Wreszcie pojawił się koniec liny i jak wąż nawinął się na bęben. Kiedy włączono hamulec, Kelly z Butera zaczęli oglądać wystrzępione pokrętki.
Butera wpatrywał się w linę zaskoczony, niczego nie rozumiejąc. Dotknął nadpalonych końców stalówki i bez słowa spojrzał na chorążego.
W przeciwieństwie do Butery Kelly nie milczał.
– Chryste Panie na wysokościach! – wykrzyknął chrapliwym głosem. – Przecięta palnikiem acetylenowym.
Kiedy hol wpadł do oceanu, Pitt stał na czworakach w przedziale towarowym helikoptera i świecił latarką pod złożonymi siedzeniami dla pasażerów.
Na zewnątrz demonicznie wył wiatr. Pitt nie wiedział, że „Titanic", pozbawiony holowników, które utrzymywały go dziobem do fali, zaczął ustawiać się do niej burtą pod wściekłymi atakami rozszalałego morza. Wrak powoli się obracał.
W ciągu dwóch minut Pitt znalazł kosmetyczkę Dany, wciśniętą w złożone siedzenie, tuż przy ściance kabiny pilota. Z łatwością stwierdził, dlaczego Dana nie mogła wyciągnąć niebieskiej nylonowej saszetki. Tylko nieliczne kobiety są obdarzone zmysłem technicznym, a Dana zdecydowanie do nich nie należała. Nie przyszło jej do głowy, że wystarczyło rozłożyć siedzenie po odpięciu przytrzymujących je pasów. Pitt zrobił, co należało, i kosmetyczka znalazła się w jego ręku.
Nie otworzył jej; zawartość go nie interesowała. Zainteresował się natomiast zagłębieniem w ściance, gdzie była, a przynajmniej powinna być tratwa ratunkowa. Został po niej tylko żółty gumowany pokrowiec, lecz ona sama zniknęła.
Pitt nie zdążył zastanowić się, co oznaczało to odkrycie. Kiedy bowiem wyciągał pusty pokrowiec, potworna fala zaatakowała „Titanica", który kładł się na prawą burtę, jak gdyby nie miał zamiaru się podnieść. Pitt rozpaczliwie próbował przytrzymać się za oparcie siedzenia, ale go nie dosięgną! i jak worek kartofli potoczył się po podłodze, uderzając w krawędź półotwartych drzwi z taką siłą, że paskudnie rozciął sobie skórę głowy.
Przez następne kilka godzin nie bardzo wiedział, co się z nim działo. Był tak oszołomiony, że właściwie zdawał sobie sprawę tylko z tego, że do wnętrza helikoptera wciska się zimny wiatr. W głowie miał szarą mgłę i był jakby nieobecny. Nie wiedział ani nawet nie czuł, że helikopter zerwał przytrzymujące go liny, przewrócił się na bok, spadł z dachu sali klubowej pierwszej klasy na pokład łodziowy, tracąc ogon i łamiąc łopatki wirnika, a potem przekoziołkował przez reling i runął do wzburzonej wody.
62.
Rosjanie weszli na pokład „Titanica", kiedy sztorm ucichł. Spencer i jego ludzie, obsługujący pompy głęboko w maszynowni"! kotłowniach, nie mieli najmniejszych szans stawiania oporu. Ich absolutne zaskoczenie potwierdziło perfekcję, z jaką Prewłow przygotował i realizował swój plan.
Walka, do której doszło na górze – choć słowo masakra bardziej by odpowiadało prawdzie – skończyła się niemal w tej samej chwili, kiedy zaczęła.
Pięciu rosyjskich żołnierzy piechoty morskiej, czyli połowa grupy abordażowej, w nasuniętych na oczy marynarskich czapkach i z twarzami zasłoniętymi grubymi szalikami, wpadło do sali gimnastycznej, mierząc z gotowych do strzału pistoletów maszynowych, zanim ktokolwiek zorientował się w sytuacji.
Pierwszy zareagował Woodson. Odwrócił się od radia, natychmiast zrozumiał, co się dzieje, a jego zwykle obojętna twarz zapłonęła od gniewu.
– Ty draniu! – wykrzyknął i skoczył na najbliższego intruza.
Nagle błysnął nóż, który żołnierz sprawnie wbił w pierś Woodsona, rozcinając serce fotografa niemal na dwoje. Woodson kurczowo chwycił swojego mordercę, a później z wolna osunął mu się na buty; jego spojrzenie wyrażało najpierw szok, potem niedowierzenie, ból, wreszcie pustkę śmierci.
Dana usiadła na łóżku i zaczęła okropnie wrzeszczeć. Jej krzyk pobudził resztę ratowników do działania. Drummer pięścią trzasnął mordercę Woodsona w szczękę, ale w zamian otrzymał cios lufą pistoletu maszynowego w twarz. Sturgis rzucił się na przeciwnika, lecz gdy go dopadał, dostał uderzenie kolbą w głowę tuż nad skronią. Obaj zwalili się na podłogę. Napastnik szybko się pozbierał, Sturgis leżał jednak jak martwy.
