Nagle coś go zaalarmowało. Nacisnął hamulec, lecz zrobił to zbyt gwałtownie i samochód z zablokowanymi kołami obrócił się dokładnie o trzysta sześćdziesiąt stopni, zatrzymując wprawdzie przodem na południe, ale zanurzony po osie w miękkim błocie przydrożnego rowu.
Nim samochód całkowicie się zatrzymał, Pitt otworzył drzwi i wyskoczył. Jego buty natychmiast zapadły się w błoto i nie można było ich wyciągnąć, więc wysunął z nich stopy i w samych skarpetkach pobiegł drogą w kierunku, z którego nadjechał.
Zatrzymał się przy niewielkim znaku obok drogi. Napis częściowo przysłaniało rosnące nie opodal drzewko. Jakby w obawie, że spotka go kolejne rozczarowanie, powoli rozsunął gałęzie i nagle wszystko stało się całkiem jasne. Oto miał przed sobą klucz do zagadki Joshui Haysa Brewstera i bizanium. Pitt stał w mocno zacinającym deszczu ze świadomością, że nic nie poszło na marne.
81.
Marganin siedział na ławce koło fontanny na placu Swierdłowa, naprzeciwko Teatru Wielkiego, i czytał gazetę. Poczuł lekkie drgnienie i bez patrzenia zorientował się, że ktoś zajął wolne miejsce obok niego.
Grubas w wymiętym garniturze rozsiadł się wygodnie i obojętnie jadł jabłko.
– Gratuluję awansu, komandorze – mruknął między kęsami.
– Biorąc pod uwagę rozwój wypadków – powiedział Marganin nie opuszczając gazety – admirał Słojuk nie mógł zrobić mniej.
– A twoje obecne stanowisko… kiedy Prewłow został usunięty?
– Po zdradzie zacnego kapitana to logiczne, że mnie mianowano szefem Wydziału Analiz Wywiadu Zagranicznego na jego miejsce. To było oczywiste.
– Cieszę się, że lata naszej pracy przyniosły takie dywidendy. Marganin odwrócił kartkę.
– Dopiero uchyliliśmy drzwi. Prawdziwe dywidendy jeszcze przed nami.
– Teraz musimy działać ostrożniej niż kiedykolwiek przedtem.
– Mam taki zamiar – rzekł Marganin. – Sprawa Prewłowa bardzo podkopała wiarygodność Marynarki Wojennej na Kremlu. W głębokiej tajemnicy ponownie sprawdza się wszystkich pracowników wywiadu marynarki. Upłynie wiele czasu, nim zaskarbię sobie takie zaufanie, jakim cieszył się kapitan Prewłow.
– Postaramy się trochę to przyśpieszyć – powiedział grubas udając, że połyka spory kawał jabłka. – Kiedy stąd odejdziesz, wmieszasz się w tłum przy wejściu do metra po przeciwnej stronie ulicy. Jeden z naszych ludzi, specjalista od pozbawiania portfeli tych, którzy niczego nie podejrzewają, zrobi coś wręcz przeciwnego i dyskretnie włoży ci do kieszeni kopertę. Znajdziesz w niej protokół ostatniej narady szefa sztabu Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych z kapitanami okrętów.
– Całkiem niezły materiał.
– Protokół jest sfałszowany. Sprawia wrażenie bardzo ważnego, ale został dokładnie przeredagowany dla zmylenia twoich przełożonych.
– Przekazywanie fałszywych dokumentów może mi nie wyjść na dobre.
– Spokojnie – odparł grubas. – Jutro o tej samej porze agent KGB otrzyma te same materiały. KGB uzna je za prawdziwe. Ponieważ ty przekażesz swoje informacje o dwadzieścia cztery godziny wcześniej niż oni, urośniesz w oczach admirała Słojuka.
– Bardzo sprytnie – stwierdził Marganin. – Masz jeszcze coś?
– To nasze pożegnanie – mruknął grubas.
– Pożegnanie…?
– Już wystarczająco długo byłem twoją skrzynką kontaktową. Zbyt długo. Obecnie zagrażałoby to naszemu bezpieczeństwu. Twojemu i mojemu.
– Kto się będzie ze mną kontaktował?
– W dalszym ciągu mieszkasz w koszarach marynarki? – odpowiedział grubas pytaniem na pytanie.
– Koszary pozostaną moim domem. Nie chcę wzbudzać podejrzeń wystawnym trybem życia i luksusowym mieszkaniem jak Prewłow. Dalej będę prowadził spartańską egzystencję na miarę pensji, jaką wypłaca mi radziecka marynarka.
– Dobrze. Już wyznaczono mojego następcę. Jest nim ordynans, który sprząta kwatery oficerskie w twoich koszarach.
