Pitt oparł się wygodnie i spojrzał na dziennik.
– To piekielne ryzyko.
– Zdajemy sobie z tego sprawę.
– To tak, jakby dzieci chciały wydobyć czołg z dna jeziora Erie za pomocą paru lin i tratwy.
– Zdajemy sobie z
tego sprawę – powtórzył Donner.
– Same koszty podniesienia „Titanica" są niewyobrażalne.
– Proszę je określić. – w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym roku CIA zapłaciła ponad trzysta milionów dolarów za podniesienie jedynie dziobu rosyjskiej łodzi podwodnej. Nie jestem w stanie określić, ile może kosztować wydobycie pasażerskiego liniowca o wyporności czterdziestu sześciu tysięcy ton z głębokości czterech kilometrów.
– Więc niech pan zgaduje.
– Kto płaci za tę operację?
– Finansami zajmuje się Sekcja Meta – rzekł Donner. – Proszę mnie traktować jak swojego bankiera. Pan mi powie, ile trzeba na rozpoczęcie prac wydobywczych, a ja już zadbam o to, żeby odpowiednie fundusze na ten cel znalazły się w rocznym budżecie przeznaczonym na działalność NUMA.
– Na początek powinno wystarczyć jakieś dwieście pięćdziesiąt milionów.
– To trochę mniej, niż wynika z naszych szacunków – zauważył Donner. – Proponuję, żeby pan się nie ograniczał. Po prostu, tak na wszelki wypadek, dołożę panu jeszcze pięćset.
– Tysięcy?
– Nie – odpowiedział Donner z uśmiechem. – Milionów.
Kiedy strażnik otworzył bramę, Pitt wyjechał, zatrzymał samochód na skraju drogi i spojrzał na siatkę okalającą Spółkę Transportowo-Magazynową Smitha.
– Nie do wiary – powiedział do siebie. – W ogóle nie chce się wierzyć.
Następnie powoli i z dużym trudem, jakby starał się przeciwstawić rozkazom hipnotyzera, przesunął dźwignię biegów do przodu i ruszył w powrotną drogę do miasta.
29.
Był to dzień szczególnie uciążliwy dla prezydenta. Najpierw te nie kończące się spotkania z kongresmanami opozycyjnych partii, kiedy usiłował ich przekonać, w większości wypadków na próżno, by poparli jego nową ustawę o zmianie przepisów w sprawie podatku dochodowego. Później przemówienie na zjeździe niemal wrogo do niego nastawionych gubernatorów stanów, a potem ta burzliwa rozmowa z agresywnym i aroganckim sekretarzem stanu.
Teraz, tuż po dziesiątej, załatwiał kolejną nieprzyjemną sprawę. Siedział w miękkim fotelu, w prawej ręce trzymając drinka, lewą zaś drapiąc po długich uszach swojego basseta o smutnych oczach.
Warren Nicholson, dyrektor CIA, oraz Marshall Collins, jego główny doradca do spraw zagrożeń ze strony Kremla, siedzieli naprzeciwko prezydenta na dużej rozkładanej kanapie.
Prezydent pociągnął niewielki łyk ze szklanki, a potem obrzucił obu mężczyzn surowym spojrzeniem.
– Czy któryś z panów zdaje sobie sprawę, o co mnie prosicie? Collins nerwowo wzruszył ramionami.
– Tak całkiem szczerze, panie prezydencie, to nie, ale jasne jest, że w tym wypadku cel uświęca środki. Osobiście uważam, że obecny tu pan Nicholson ma najbardziej szatański pomysł pod słońcem. Jego realizacja przyniesie nam zdumiewające korzyści.
– Ale za ogromną cenę – rzekł prezydent. Nicholson pochylił się do przodu.
– Proszę mi wierzyć, panie prezydencie, że to się opłaci.
– Łatwo panu powiedzieć. Żaden z was nie ma zielonego pojęcia, czym jest „Plan Sycylijski". Collins pokiwał głową.
– Oczywiście, że nie, panie prezydencie. Jego tajemnica jest dobrze strzeżona. Dlatego był to dla nas szok, kiedy dowiedzieliśmy się o jego istnieniu za pośrednictwem KGB, a nie od naszych służb bezpieczeństwa.
– Jak panowie sądzą, co Rosjanie mogą wiedzieć?
– Trudno to określić z całkowitą pewnością – odparł Nicholson – ale z tych kilku informacji, jakie do nas dotarły, wynika, że KGB zna jedynie kryptonim planu.
– Niech to szlag trafi! – ze złością mruknął prezydent. – Jak mogło dojść do tego przecieku?
– Zaryzykowałbym twierdzenie, że to przeciek przypadkowy – powiedział Collins. – Moi ludzie w Moskwie natychmiast by się zorientowali, gdyby sowiecki wywiad rozpracowywał jakiś supertajny amerykański plan obrony.
