Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To handlowy statek z początku osiemnastego wieku – oznajmiła. – Będę musiała zrobić parę szkiców i porównać je z dawnymi aktami w archiwum marynarki.

– Admirał Sandecker powiedział, że jeśli ktokolwiek potrafi go zidentyfikować, to jedynie pani.

– Admirał Sandecker?

– Tak, właśnie on polecił panią prezydentowi – odparł sekretarz, kierując się ku drzwiom. – Notatnik i ołówek leżą na stoliku nocnym przy łóżku. Muszę wracać na swoje miejsce. Proszę się czuć swobodnie i zostać tu tak długo, jak będzie trzeba.

– Ale czy panu prezydentowi…

– Teraz gra w golfa. Nikt pani nie będzie przeszkadzał. Kiedy pani skończy, proszę po prostu zjechać windą na parter.

Nim Dana zdążyła odpowiedzieć, sekretarz odwrócił się i wyszedł.

Dana ciężko usiadła na łóżku i westchnęła. Po telefonie od sekretarza prezydenta natychmiast pojechała do domu, wzięła wonną kąpiel i starannie przebrała się w białą dziewczęcą sukienkę i czarną bieliznę. Wszystko to na nic – prezydent nie miał zamiaru iść z nią do łóżka, chciał tylko, żeby ustaliła, jaki statek przedstawia ten przeklęty model.

Całkowicie przegrana poszła do łazienki i przyjrzała się swojej twarzy w lustrze. Kiedy wróciła do sypialni, drzwi na korytarz były zamknięte, a przy kominku stał prezydent. Opalony, ubrany w koszulkę polo i sportowe spodnie, wyglądał młodzieńczo.

Zaskoczona Dana wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.

– Miał pan grać w golfa – wreszcie odezwała się niezbyt mądrze.

– Tak jest napisane w moim rozkładzie dnia.

– A więc sprawa tego modelu…

– To bryg „Roanoke" z Wirginii – rzekł prezydent, kiwnąwszy głową w stronę modelu. – Jego stępkę położono w tysiąc siedemset dwudziestym ósmym roku. Wszedł na skały przy Nowej Szkocji w tysiąc siedemset czterdziestym trzecim. Ten model zbudował mój ojciec czterdzieści lat temu, wzorując się na rycinie.

– Zadał pan sobie tyle trudu, żeby zobaczyć się ze mną bez świadków? – spytała oszołomiona.

– To chyba jasne, prawda?

Patrzyła na niego. Zaczerwieniła się, kiedy spojrzał jej w oczy.

– Widzi pani – ciągnął – chciałem sobie z panią porozmawiać sam na sam, żeby nikt nam nie przerywał i nie przeszkadzał. Wokół Dany zawirował pokój.

– Pan… chce pan tylko porozmawiać?

Przez chwilę patrzył na nią zdziwiony, a potem się roześmiał.

– To mi pochlebia, pani Seagram. Nigdy jednak nie zamierzałem pani uwieść. Obawiam się, że moja opinia podrywacza jest nieco przesadzona.

– Ale na przyjęciu…

– Chyba teraz rozumiem – rzekł prezydent, wziął Danę za rękę i podprowadził do fotela. – Kiedy szepnąłem pani, że muszę się z nią zobaczyć sam na sam, to pani wzięła mnie za starego rozpustnika. Proszę mi wybaczyć, ale miałem inne zamiary.

Westchnęła.

– A ja się zastanawiałam, co mężczyzna, który mógłby mieć każdą kobietę na jedno kiwnięcie palcem, widział w nijakiej trzydziestojednoletniej mężatce, która jest podmorskim archeologiem.

– Jest pani wobec siebie niesprawiedliwa – powiedział, nagle poważniejąc. – Pani jest naprawdę bardzo ładna.

Dana znowu się zaczerwieniła.

– Od lat nikt się do mnie nie zalecał.

– Być może dlatego, że uczciwi mężczyźni na ogół nie zalecają się do mężatek.

– Chciałabym w to wierzyć.

Prezydent przysunął sobie fotel i usiadł naprzeciwko niej. Siedziała sztywno z rękami w małdrzyk na zaciśniętych kolanach. Pytanie, które padło, całkowicie ją zaskoczyło.

– Proszę mi powiedzieć, pani Seagram, czy jeszcze go pani kocha?

Spojrzała na prezydenta zdziwionym wzrokiem.

– Kogo?

– Męża, oczywiście.

– Gene'a?

– Tak, Gene'a – odparł uśmiechając się. – Chyba że ma pani gdzieś w ukryciu jakiegoś innego małżonka.

– A dlaczego pan o to pyta?

– Gene jest bliski załamania. Dana wyglądała na zaskoczoną.

– On dużo pracuje, ale nie sądzę, żeby był bliski załamania nerwowego.