– Będzie mi ciebie brakowało, staruszku – powoli rzekł Marganin.
– Mnie ciebie lównież.
Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Potem grubas odezwał się po raz ostatni.
– Niech cię Bóg błogosławi, Harry – powiedział przyciszonym głosem.
Kiedy Marganin poskładał i odłożył gazetę, grubasa już nie było.
82.
– Mamy wylądować tam, po prawej stronie – powiedział pilot helikoptera. – Usiądę na tamtym pastwisku, tuż za drogą prowadzącą na cmentarz.
Sandecker spojrzał w okno. Był szary, pochmurny ranek i niżej położone tereny niewielkiej wioski pokrywała mgła. Między nielicznymi zabudowaniami o osobliwym wyglądzie biegła pusta droga, obramowana po obu stronach malowniczym kamiennym murkiem. Admirał zesztywniał, kiedy pilot w głębokim skręcie mijał wieżę kościoła.
Sandecker spojrzał na siedzącego obok Donnera, który patrzył prosto przed siebie. Miejsce koło pilota zajmował Sid Koplin. Mineraloga wezwano powtórnie, by wykonał swoje ostatnie zadanie dla Sekcji Meta, gdyż Herb Lusky jeszcze nie mógł odbyć takiej podróży ze względu na stan zdrowia.
Sandecker poczuł lekki wstrząs, kiedy helikopter dotknął płozami ziemi. W chwilę później pilot wyłączył silnik i łopatki wirnika przestały się obracać.
– Jesteśmy na miejscu, panie admirale – powiedział.
W nagłej ciszy, jaka zapanowała po locie, jego głos wydał się zbyt donośny.
Sandecker skinął głową i wysiadł bocznymi drzwiami. Pitt już na niego czekał i podszedł z wyciągniętą ręką.
– Witaj w Southby, admirale – powiedział z uśmiechem.
Sandecker również się uśmiechnął, ściskając dłoń Pitta, ale minę miał poważną.
– Następnym razem, kiedy znikniesz nie zawiadamiając mnie o swoich zamiarach, to cię wywalę.
Pitt udał obrażonego, odwrócił się i przywitał Donnera.
– Mel, miło cię widzieć.
– Ja też się cieszę – odparł Donner serdecznym tonem. – Chyba już znasz Sida Koplina.
– Przypadkowo się poznaliśmy – rzekł Pitt, pokazując zęby w uśmiechu – ale oficjalnie nigdy nie byliśmy sobie przedstawieni.
Koplin uścisnął dłoń Pitta obiema rękami. Ledwie przypominał człowieka, którego Pitt znalazł umierającego w śniegu na Nowej Ziemi, Miał bystre spojrzenie i mocny uścisk.
– Było moim najgorętszym pragnieniem, żeby pana spotkać i osobiście podziękować za uratowanie mi życia – powiedział głosem pełnym wzruszenia.
– Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu – wymamrotał zażenowany Pitt, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
Sandecker nie mógł się nadziwić, widząc jego zakłopotanie. Nigdy nie przypuszczał, że dożyje dnia, kiedy Dirk Pitt stanie się skromny. Wybawił swojego podwładnego, biorąc go pod ramię i prowadząc w stronę wiejskiego kościółka.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział. – Anglicy krzywo patrzą na ludzi z kolonii, którzy rozkopują im cmentarze.
– Wystarczyło, że nasz prezydent zadzwonił bezpośrednio do ich premiera, by uniknąć biurokratycznych formalności przy ekshumacji – wtrącił Donner.
– Sądzę, że ten kłopot się opłaci – rzekł Pitt.
Zbliżyli się do drogi i przeszli na jej drugą stronę. Potem przez starą bramę z kutego żelaza dotarli na cmentarz otaczający kościół parafialny. Jakiś czas szli w milczeniu, czytając napisy na zmurszałych nagrobkach. Sandecker skinął ręką w stronę niewielkiej wioski.
– To tak daleko od utartych szlaków. Jak tu trafiłeś?
– Czysty przypadek – odparł Pitt. – Kiedy ruszałem śladem górników z Kolorado drogą, którą przebyli po opuszczeniu Aberdeen, nie miałem pojęcia, co wspólnego może mieć z tym wszystkim Southby. O ile pamiętasz, ostatnie zdanie w dzienniku Brewstera brzmiało: „Jak bardzo chciałbym wrócić do Southby", a według relacji komandora Bigalowa Brewster przed zamknięciem się w skarbcu „Titanica" powiedział: „Chwała Bogu za Southby". Dla mnie jedyną wskazówką, w dodatku niepewną, było to, że Southby brzmiało z angielska, starałem się więc jak najdokładniej trzymać trasy, którą przebyli górnicy w drodze do Southampton… -…kierując się ich nagrobkami – dokończył za niego Donner.