczkę.

– Za co?

– Gliny twierdziły, że za włóczęgostwo i wejście na teren prywatny, ale to bzdura. Nic złego nie robiliśmy, snuliśmy się tylko po okolicy.

– Gdzie to było?

– Nie wiem – rzuciła ostrym tonem. – Koło jakiegoś starego domu.

– O której godzinie?

– A co ty jesteś, prokurator okręgowy? Było późno, gdzieś druga nad ranem. Połowa dzieciaków uciekła. Gliniarze zgarnęli resztę. Mama przyjechała po mnie z Dowem. Byli nieźle wkurzeni.

– A Paulie? Czy ona też miała kłopoty z prawem?

– Przejechałaś ulicę taty – powiedziała nagle.

Zwolniłam i wjechałam w najbliższy podjazd, po czym wycofałam. Wróciłam do Gramercy i skręciłam w lewo. Ta część ulicy była bardzo krótka, a wzdłuż niej stał rząd rozpadających się domków, gdzie kiedyś mogli mieszkać robotnicy zatrudniani do zbierania awokado na pobliskich plantacjach. Ulica nie była brukowana, nie było też chodników. Na całej jej długości dostrzegłam tylko jedną latarnię. Leila wskazała mały domek w kształcie litery A, stojący na niewielkim wzniesieniu. Wyróżniał się zdecydowanie wśród znacznie podlejszej zabudowy. Wjechałam na podjazd i zgasiłam silnik.

– Sprawdzisz, czy jest w domu? Chciałabym z nim porozmawiać.

– A o czym?

– O doktorze Purcellu, jeśli nie robi ci to różnicy.

Leila gwałtownie otworzyła drzwi i sięgnęła po plecak. Byłam jednak szybsza i chwyciłam go jedną ręką.

– Zostaw go tutaj. Przyniosę ci go z przyjemnością, jeśli tata będzie w domu.

– Dlaczego nie mogę go sama zabrać?

– To moje zabezpieczenie. Nie chcę, żebyś mi zwiała. I bez tego masz już dość kłopotów.

Westchnęła ciężko, ale zrobiła, co jej kazałam. Postanowiłam zignorować trzaśniecie, z jakim zamknęła drzwi samochodu. Patrzyłam, jak żwirowaną ścieżką idzie w stronę domku. Po zboczu wzgórza płynęły strumienie wody, a pod ich naporem ustępowały źdźbła wysokiej, dawno nie ścinanej trawy. Leila dotarła do werandy osłoniętej prymitywnym drewnianym daszkiem. Zapukała do drzwi i czekała, stojąc z założonymi na piersiach ramionami. Obejrzała się w moją stronę i zapukała jeszcze raz. Nadal nic. Podeszła do okna i zwijając dłoń, zajrzała do środka. Zapukała raz jeszcze, po czym wróciła do samochodu.

– Pewnie zaraz wróci. Wiem, gdzie trzyma klucz, więc mogę na niego poczekać.

– Świetnie. Poczekam razem z tobą. Możemy posiedzieć w samochodzie.

Nie wydawała się zachwycona moją propozycją. Kopnęła plecak końcem zabłoconego buta.

– Chcę wejść do środka. Muszę zrobić siusiu.

– Dobra. Ja też.

Wysiadłyśmy z samochodu. Zamknęłam drzwi i ruszyłam za Leila. Kiedy dotarłyśmy do domu, przesunęła doniczkę z uschniętą pelargonią i wyjęła klucz z tego mało oryginalnego schowka. Czekałam, aż otworzy drzwi i wpuści nas do środka.

– Czy ojciec wynajmuje ten dom?

– Nie. Tylko się nim opiekuje. Dom należy do jego przyjaciela, który wyjechał na Florydę, ale wraca już w przyszłym tygodniu.

Wnętrze domku zajmował właściwie jeden duży, wysoki pokój. Po prawej stronie wąskie schodki prowadziły na antresolę. Drewniane meble były dość prymitywne, przykryte imitacjami indiańskich dywaników. Podłóg z surowego drewna nie przykrywał żaden chodnik i słyszałam, jak pod podeszwami moich butów trzeszczy żwir. Stary czarny piec pachniał popiołem. Lada oddzielała pokój od kuchni, która nawet z tej odległości wyglądała na straszliwie zapuszczoną i brudną.