Giordino zamachnął się kluczem, celując w czaszkę innego Rosjanina. W tej samej chwili zabrzmiał ogłuszający huk. Kula przebiła uniesioną dłoń Ala, wytrącając z niej klucz, który z brzękiem potoczył się po podłodze. Sandecker, Gunn oraz bosman Bascom ze swymi ludźmi zatrzymali się w pół kroku, kiedy nagle uświadomili sobie, że wobec pistoletów w dłoniach świetnie wyszkolonych morderców obrona statku gołymi rękami jest beznadziejna.
Dokładnie w tym momencie do sali wszedł jakiś mężczyzna, którego bystre szare oczy dostrzegły każdy szczegół tej sceny. Zajęło mu to nie więcej niż trzy sekundy – trzy sekundy wystarczyły, by Andriej Prewłow zorientował się w sytuacji. Popatrzył z góry na wrzeszczącą Danę i uśmiechnął się z wdziękiem.
– Uważam, że kobiety niepotrzebnie zdzierają sobie struny głosowe, kiedy są przestraszone.
Dana zwinęła się w kłębek, zacisnęła usta i niepohamowanie drżała, wbijając okrągłe z przerażenia oczy w powiększającą się kałużę krwi pod Omarem Woodsonem.
– No właśnie, tak jest znacznie lepiej.
Prewłow pobiegł wzrokiem za spojrzeniem Dany, popatrzył na
Woodsona, później na Drummera siedzącego na podłodze i wypluwającego ząb, a potem na Giordina, który wściekle na niego spoglądał, podtrzymując zranioną dłoń.
– Wasz opór był nierozsądny. Jeden trup, trzech rannych i wszystko na nic.
– Kim jesteście?! – wykrzyknął Sandecker. – Jakim prawem wchodzicie na pokład tego statku i mordujecie mi załogę?!
– Wielka szkoda, że musieliśmy się poznać w tak nieprzyjemnych okolicznościach – odparł Prewłow. – Wy to, oczywiście, admirał James Sandecker, nieprawdaż?
– Nie odpowiedział pan na moje pytania – gniewnie warknął
Sandecker.
– Moje nazwisko nie ma znaczenia – rzekł Prewłow. – Natomiast odpowiedź na wasze drugie pytanie jest oczywista. Przejmuję ten statek w imieniu Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
– Nasz rząd nie będzie stał z założonymi rękami i nie pozwoli wam go zabrać.
– Poprawka – mruknął Prewłow. – Wasz rząd będzie stał z założonymi rękami.
– Nie doceniacie nas. Prewłow pokręcił głową.
– Nie ja, admirale. J a w pełni zdaję sobie sprawę, na co stać waszych rodaków. Wiem również, że nie rozpoczną wojny z powodu legalnego wejścia na pokład opuszczonego statku.
– Legalnego wejścia? – powtórzył Sandecker jak echo. – Według prawa morskiego porzucony statek to taki, który załoga opuściła na morzu bez zamiaru powrotu czy próby odzyskania go. Ponieważ na tym statku wciąż przebywa załoga, wasza obecność, mój panie, jest jawnym aktem piractwa.
– Oszczędźcie sobie interpretacji przepisów prawa morskiego – powiedział Prewłow, unosząc rękę w geście protestu. – Macie oczywiście rację, ale tylko na razie.
Znaczenie jego słów było jasne.
– Nie ośmielicie się wysadzić nas w środku huraganu.
– Ależ skądże, admirale. Poza tym dobrze wiem, że „Titanic" bierze wodę. Potrzebuję waszego ratownika Spencera, be chyba właśnie tak się nazywa, oraz jego ludzi, żeby obsługiwali pompy, dopóki sztorm nie ucichnie. Później dostaniecie tratwę ratunkową. Wasze odpłynięcie będzie gwarantowało nam prawo do przejęcia statku.
– Nie możemy pozostać przy życiu, bobyśmy świadczyli przeciwko wam – rzekł Sandecker. – Wasz rząd nigdy do tego nie dopuści. Pan dobrze o tym wie i ja również.
Prewłow popatrzył na niego obojętnym wzrokiem. Potem równie obojętnie, a właściwie bezczelnie się odwrócił, zbywając Sandeckera milczeniem. Powiedział coś po rosyjsku do jednego z żołnierzy. Człowiek ten skinął głową, po czym kolbą pistoletu maszynowego strzaskał radiostację, z której została kupka pogiętego metalu, rozbitego szkła i splątanych drutów.
– Wasza centrala operacyjna już nie nadaje się do użytku – stwierdził Prewłow, zataczając wokół ręką. – Zainstalowałem się z urządzeniami łączności w głównej jadalni na pokładzie D. Jeśli państwo będą tak uprzejmi i zechcą udać się z nami, to postaramy się zapewnić wam wygodę, póki pogoda się nie poprawi.