67.
Morsy to mięsożerne ssaki morskie z płetwiastymi kończynami, lecz widmowe postacie, które nagle otoczyły Prewłowa i zabitych strażników, niezbyt je przypominały. W tym wypadku morsy to żołnierze Morskich Oddziałów Specjalnych Marynarki Wojennej USA, w skrócie MORS. Ta wszechstronnie wyszkolona elitarna formacja mogła walczyć wszędzie, nawet pod wodą i w głębokiej dżungli.
Było ich pięciu, ubranych w czarne gumowe skafandry, maski i obcisłe buty, podobne do kapci. Ich rysów nie dało się rozpoznać, twarze mieli bowiem pomalowane czarną farbą, która zacierała granice między ciałem a skafandrem. Czterech trzymało w rękach automatyczne pistolety M-24 ze składanymi kolbami, piąty zaś ściskał straszliwego stonera z dwiema lufami. Jeden z morsów podszedł do Pitta i Dany. Pomógł im wstać.
– O Boże! – jęknęła Dana. – Cały miesiąc będę miała siniaki.
Przez jakieś pięć sekund masowała sobie obolałe ciało zapominając, że jest ubrana jedynie w rozpiętą kurtkę Pitta. Kiedy wreszcie zdała sobie z tego sprawę i zobaczyła martwych strażników, którzy leżeli w dziwacznych pozach, jej głos przeszedł w szept:
– O, cholera… o, cholera…
– Chyba można powiedzieć, że nasza dama przeżyła – powiedział Pitt, uśmiechając się półgębkiem.
Uścisnął wyciągniętą dłoń morsa i przedstawił go Sandeckerowi, który niepewnie opierał się na ramieniu Giordina.
– Admirale Sandecker, oto nasz wybawca, porucznik Fergus z Morskich Oddziałów Specjalnych Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych.
Kiedy Fergus elegancko zasalutował, Sandecker odpowiedział mu skinieniem głowy, puścił ramię Giordina i wyprężył się jak struna.
– A statek, poruczniku? Kto nim dowodzi?
– Jeśli się nie mylę, panie admirale, to pan… Przerwała mu seria z pistoletu maszynowego gdzieś w przepastnym wnętrzu wraku.
– To ostatni uparty maruder – powiedział Fergus z uśmiechem, którego nie sposób było nie zauważyć. Białe zęby zaświeciły jak neon o północy. – Statkowi już nic nie grozi, panie admirale. Gwarantuję.
– A obsługa pomp?
– Cała i zdrowa powróciła do pracy.
– Ilu ludzi macie pod swoją komendą?
– Dwie drużyny, panie admirale. W sumie dziesięciu, łącznie ze mną.
Sandecker uniósł brwi.
– Tylko dziesięciu, powiadacie?
– Do takiej akcji zwykle używamy jednej drużyny – odparł Fergus rzeczowo – ale admirał Kemper uznał, że na wszelki wypadek lepiej będzie podwoić nasze siły.
– Widzę, że Marynarka Wojenna zrobiła pewne postępy od czasu, gdy ja w niej służyłem – z humorem zauważył Sandecker.
– Są jakieś straty? – spytał Pitt.
– Pięć minut temu było dwóch rannych, nic poważnego, i jeden zaginiony.
– Skąd się tu wzięliście? – spytał Merker, patrząc złym okiem ponad ramieniem czujnego morsa. – Przecież w pobliżu nie było żadnego statku, nie zauważyliśmy też żadnego samolotu. Jak…
Fergus pytająco spojrzał na Dirka Pitta, który skinął głową.
– Poruczniku, możecie wyjaśnić naszemu byłemu koledze te proste sprawy. Będzie miał czas przemyśleć sobie waszą odpowiedź w celi śmierci.
– Dostaliśmy się na pokład bardzo trudną drogą – usłużnie odparł Fergus. – Piętnaście metrów pod powierzchnią oceanu opuściliśmy atomową łódź podwodną przez wyrzutnie torped. Właśnie wtedy zaginął jeden z moich ludzi. Morze było wzburzone jak diabli. Jakaś fala musiała cisnąć nim o burtę „Titanica", kiedy kolejno wspinaliśmy się po drabinkach, które spuścił nam pan Pitt.
– Dziwne, że nikt inny nie zauważył, jak wchodziliście na pokład – mruknął Spencer.
– Nie ma się czemu dziwić – rzekł Pitt. – Kiedy ja pomagałem porucznikowi Fergusowi i jego ludziom wejść od rufy na pokład ładunkowy, a później prowadziłem ich do kabiny na pokładzie C, która dawniej należała do szefa stewardów, to wy wszyscy czekaliście w sali gimnastycznej na moją wzruszającą mowę o poświęceniu.
Spencer pokręcił głową.
– Opowiedz, jak pewnego razu zrobiłeś ze wszystkich wariatów.
– Muszę ci to przyznać, wykiwałeś nas – dodał Gunn.