Prezydent spojrzał na Collinsa.
– A skąd ta pewność, że plan dotyczy obrony?
– Skoro przedsięwzięto takie środki bezpieczeństwa, jak pan sugeruje, to wydaje się oczywiste, że chodzi o nową broń. Nie mam wątpliwości, że wkrótce również Rosjanie dojdą do tego samego wniosku.
– Muszę się zgodzić z rozumowaniem Collinsa – odezwał się Nicholson.
– Ale to daje nam przewagę.
– Kontynuujcie.
– Zaczniemy przekazywać sowieckiemu wywiadowi marynarki wojennej informacje o „Planie Sycylijskim" w niewielkich dawkach. Jeżeli złapią przynętę… – Nicholson wykonał dłońmi gest przypominający zamykanie pułapki -…to wówczas dosłownie będziemy mieli w rękach jedną z najważniejszych sowieckich służb, zbierających informacje.
Basset prezydenta ułożył się na podłodze i spokojnie drzemał, znudzony rozmową prowadzoną przez ludzi. Prezydent przez kilka chwil w zamyśleniu patrzył na zwierzę zastanawiając się, co czynić. Decyzja była bardzo trudna. Miał wrażenie, że wbija nóż w plecy wszystkim swoim przyjaciołom z Sekcji Meta.
– Poproszę osobę, która kieruje planem, żeby przygotowała wstępne sprawozdanie – odezwał się w końcu. – Pan, Nicholson, powie mi, gdzie i w jaki sposób chcecie dostarczyć je Rosjanom, żeby niczego nie podejrzewali. Jeśli chodzi o jakiekolwiek dalsze informacje na temat „Planu Sycylijskiego", to będzie się pan kontaktował tylko i wyłącznie ze mną. Jasne?
Nicholson skinął głową.
– Sam załatwię kontakt z Rosjanami. Prezydent jakby zapadł się w sobie.
– Chyba nie muszę panom uświadamiać przykrego faktu – powiedział zmęczonym głosem – że jeśli sprawa się wyda, to zostaniemy uznani za zdrajców.
30.
Sandecker pochylił się nad dużą plastyczną mapą dna północnego Atlantyku, bawiąc się trzymaną w ręku pałeczką do pokazywania szczegółów. Spojrzał na Gunna, a potem na Pitta, którzy stali po drugiej stronie zminiaturyzowanego krajobrazu dna morza.
– Nie mogę tego zrozumieć – rzekł po chwili milczenia. – Jeśli ta trąbka ma być jakąś wskazówką, to „Titanic" nie leży tam, gdzie należało się spodziewać.
Gunn wziął pisak z filcową końcówką i zrobił niewielki znaczek na mapie.
– Według pozycji przesłanej tuż przed zatonięciem statek znajdował się tutaj, na 41°46'N – 50°14'W.
– A gdzie znaleźliście tę trąbkę? Gunn postawił drugi znaczek.
– Kiedy wykryliśmy kornet Farleya, statek baza „Safony I" znajdował się na powierzchni dokładnie w tym miejscu, w odległości około sześciu mil na południowy wschód.
– W odległości sześciu mil? Jak to możliwe?
– Jest pewna niezgodność w materiałach dowodowych, jeśli chodzi o pozycję „Titanica" w chwili zatonięcia – rzekł Pitt. – Według relacji kapitana „Mount Tempie", jednego ze statków śpieszących na ratunek, liniowiec znajdował się dalej na wschód, a on brał namiar ze Słońca, co jest znacznie dokładniejsze od pozycji zliczonej, którą ustalił czwarty oficer „Titanica" zaraz po zderzeniu z górą lodową.
– Ale statek, który zabrał rozbitków, zdaje mi się, że to była „Carpathia" – powiedział Sandecker – płynął kursem na pozycję podaną przez radiooperatora „Titanica" i po czterech godzinach wszedł w bezpośredni kontakt z łodziami ratunkowymi.
– Jest jednak pewna wątpliwość, czy „Carpathia" rzeczywiście płynęła tak długo, jak sądził jej kapitan – odparł Pitt. – Jeżeli się pomylił, to łodzie mogły być dostrzeżone o kilka mil na południowy wschód od pozycji podanej przez radio „Titanica".
Sandecker leniwie postukiwał pałeczką w barierkę wokół makiety.
– No więc mamy dylemat, panowie. Czy powinniśmy skoncentrować poszukiwania dokładnie na 41°64'N – 50° 14'W, czy też sześć mil dalej na południowy wschód od miejsca znalezienia trąbki Farleya? Jeśli przegramy, to tylko Bóg jeden wie, ile hektarów dna Oceanu Atlantyckiego będziemy musieli przeorać kamerami telewizyjnymi, zanim odnajdziemy ten wrak. Co ty na to, Rudi?