Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zanim stąd wybiegniesz i zmarnujesz kolejne dolary podatnika na przesłuchania w Kongresie w związku z moimi machinacjami finansowymi, proponuję, żebyś z pierwszej ręki się dowiedział, czym jest Sekcja Meta i co zrobiła dla obrony kraju, który nam obu daje tak intratne posady.

– Słucham, panie prezydencie.

Godzinę później całkowicie poskromiony senator John Burdick siedział w swoim gabinecie, starannie przepuszczając przez maszynę do niszczenia dokumentów zebrane przez siebie tajne materiały w sprawie działalności Sekcji Meta.

77.

Widok „Titanica" w ogromnym kanionie suchego doku przyprawiał o zawrót głowy.

Hałaśliwe prace już się zaczęły. Spawacze atakowali palnikami zablokowane korytarze i zejściówki. Nitowacze walili w pokiereszowany kadłub, usuwając tymczasowe uszczelnienia z poszarpanych rozdarć poniżej linii wodnej. Pod niebo wznosiły się dwa wysokie dźwigi, które w stalowych zębach chwytaków wyciągały złom z ciemnych ładowni „Titanica".

Pitt zdawał sobie sprawę, że po raz ostatni ogląda salę gimnastyczną i górny pokład. Żegnał się z kawałkiem mijającego życia jak w sylwestrową noc, stojąc tam i wspominając pot wylany podczas wydobywania wraku, krew i poświęcenie ludzi, wątłe nadzieje, które ostatecznie doprowadziły ich do celu. Wszystko to już należało do przeszłości. Wreszcie ocknął się z zamyślenia, zszedł główną klatką schodową i odnalazł drogę do dziobowej ładowni na pokładzie G.

Wszyscy już tam byli, ubrani w srebrzyste kaski ochronne, w których wyglądali dziwnie obco. Gene Saegram, mizerny i roztrzęsiony, nieustannie chodził w tę i we w tę. Mel Donner ocierał pot z karku i policzków, nerwowo zerkając na Seagrama zatroskanym wzrokiem. Herb Lusky, mineralog Sekcji Meta, stał w pogotowiu ze sprzętem do analiz. Admirałowie Sandecker i Kemper rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami w kącie mrocznej ładowni.

Pitt ostrożnie obchodził pogięte i skręcone wsporniki grodzi, leżące na wypaczonym dnie wraku, aż znalazł się za plecami stoczniowca, który mozolnie przecinał palnikiem masywny zawias drzwi skarbca. Pitta ogarnęły ponure myśli, gdy uświadomił sobie, że za kilka minut ujrzy jego tajemnicze wnętrze. Nagle wydało mu się, że wokół powiało lodowatym chłodem, i zaczął go ogarniać strach przed otwarciem skarbca.

Jakby dzieląc jego obawę, pozostali mężczyźni w wilgotnej ładowni umilkli i skupili się przy nim w niespokojnym oczekiwaniu.

Wreszcie robotnik wyłączył palnik i podniósł osłonę twarzy.

– Jak to wygląda? – spytał Pitt.

– To stara solidna robota – odparł robotnik. – Wyciąłem palnikiem mechanizm zamykający i zawiasy, ale drzwi ciągle się trzymają.

– Co teraz?

– Przywiążemy do nich linę i spróbujemy je otworzyć za pomocą dźwigu. Miejmy nadzieję, że się uda.

Prawie godzinę robotnicy zmagali się z liną o średnicy pięciu centymetrów, by wsadzić ją do ładowni i przywiązać do drzwi skarbca. Kiedy już się z tym uporali, operator dźwigu otrzymał sygnał za pośrednictwem radiotelefonu i lina zaczęła się powoli prostować, a potem napinać. Nikogo nie trzeba było namawiać do wycofania się, wszyscy bowiem wiedzieli, że gdyby się zerwała, to jej nagle uwolniony koniec mógłby rozciąć człowieka na dwoje.

Słyszeli, jak w oddali silnik dźwigu zwiększa obroty. Przez długie sekundy napięta lina wibrowała, trzeszcząc pod ogromnym obciążeniem, lecz drzwi ani drgnęły. Nie zważając na niebezpieczeństwo, Pitt podszedł bliżej. Drzwi zdawały się równie oporne jak stalowe ściany skarbca.

Operator dźwigu poluzował linę, by jeszcze bardziej zwiększyć obroty silnika, a potem znów włączył sprzęgło i lina z brzękiem się naprężyła. Mężczyznom, którzy w milczeniu wszystko obserwowali, wydawało się niepojęte, że stare zardzewiałe żelastwo może się opierać tak ogromnej sile, a jednak najwyraźniej tak było. I wtedy przy górnej krawędzi drzwi skarbca pojawiła się szparka cieniutka jak włos, potem dwie inne wzdłuż boków, a w końcu jeszcze jedna od dołu. Nagle z rozdzierającym zgrzytem drzwi niechętnie ustąpiły, odsłaniając wnętrze wielkiego sześcianu ze stali.