– Nie w znaczeniu klinicznym, skądże – powiedział prezydent. – On jednak żyje w ogromnym napięciu. Gdyby poza dużym obciążeniem pracą miał jeszcze jakieś poważne kłopoty małżeńskie, to mógłby się załamać. Nie mogę do tego dopuścić, przynajmniej póki nie doprowadzi do końca pewnego ściśle tajnego planu o ogromnym znaczeniu dla całego państwa.

– To właśnie ten przeklęty tajny plan stanął między nami – wybuchnęła Dana ze złością.

– Tak, i parę innych rzeczy, jak na przykład to, że nie chce pani mieć dziecka.

– A pan skąd o tym wie?

– Mamy swoje sposoby. Zresztą nieważne, skąd. Chodzi o to, żeby pani nie opuściła Gene'a przez najbliższe szesnaście miesięcy i otaczała go jak największą miłością.

Dana nerwowo zaciskała i otwierała dłonie.

– Czy to naprawdę jest tak bardzo ważne? – spytała słabym głosem.

– Tak, to naprawdę bardzo ważne – odparł prezydent. – Pomoże mi pani?

W milczeniu pokiwała głową.

– Dobrze. – Poklepał ją po rękach. – Być może wspólnie uda nam się utrzymać Gene'a w formie.

– Postaram się, panie prezydencie. Spróbuję, skoro to aż tak ważne. Niczego więcej nie mogę obiecać.

– Mam do pani pełne zaufanie. – Ale na dziecko się nie zgadzam – powiedziała z uporem.

Obdarzył ją tym swoim słynnym uśmiechem, tak często uwiecznianym przez fotoreporterów.

– Mogę wypowiedzieć wojnę, mogę wysłać żołnierzy na śmierć, ale nawet jako prezydent Stanów Zjednoczonych nie mam takiej władzy, która pozwoliłaby mi zmusić kobietę do tego, żeby zaszła w ciążę.

Dana po raz pierwszy się roześmiała. Rozmawiając w cztery oczy z człowiekiem dysponującym tak ogromną władzą, miała dziwne uczucie. Władza w istocie działała na nią jak afrodyzjak i Dana była gorzko rozczarowana, że prezydent nie poszedł z nią do łóżka.

Teraz wstał i wziął ją za ramię.

– Muszę już iść. Za parę minut mam spotkanie z moimi doradcami ekonomicznymi. – Zaczął prowadzić Danę ku drzwiom, lecz nagle zatrzymał się, przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta. Potem puścił ją, zajrzał głęboko w oczy i rzekł: – Jest pani bardzo ponętną kobietą, pani Seagram. Proszę o tym nie zapominać.

Odprowadził ją do windy.

20.

Dana czekała przed halą dworca lotniczego, kiedy Seagram wysiadał z samolotu.

– Co się stało? – spytał przyglądając jej się badawczo. – Od wieków nie przyjeżdżałaś po mnie na lotnisko.

– Nagły przypływ uczucia – odparła z uśmiechem.

Seagram odebrał swój bagaż i oboje poszli na parking. Dana mocno trzymała męża pod ramię. Spotkanie z prezydentem wydawało jej się teraz odległym snem. Z trudem przypominała sobie, że inny mężczyzna uznał ją za pociągającą, a nawet pocałował.

Usiadła za kierownicą i wyjechała na autostradę. Godziny szczytu już minęły i jazda w wiejskim pejzażu Wirginii sprawiała Danie przyjemność.

– Znasz Dirka Pitta? – spytał Gene, przerywając milczenie.

– Tak. Jest u admirała Sandeckera dyrektorem do zadań specjalnych. A o co chodzi?

– Chcę się dobrać do tyłka temu sukinsynowi. Spojrzała na niego zdziwiona.

– A co ty masz z nim wspólnego?

– Zawalił mi pewną sprawę w naszym planie. Dana zacisnęła dłonie na kierownicy.

– Niełatwo dobrać mu się do tyłka – rzekła.

– Niby dlaczego?

– Pitt to cała legenda w NUMA. Jego zasługi dla agencji ustępują tylko temu, czego dokonał podczas wojny.

– No to co?

– Jest ulubieńcem admirała Sandeckera.

– Zapominasz, że mam lepsze dojście do prezydenta niż admirał Sandecker.

– Lepsze niż senator George Pitt z Kalifornii? – spytała obojętnie.

Gene spojrzał na żonę.

– To jakaś rodzina?

– Ojciec i syn.

Seagram zgarbił się i przez następne kilka kilometrów milczał z markotną miną.

Dana położyła prawą dłoń na jego kolanie. Kiedy zatrzymała samochód na czerwonym świetle, pochyliła się i pocałowała męża.

– Czego ty ode mnie chcesz? – spytał.

– Chcę cię przekupić.

– Ile mnie to będzie kosztowało? – mruknął.

22
{"b":"101694","o":1}