– Jak już o tym mowa, to Rosjanie omal nie pobili nas na głowę.
Nie spodziewaliśmy się, że rozpoczną grę, zanim sztorm ucichnie. Ich wejście na pokład było mistrzowskim posunięciem. I prawie się udało. Tylko admirał, Giordino i ja wiedzieliśmy o obecności morsów, ale gdyby któryś z nas trzech nie uprzedził porucznika, to Fergus nie wiedziałby, kiedy zaatakować.
– Muszę przyznać, przez chwilę obawiałem się, że właśnie do tego doszło – rzekł Sandecker. – Giordino i ja byliśmy więźniami Prewłowa, a o Pitcie sądzono, że zginął.
– Tylko Bóg wie, co by się stało – powiedział Pitt. – Gdyby helikopter się nie zaklinował, to w tej chwili spałbym sobie wiecznym snem na dnie morza.
– Faktycznie – wtrącił Fergus. – Pan Pitt wyglądał jak śmierć na chorągwi, kiedy wszedł do kabiny szefa stewardów. Twardy z niego facet. Przemoczony, z rozciętą głową, a mimo to uparł się i poprowadził nas przez to pływające muzeum, aż znaleźliśmy waszych radzieckich gości.
Dana spojrzała na Pitta dziwnym wzrokiem.
– Jak długo stałeś ukryty w ciemnościach przed tym swoim entreé?
Pitt uśmiechnął się filuternie.
– Minutę przed twoim striptizem.
– Ale z ciebie drań. Stałeś sobie tam, a ja robiłam z siebie idiotkę! – wybuchnęła. – Pozwoliłeś im gapić się na mnie jak na wołowinę u rzeźnika.
– Wykorzystałem cię, moja droga, z konieczności. Kiedy w sali gimnastycznej znalazłem ciało Woodsona i rozbitą radiostację, nie potrzebowałem Cyganki, która by mi powiedziała, że chłopcy z Ukrainy weszli na statek. Wróciłem po Fergusa i jego ludzi, a potem zaprowadziłem ich do kotłowni, przypuszczając, że Rosjanie już pilnują obsługi pomp. Miałem rację. Przede wszystkim należało załatwić sprawy najważniejsze. Kto ma w swoim ręku pompy, ten panuje nad wrakiem. Kiedy zobaczyłem, że będę bardziej przeszkadzał, niż pomagał w walce ze strażnikami, pożyczyłem sobie jednego morsa i zacząłem was szukać. Przewędrowaliśmy pół statku, nim w końcu usłyszeliśmy głosy dochodzące z jadalni. Wtedy wysłałem morsa po posiłki.
– A więc to była gra na zwłokę – stwierdziła Dana.
– Właśnie. Musiałem jak najwięcej zyskać na czasie, żeby Fergus zdążył nadejść i wyrównać szansę. Dlatego nie wchodziliśmy aż do ostatniej chwili.
– Stawka była wysoka – stwierdził Sandecker. – Cieniutko rozegrałeś drugi akt, prawda?
– Miałem dwa atuty – wyjaśnił Pitt. – Jeden to twoje dobre serce, admirale. Znam cię i wiem, że chociaż groźnie wyglądasz, to jednak ciągle przeprowadzasz staruszki przez ulicę i dokarmiasz bezdomne zwierzęta. Zwlekałbyś do ostatniej chwili, by w końcu ustąpić, ale łatwo byś się nie poddał. – Objął z tyłu Danę i z kieszeni kurtki, którą miała na sobie, wyjął budzącą przerażenie broń. – Drugim atutem była ta oto polisa ubezpieczeniowa. Pożyczył mi ją Fergus, nim zaczęła się cała zabawa. Nazywa się stoner i wystrzeliwuje chmurę drobnych igiełek. Rozwaliłbym Prewłowa i połowę jego ludzi jednym pociągnięciem spustu.
– A ja myślałam, że jesteś dżentelmenem – odezwała się Dana z udanym rozgoryczeniem w głosie. – Okryłeś mnie kurtką tylko po to, żeby nie znaleźli broni, kiedy cię rewidowali.
– Musisz jednak przyznać, że ten twój… hm, hm… niekompletny strój idealnie odwracał ich uwagę.
– Bardzo pana przepraszam – powiedział bosman Bascom – ale po jakie licho ruscy interesowali się starą zardzewiałą balią?
– Ja też o tym myślałem – dodał Spencer. – O co tu chodzi?
– To już chyba przestało być tajemnicą – odparł Pitt, wzruszając ramionami. – Rosjanom wcale nie chodziło o statek, lecz o bardzo rzadki pierwiastek, zwany bizanium, który zatonął wraz z „Titanikiem" w tysiąc dziewięćset dwunastym roku. O ile mi wiadomo, jeżeli podda się je odpowiedniemu procesowi i zastosuje do budowy skomplikowanego systemu obrony, to wówczas międzykontynentalne rakiety balistyczne staną się tak przestarzałe jak łuki.