Z czarnej czeluści nie wypłynęła nawet kropelka wody. Skarbiec zachował szczelność przez cały czas długiego leżenia na dnie morza.

Nikt się nie poruszył. Wszyscy zastygli niby wrośnięci w ziemię i jak zahipnotyzowani wpatrywali się w odstręczający czarny kwadrat. Z wnętrza wydobywał się stęchły odór.

Pierwszy odzyskał mowę Lusky.

– O Boże, co to? Co u licha tak śmierdzi?

– Zorganizujcie jakieś światło – rzekł Pitt do jednego z robotników.

Ktoś podał mu latarkę. Pitt włączył ją i skierował strumień światła do wnętrza skarbca.

Zobaczyli dziesięć drewnianych skrzynek, zabezpieczonych mocnymi skórzanymi pasami. Dostrzegli jeszcze coś i na ten widok ich twarze pokryła upiorna bladość. Były to zmumifikowane szczątki ludzkie.

78.

Człowiek ten leżał w kącie skarbca; miał wpadnięte oczy z opuszczonymi powiekami i poczerniałą skórę, która wyglądała jak stara papa na dachu magazynu. Skurczone mięśnie przylegały do szkieletu, pokrytego od stóp do głów nalotem wskutek rozwoju bakterii. Przypominało to kromkę spleśniałego chleba. Jedynie siwe włosy na głowie i brodzie zachowały się w idealnym stanie. Szczątki leżały w kałuży lepkiej cieczy, która nasycała wilgocią powietrze, tak jakby ktoś wylał kubeł wody na ściany skarbca.

– Ten człowiek wciąż jest mokry – mruknął Kemper z miną pełną odrazy. – Jak to możliwe po takim czasie?

– Ponad połowę wagi ludzkiego ciała stanowi ciężar zawartej w nim wody – spokojnie odparł Pitt. – Wewnątrz skarbca było po prostu za mało powietrza, żeby wszystkie płyny wyparowały.

Donner z obrzydzeniem odwrócił się od tego makabrycznego widoku.

– Kto to był? – wykrztusił walcząc z nudnościami. Pitt obojętnie spojrzał na mumię.

– Sądzę, że Joshua Hays Brewster.

– Brewster? – szepnął Seagram, patrząc dzikim wzrokiem, w którym malowało się przerażenie.

– A dlaczego nie? – odparł Pitt. – Któż inny wiedziałby, co znajduje się w skarbcu?

Admirał Kemper pokręcił głową.

– Wyobrażacie sobie – rzekł głosem pełnym szacunku – jak straszna musiała być śmierć w tych ciemnościach, gdy statek tonął w oceanie.

– Nawet nie chcę o tym myśleć – powiedział Donner. – Już i tak pewnie będę miał koszmarne sny co najmniej przez miesiąc.

– To musiało być okropne – wykrztusił Sandecker. Badawczo przyjrzał się posmutniałemu Pittowi, który stał z miną człowieka dobrze poinformowanego. – Wiedziałeś o tym?

Pitt skinął głową.

– Komandor Bigalow mnie uprzedził.

Sandecker utkwił w nim wymowne spojrzenie, lecz Pitt udał, że tego nie widzi, i zwrócił się do jednego ze stoczniowców:

– Zadzwońcie do biura koronera i powiedzcie im, żeby przyjechali zabrać zwłoki. Potem wszyscy wyjdziecie i nie wrócicie, dopóki wam nie powiem.

Stoczniowców nie trzeba było ponaglać. Zniknęli z ładowni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Seagram chwycił Lusky'ego za ramię tak mocno, że mineralog aż podskoczył.

– Dobra, Herb, teraz kolej na ciebie.

Lusky z wahaniem wszedł do skarbca, przekroczył mumię i otworzył jedną skrzynkę z rudą. Potem rozstawił swój sprzęt i zaczął analizować próbkę. Po jakimś czasie, który ludziom czekającym na zewnątrz wydawał się wiecznością, podniósł wzrok pełen zdumienia i niedowierzenia.

– To jest bez wartości. Podszedł do niego Seagram.

– Powtórz.

– To jest bez wartości. W tym nie ma nawet najmniejszego śladu bizanium.

– Otwórz następną skrzynkę – gorączkowo wysapał Seagram.

Lusky skinął głową i zabrał się do pracy. Ta sama historia powtórzyła się z drugą skrzynką i dalszymi, aż w końcu zawartość wszystkich dziesięciu leżała na podłodze.

Lusky wyglądał, jakby dostał apopleksji.

– Śmieci… same śmieci… – bełkotał. – Nic, tylko zwykły żwir, jakiego używa się do budowy dróg.

80
{"b":"101694","o":1}