Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ona nie chce mnie widzieć… powiedziała, że między nami wszystko skończone. Pitt wpatrywał się w szklankę z wódką.

– Na pańskim miejscu, Seagram, znalazłbym sobie najdroższą dziwkę w mieście, zapłacił jej z funduszu reprezentacyjnego i zapomniał o Danie.

– Pan niczego nie rozumie. Ja ją kocham.

– Boże, wpada pan w ton listów do kącika złamanych serc – rzekł Pitt, sięgnął po butelkę stojącą na kafelkowej posadzce i dolał sobie wódki. – Posłuchaj pan, Seagram. Pod tą pompatyczną, pretensjonalną fasadą jest pan przyzwoitym facetem i kto wie, może przejdzie pan do historii jako wielki uczony, który uchronił ludzkość przed nuklearną zagładą. Wciąż jeszcze jest pan atrakcyjny dla kobiet i mogę się założyć, że kiedy zabierze pan swoje rzeczy z biurka w Waszyngtonie i pożegna się ze służbą dla rządu, to będzie pan człowiekiem bogatym. Niech więc pan nie oczekuje ode mnie współczucia. Będzie pan miał wszystko.

– Ale cóż to znaczy bez kobiety, którą kocham?

– Widzę, że się nie rozumiemy – odparł Pitt. Wypił już jedną trzecią butelki i przyjemne ciepło zaczęło mu się rozchodzić po ciele. – Po co zaraz wpuszczać się w kanał z powodu baby, której się wydaje, że przeżywa drugą młodość. Jak już odeszła, to odeszła. Tylko mężczyźni wracają na klęczkach, lecz nie kobiety. One są stanowcze. Potrafią wpędzić każdego mężczyznę do grobu, jeżeli już się na to zdecydują. Niech pan zapomni o Danie, Seagram. Nie będzie ta, to będzie inna. A jeśli już potrzebne panu bezpieczeństwo w postaci pary cycków, których właścicielka będzie panu ścieliła łóżko i przygotowywała kolacje, to trzeba sobie wynająć służącą. One są tańsze i na dłuższą metę sprawiają o wiele mniej kłopotów.

– Wydaje się panu, że jest Freudem – powiedział Seagram, wstając z sedesu. – Kobiety są dla pana niczym. Dla pana miłość to miłość do butelki. Stracił pan kontakt ze światem.

– Czyżby? – spytał Pitt, podniósł się z wanny i otworzył drzwiczki apteczki w taki sposób, żeby Seagram widział się w lustrze. – Proszę się sobie dobrze przyjrzeć. To właśnie jest twarz człowieka, który stracił kontakt ze światem. To są oczy faceta, który męczy się na własne życzenie. Jest pan chory, Seagram. Chory na umyśle z powodu spraw, które pan wyolbrzymia ponad wszelką miarę. Proszę spojrzeć na te szkliste oczy, na tę sflaczałą skórę wokół ust. Trzeba iść do psychiatry, i to jak najszybciej. Niech pan choć raz pomyśli o sobie i przestanie myśleć o ratowaniu świata. Najwyższy czas, żeby pan ratował siebie.

Twarz Seagrama gwałtownie poczerwieniała. Zacisnął pięści i zadygotał. W tym momencie wydało mu się, że lustro od wewnątrz zachodzi mgłą, z której powoli zaczęła się wyłaniać jakaś inna twarz, obca twarz z jego własnymi oczami.

Pitt stał w milczeniu, obserwując, jak gniew na twarzy Seagrama zmienia się w przerażenie.

– Boże, nie… to on!

– Jaki on?

– On! Joshua Hays Brewster! – wykrzyknął Seagram, a potem obiema pięściami strzaskał lustro i wybiegł z łazienki.

76.

Zamyślona Dana stała przed dużym lustrem i rozmarzonymi oczami przyglądała się swojemu odbiciu. Poza raną na głowie, zręcznie ukrytą pod nowym uczesaniem, i kilkoma blednącymi siniakami, jej jędrne ciało wyglądało ładnie jak zawsze. Inspekcja wypadła zdecydowanie zadowalająco. Potem Dana obejrzała swoje oczy. Żadnych nowych kurzych łapek ani obrzęków. Nigdzie nie zauważyła piętna upadłej kobiety. W swoim spojrzeniu spostrzegła natomiast nadzieję, której dotychczas w nim nie było. Odrodzenie Dany jako wyzwolonej kobiety okazało się całkowitym sukcesem.

– Zjesz coś na śniadanie? – dobiegł ją z dołu głos Marie Sheldon.

Dana narzuciła na siebie miękki koronkowy szlafrok.

– Nie, dziękuję, napiję się tylko kawy – odparła. – Która godzina?

– Kilka minut po dziewiątej.

Kiedy po chwili Dana wchodziła do kuchni, Marie nalewała kawę.

– Jakie plany na dziś? – spytała Marie.

