Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Moje gratulacje dla szanownej pani – rzekł Prewłow z ukłonem. – Pani teatralne występy niemal odniosły skutek. Bardzo, bardzo sprytnie.

W głosie Prewłowa zabrzmiała jakaś dziwna satysfakcja. Rzucono mu wyzwanie, któremu z łatwością sprostał.

Patrzył na Danę, która przez ułamek sekundy dawała dowody swojej porażki. Uśmiech na jej twarzy zamarł, jakby namalowany, ramiona opadły i lekko drżały. Po chwili jednak otrząsnęła się i wyprostowała, znów pewna siebie.

– Nie wiem, o czym pan mówi.

– No, oczywiście – odparł Prewłow i westchnął.

Spoglądał na nią przez moment, a później powiedział coś do jednego ze strażników, który skinął głową, wyjął nóż i powoli zbliżył się do Dany.

Dana zbladła i zesztywniała.

– Co pan chce zrobić?

– Kazałem mu odciąć pani lewą pierś – odrzekł Prewłow obojętnym tonem.

Spencer z otwartymi ustami wpatrywał się w Sandeckera, błagając go wzrokiem, by ustąpił.

– Boże drogi! – rozpaczliwie wykrzyknął admirał. – Chyba pan nie pozwoli… obiecał pan, żadnych okrucieństw ani tortur…

– Sam uznaję to za barbarzyństwo – powiedział Prewłow – ale nie mam wyboru. To jedyne lekarstwo na wasz upór.

Sandecker odwrócił się plecami do najbliższego strażnika.

– Zabijcie najpierw mnie…

Strażnik uderzył Sandeckera w nerkę lufą pistoletu maszynowego. Admirał upadł na kolana z twarzą wykrzywioną bólem, głośno dysząc.

Dana przycisnęła sobie dłonie do boków, aż jej zbielały palce. Nie miała już więcej żadnych atutów i wyglądała na przegraną. W jej pięknych ciemnych oczach pojawiła się odraza. Nagle w spojrzeniu strażnika dostrzegła wahanie, a jakaś stalowa ręka chwyciła ją za ramię i odepchnęła na bok. W krąg światła powoli wchodził Pitt.

66.

Pitt przybył w samą porę. Stał bez ruchu niczym jakaś niesamowita zjawa rodem z wodnego piekła. Był przemoknięty od stóp do głów, czarne włosy oblepiały jego pokrwawione czoło, usta wykrzywiał sataniczny uśmiech. W świetle lamp połyskiwały kropelki wody ściekające z mokrego ubrania na podłogę.

Twarz Prewłowa wyglądała jak woskowa maska. Spokojnie wyjął papierosa ze złotej papierośnicy, zapalił go, głęboko się zaciągnął i długo wypuszczał dym.

– Wasze nazwisko? Czy przypadkiem nie nazywacie się Dirk Pitt?

– Tak właśnie jest napisane w mojej metryce urodzenia.

– Zdaje się, że jesteście niezwykle twardym człowiekiem, panie Pitt. Myślałem, że zginęliście.

– To dowodzi, że nie należy wierzyć okrętowym plotkom. Pitt zdjął z siebie mokrą kurtkę i delikatnie okrył nią ramiona Dany.

– Przykro mi, moja droga, ale tymczasem nic więcej nie mogę zrobić – rzekł, a potem zwrócił się do Prewłowa: – Czy są jakieś zastrzeżenia?

Prewłow przecząco pokręcił głową. Zaintrygowało go swobodne zachowanie Pitta. Przyglądał mu się w sposób, w jaki szlifierz patrzy na diament, lecz w jego oczach barwy morskiej zieleni niczego nie dostrzegł.

Skinął ręką na jednego ze swych ludzi, który podszedł do Pitta.

– Po prostu rewizja z ostrożności – rzekł Prewłow. – Czy są jakieś zastrzeżenia?

Pitt wzruszył ramionami i bez sprzeciwu uniósł ręce. Strażnik szybko i sprawnie przeciągnął dłońmi po jego ubraniu, a potem cofnął się i pokręcił głową.

– Żadnej broni – odezwał się Prewłow. – Bardzo rozsądnie z waszej strony, ale czegóż innego mógłbym oczekiwać od człowieka z taką reputacją. Z ogromnym zaciekawieniem czytałem dossier z opisem waszych wyczynów. Wolałbym, żebyśmy się poznali w przyjemniejszych okolicznościach.

– Przykro mi, że nie odpowiem komplementem na komplement – uprzejmie odparł Pitt – ale nie jesteś typem przestępcy, którego chciałbym zaliczać do swoich znajomych.

Prewłow zrobił dwa kroki do przodu i wierzchem dłoni z całej siły uderzył Pitta w twarz.

Pitt zachwiał się, cofnął o krok, ale nadal spokojnie stał, tylko z kącika wciąż uśmiechniętych ust sączyła mu się strużka krwi.

– Słynny Andriej Prewłow w końcu stracił zimną krew. Prewłow pochylił się do przodu, z zastanowieniem mrużąc oczy.

– Moje nazwisko? – szepnął ledwie słyszalnym głosem. – Znacie moje nazwisko?

– Szczerość za szczerość – odparł Pitt. – Wiem o tobie tyle samo, co ty o mnie.

– Jesteście nawet sprytniejsi, niż sądziłem – rzekł Prewłow. – Odkryliście moją tożsamość… Przyznaję, że to świadczy o niezwykłej bystrości. Nie musicie jednak blefować, że wiecie coś więcej. Poza moim nazwiskiem nie wiecie nic.