Zauważyłam stojący na małym stoliku telefon.

– Chcesz zadzwonić do mamy, czy ja mam to zrobić?

– Ty zadzwoń. Ja idę do łazienki. Nie martw się, na pewno nie ucieknę.

Kiedy wyszła, połączyłam się z Crystal. Związana obietnicą, nie wspomniałam na razie ani słowem o Paulie.

– Zostanę tutaj do powrotu Lloyda. Jeśli zrobi się późno, postaram się przekonać Leilę, żeby wróciła do domu.

– Szczerze mówiąc, jestem na nią tak wściekła, że nie bardzo mam ją ochotę oglądać. Poczuję się trochę lepiej, jak zrobię sobie drinka. Anica zadzwoni do szkoły. Nie mam jednak pojęcia, co im powie. Leili dobrze by chyba zrobiło, gdyby ją zawiesili w prawach ucznia, a może nawet wyrzucili.

– Dobra – odparłam. – Będę cię informować o dalszych postępach w rozmowach. Życz mi szczęścia.

Usłyszałam szum spuszczanej w toalecie wody. Leila wyszła z małej łazienki pod schodami.

– Co powiedziała?

– Niewiele. Na pewno nie skacze ze szczęścia.

Leila podeszła do kanapy. Ignorując mnie zupełnie, otworzyła plecak i wyjęła zapinaną na zamek kosmetyczkę. Znalazła tam puderniczkę i zaczęła się przeglądać w lusterku. Wytarła rozmazany pod oczami tusz.

– Cholera jasna. Wyglądam do dupy. – Schowała puderniczkę z powrotem. Wzięła ze stolika pilota i włączyła telewizor. Spojrzawszy na mnie, wyciszyła dźwięk.

– W twoim wieku byłam dokładnie taka sama.

– Super. Mogę zapalić?

– Nie.

– Dlaczego? To tylko słomki.

– Leila, nie drażnij się ze mną. I bez tego paskudnie tu śmierdzi. Opowiedz mi o Dowanie. I proszę cię, przestań się stawiać. Mam już tego dość.

– A co chcesz wiedzieć?

– Kiedy widziałaś go po raz ostatni?

– Nie zaprzątam sobie głowy takimi rzeczami.

– Pomogę ci. Dwunastego września był piątek. Emily zachorowała i odwołała wizytę, więc musiałaś wrócić. Byłaś w domu na plaży?

– Nie. Tutaj.

– Pamiętasz, co robiłaś tego wieczoru?

– Prawdopodobnie oglądałam wideo, bo zwykle to robię. A co?

– Ciekawa jestem, kiedy ostatni raz rozmawiałaś z Dowanem.

– A skąd mam to wiedzieć? Staram się w ogóle z nim nie rozmawiać.

– Musicie to robić od czasu do czasu. Jest przecież twoim ojczymem.

– Wiem, kim jest – rzuciła. – Myślałam, że nie wolno ci przesłuchiwać dziecka pod nieobecność rodziców.

– To dotyczy tylko przypadków, gdy dziecko zostaje zatrzymane przez policję.

– A ty kim jesteś?

– Prywatnym detektywem. Phillipem Marlowem w przebraniu. – Z wyrazu jej twarzy wywnioskowałam szybko, że Phillipa Marlowe’a uważa za zespół rockowy, ale jest na tyle bystra, by się do tego nie przyznawać. – Ile miałaś lat, gdy mama wyszła za Dowa?

– Jedenaście.

– Lubisz go?

– Jest w porządku.

– Jak się wam układa?

– A jak sądzisz? Jest stary. Nosi sztuczną szczękę. Śmierdzi mu z ust i wprowadza mnóstwo idiotycznych zasad: „Masz być o dziesiątej w łóżku. Nie życzę sobie, żebyś spała do południa. Pomagaj matce opiekować się bratem” – mówiła, naśladując ton Dowa. – Zaraz mu powiedziałam, że od tego jest Rand, a ja nie jestem jej pieprzoną służącą. Muszę mieć idealne stopnie, bo inaczej mam szlaban na wyjścia z domu. Nie pozwala mi nawet mieć własnego telefonu.

45
{"b":"102018","o":1}