– Typowo babskie… chyba rozejrzę się po sklepach. Zjem sama obiad w jakimś przytulnym barku, a potem pójdę do klubu NUMA i poszukam sobie partnera, żeby z godzinkę pograć w tenisa.

– Czarujące – sarkastycznie powiedziała Marie. – Ja jednak proponuję, żebyś przestała zgrywać się na milionerkę, którą nie jesteś, i zaczęła postępować jak odpowiedzialna baba, którą jesteś.

– To nie ma sensu.

– To nie ma sensu! Po pierwsze, moja kochana, stałaś się popularna. Jeżeli tego nie zauważyłaś, to ci powiem, że od trzech dni urywają się do ciebie telefony. Wszystkie pisma kobiece w kraju chcą, żebyś napisała coś wyłącznie dla nich, a telewizja przynajmniej osiem razy prosiła o rozmowę przed kamerą. Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś sławna. Nie sądzisz, że już najwyższy czas wrócić na ziemię i stawić czoło temu wszystkiemu?

– I co im powiem? Że byłam jedyną kobietą wśród dwudziestu mężczyzn na pokładzie starego dryfującego wraka? Wielka mi rzecz.

– Omal nie straciłaś życia na oceanie, a traktujesz to jak przejażdżkę łodzią Kleopatry po Nilu. Od tego, że wszyscy tamci mężczyźni zaspokajali każdą twoją zachciankę, musiało ci się przewrócić w głowie.

Gdyby tylko Marie znała całą prawdę, nie osądzałaby jej tak surowo, lecz Dana i wszystkie osoby na pokładzie wraku zostały zaprzysiężone przez Warrena Nicholsona, że dotrzymają tajemnicy i zapomną o próbie porwania statku przez Rosjan. Dana jednak odczuwała jakąś przewrotną satysfakcję wiedząc, że mężczyźni, którzy widzieli jej występy na „Titanicu" w tamtą zimną sztormową noc, będą to pamiętali do końca życia.

– Zbyt wiele tam się wydarzyło – powiedziała z westchnieniem. – Bardzo się zmieniłam.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Zacznę od tego, że składam dokumenty w sprawie rozwodu z Gene'em.

– Sprawy zaszły tak daleko?

– Sprawy zaszły tak daleko – powtórzyła Dana z determinacją. – Poza tym wezmę sobie bezpłatny urlop w NUMA i użyję życia. Tak długo, jak będę u szczytu popularności jako kobieta roku, zamierzam zbijać na tym szmal. Osobiste wspomnienia i występy w telewizji pozwolą mi robić to, o czym każda dziewczyna marzy przez całe życie.

– To znaczy?

– Wydawać pieniądze i cieszyć się tym jak za dawnych dobrych czasów.

Marie ze smutkiem pokiwała głową.

– Odnoszę wrażenie, że przyczyniłam się do narodzin potwora. Dana delikatnie chwyciła ją za rękę.

– To nie ty, moja droga. Otarłam się o śmierć i zrozumiałam, że sama siebie skazałam na egzystencję, która prowadziła donikąd. Zaczęło się to, jak sądzę, w dzieciństwie… – Dana zawiesiła głos, kiedy powróciły okropne wspomnienia. – Moje dzieciństwo było koszmarem, co odbiło się na całym dorosłym życiu. Skaziło nawet moje małżeństwo. Gene zorientował się, w czym rzecz, i ożenił się ze mną powodowany raczej litością niż głębokim uczuciem. Podświadomie traktował mnie bardziej jak ojciec niż kochanek.

Teraz nie potrafiłabym zmusić się do powrotu. Po prostu brak mi tych cech charakteru, których wymaga budowanie i podtrzymywanie trwałego związku. Jestem samotniczką, Marie, i obecnie zdaję sobie z tego sprawę. Moja miłość jest zbyt egoistyczna; siedzi we mnie albatros. Od tej chwili zamierzam żyć sama. W ten sposób nigdy już nikogo nie zranię.

Marie spojrzała na nią ze łzami w oczach.

– A więc chyba obie będziemy miały równe konta. Ty kończysz z małżeństwem i wracasz do życia w pojedynkę, a ja przestaję być samotną kobietą i wstępuję do wielkiej armii mężatek.

Dana uśmiechnęła się szeroko.

– Ty i Mel?

– Ja i Mel.

– Kiedy?

– Oby doszło do tego jak najszybciej, bo w przeciwnym razie będę musiała zamówić sobie suknię ślubną w sklepie dla przyszłych matek.

– Jesteś w ciąży?

– Brzuch mi rośnie zapewne nie z przejedzenia. Dana obeszła stół i czule objęła Marie.

– Nie mogę uwierzyć, że będziesz miała dziecko.

– Chyba uwierzysz. Gdyby nawet zastosowali oddychanie metodą usta-usta i wstrzyknęli potężną dawkę adrenaliny, nic by z tego nie wyszło. Mysz by nie ożyła.

78
{"b":"101694","o":1}