– Ciekawostka. A może mam ci podać parę szczegółów dotyczących lokalnego folkloru?

– Nie mam ochoty słuchać bajek – powiedział Prewłow i dał znak strażnikowi z nożem. – Byłbym wdzięczny, gdybyśmy teraz zajęli się sprawą wyperswadowania admirałowi Sandeckerowi, aby nakłonił obsługę pomp do współpracy.

Strażnik, wysoki mężczyzna z twarzą wciąż ukrytą pod szalikiem, ponownie ruszył w stronę Dany. Wyciągnął nóż, którego ostrze błysnęło parę centymetrów od jej lewej piersi. Zdrętwiała ze strachu Dana wtuliła się w kurtkę Pitta, wlepiając wzrok w nóż.

– Wielka szkoda, że nie lubisz bajek – odezwał się Pitt swobodnym tonem. – Ta na pewno by ci się spodobała. Jest w niej mowa o dwóch takich nieudolnych typkach, którzy nazywają się „Srebrny" i „Złoty".

Prewłow spojrzał na Pitta, zawahał się, a potem ruchem głowy zawrócił strażnika.

– Słucham więc, panie Pitt. Daję wam pięć minut na udowodnienie swoich racji.

– To nie potrwa długo – odparł Pitt, wycierając sobie oko, które znów zakleiła mu krzepnąca krew. – Otóż pewnego razu dwaj kanadyjscy inżynierowie odkryli, że szpiegowanie może być lukratywnym dodatkowym zajęciem. Stłumili w sobie wszelkie wyrzuty sumienia i stali się zawodowymi szpiegami w pełnym znaczeniu tego określenia, koncentrując się na zdobywaniu tajnych informacji o amerykańskich programach oceanograficznych i przesyłaniu ich do Moskwy. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że zasłużyli sobie na pieniądze, które otrzymywali. W ciągu ostatnich dwóch lat nie było w NUMA takiego programu, którego Rosjanie by nie znali w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy wynikła sprawa wydobycia „Titanica", wywiad sowieckiej marynarki wojennej, a to twoja działka, Prewłow, wyczuł nadarzającą się gratkę. Bez żadnych kłopotów dwaj twoi ludzie znaleźli się w doskonałej sytuacji, która pozwalała im zbierać i przekazywać informacje o najnowszych amerykańskich technikach wydobywania statków z dużych głębokości. Była jeszcze jedna ważna okoliczność, lecz wtedy nawet ty nie zdawałeś sobie z tego sprawy.

„Srebrny" i „Złoty" – ciągnął Pitt – regularnie wysyłali meldunki o podnoszeniu wraku, a robili to w zmyślny sposób. Używali do tego urządzenia na baterie, wysyłającego pod wodą fale dźwiękowe podobnie jak sonar. Powinienem był się zorientować już wcześniej, kiedy ich sygnały wykryła obsługa sonaru na „Koziorożcu", ale ja je zlekceważyłem uznając, że to jakiś złom poruszany podwodnym prądem stuka w kadłub „Titanica". W ogóle nie przyszło nam do głowy, że ktoś może wysyłać kodowane wiadomości. Nikt nie zadał sobie trudu, by rozszyfrować te przypadkowe dźwięki. To znaczy nikt poza człowiekiem ze słuchawkami na pokładzie „Michaiła Kurkowa".

Pitt przerwał i rozejrzał się po jadalni. Wszyscy uważnie go słuchali.

– Zaczęliśmy węszyć za tymi draniami dopiero wówczas, gdy Henry Munk w tak nieodpowiedniej chwili poczuł, że musi spłacić dług naturze. Wracając na dziób z rufy „Safony II", usłyszał sygnały nadawane przez to urządzenie, zainteresował się nimi i złapał jednego z agentów na gorącym uczynku. Wasz człowiek prawdopodobnie próbował wykręcić się jakimś kłamstwem, lecz Munk był specjalistą od instrumentów. Zorientował się, co to za urządzenie i co jest grane. Był to jeszcze jeden przykład potwierdzający, że ciekawość zabija kota. Munka należało zmusić do milczenia i zmuszono: uderzeniem statywem Woodsona w podstawę czaszki. Morderca znalazł się w kłopotliwej sytuacji, trzasnął więc głową Munka w obudowę alternatora, by upozorować wypadek. Ryba jednak nie chwyciła przynęty. Woodson coś podejrzewał i ja coś podejrzewałem, a do tego doktor Bailey znalazł siniaka na karku Munka. Ponieważ nie sposób było udowodnić, kto jest mordercą, postanowiłem zachować sprawę tego wypadku w tajemnicy, dopóki nie zbiorę wystarczających dowodów oskarżenia. Przeszukałem batyskaf i znalazłem nieco używany, ale mocno pogięty statyw wraz z urządzeniem do wysyłania sygnałów, o ironio losu, w szafce Munka. Wysłanie statywu i urządzenia na ląd, by przeprowadzono badania daktyloskopijne, byłoby stratą czasu, bo niewątpliwie miałem do czynienia z zawodowcem, zostawiłem więc wszystko na miejscu. Wiedziałem, że to jedynie kwestia czasu, żeby wasz zadowolony z siebie agent ponownie nawiązał kontakt z „Michaiłem Kurkowem". Postanowiłem zatem czekać.

68
{"b":"101694","o":1}