– Był twoim przyjacielem.
– W zawodzie szpiega nie ma miejsca na przyjaźń.
– Merker – wycedził Sandecker. – Merker i Drummer. „Srebrny" i „Złoty". Miałem do was obu zaufanie, a wy zdradziliście NUMA. Sprzedawaliście nas przez dwa lata. I za co? Za tę parę marnych dolarów?
– Nie powiedziałbym, że za parę, admirale – odpowiedział Merker, wsadzając nóż z powrotem do pochwy. – Wystarczyłoby ich na to, żebyśmy z bratem prowadzili bardziej niż dostatnie życie przez wiele lat.
– Ejże, a skąd on się tu wziął? – spytał Gunn. – Przecież powinien być w izbie chorych doktora Baileya na pokładzie „Koziorożca".
– Ukrył się w helikopterze Sturgisa – odparł Pitt, mokrą chusteczką wycierając sobie krwawiącą głowę.
– Niemożliwe! – wykrzyknął Sturgis. – Sam widziałeś, Pitt, że kiedy otworzyłem pokrywę luku ładunkowego, to poza panią Seagram nie było tam nikogo.
– Merker z pewnością tam był. Kiedy wymknął się doktorowi Baileyowi, to nie poszedł do siebie, lecz do kabiny Drummera, skąd wziął nowe ubranie, łącznie z parą kowbojskich butów. Potem ukradkiem wślizgnął się do helikoptera, wyrzucił tratwę ratunkową i ukrył się w schowku za jej pokrowcem. Niestety przypadkowo nadeszła Dana w poszukiwaniu zgubionej kosmetyczki. Kiedy uklękła, by ją wyciągnąć, dostrzegła buty Merkera wystające spod pokrowca tratwy ratunkowej. Nie chcąc, żeby odkryła jego ucieczkę, stuknął ją w głowę młotkiem, który nawinął mu się pod rękę, potem przykrył Danę brezentem i z powrotem wczołgał się do swojej kryjówki.
– To znaczy, że w dalszym ciągu był w przedziale towarowym, kiedy znaleźliśmy panią Seagram?
– Nie. W tym czasie już go tam nie było. Jak pamiętasz, kiedy nacisnąłeś przełącznik i otworzyłeś klapę luku ładunkowego, to czekaliśmy przez kilka chwil nasłuchując, czy w środku nic się nie rusza. I nic się nie ruszało, bo Merker zdążył już prześlizgnąć się do kabiny pilota, korzystając z tego, że jego kroki zagłuszał szum silniczków mechanizmu otwierającego klapę. Potem, gdy my weszliśmy do przedziału towarowego, bawiąc się w policjantów, on po drabince wyszedł z kabiny pilota i spokojnie zniknął w ciemnościach nocy.
– Ale po co rzucił młotkiem w łopatki wirnika? – dopytywał się Sturgis. – W jakim celu?
– Bo z „Koziorożca" leciałeś pustym helikopterem – odpowiedział mu Merker. – Nie wiozłeś niczego, co potem należałoby wyładować. Nie mogłem ryzykować, że odlecisz z „Titanica", nie otwierając przedziału towarowego, bobym się nie wydostał.
– Później biegałeś po całym statku jak szczur – rzekł Pitt do Merkera. – Niewątpliwie według planu dostarczonego ci przez Drummera. Najpierw jego palnikiem przeciąłeś hol, gdy bosman Bascom i jego ludzie odpoczywali w sali gimnastycznej między obchodami. Potem zrobiłeś to samo z linami mocującymi helikopter, z pewnością odczuwając wielką satysfakcję, bo wiedziałeś, że zsunął się za burtę ze mną w środku.
– Dwie pieczenie przy jednym ogniu – przyznał Merker. – Nie zaprzeczam…
Przerwał mu stłumiony odgłos serii z pistoletu maszynowego, dochodzący z niższych pokładów. Prewłow wzruszył ramionami i spojrzał na Sandeckera.
– Obawiam się, że wasi ludzie robią trudności – rzekł wyjmując niedopałek z lufki i rozgniatając go podeszwą. – Uważam, że ta dyskusja trwa już wystarczająco długo. Sztorm za parę godzin osłabnie i „Michaił Kurkow" będzie mógł zacząć holowanie. Admirale Sandecker, wasza w tym głowa, by zapewnić obsadę pomp. Drummer pokaże wam, gdzie zrobił otwory w kadłubie poniżej linii wodnej. Uszczelni ją reszta załogi, usuwając przecieki.
– A więc wracamy do zabawy w tortury – pogardliwie odezwał się Sandecker.
– Skończyłem z zabawami, admirale – odparł Prewłow, patrząc twardym wzrokiem. Powiedział coś do niskiego strażnika o wyglądzie pospolitego brutala. Właśnie on uderzył Sandeckera lufą w nerkę. – To jest Buski, bardzo bezpośredni towarzysz, który przypadkowo jest najlepszym strzelcem w pułku. Poza tym rozumie co nieco po angielsku, w każdym razie zna liczebniki. – Prewłow zwrócił się do niego: – Buski, zaczynam liczyć. Kiedy dojdę do pięciu, strzelisz pani Seagram w prawe ramię. Przy dziesięciu w lewe, przy piętnastu w prawe kolano i tak dalej, aż admirał Sandecker zechce z nami współpracować.
– Praktyczny pomysł – stwierdził Pitt. – Później, gdy wykonamy dla was robotę, zastrzelicie resztę z nas, a potem oświadczycie, że opuściliśmy statek na pokładzie helikoptera, który oczywiście wpadnie do oceanu. Przedstawicie nawet dwóch świadków, Drummera i Merkera, którzy potwierdzą, że kiedy po raz trzeci znikali pod wodą, cudem zostali uratowani przez wspaniałomyślnych Rosjan.
– Nie widzę powodu, żeby to przedłużać – znudzonym głosem rzekł Prewłow. – Buski.
Strażnik uniósł pistolet maszynowy i wymierzył w ramię Dany.
– Intrygujesz mnie, Prewłow – odezwał się Pitt. – Nie interesuje cię, w jaki sposób dowiedziałem się, kim są Drummer i Merker albo dlaczego nie wsadziłem ich do ciupy, kiedy to odkryłem? Zdaje się, że nawet nie jesteś ciekaw, skąd znam twoje nazwisko.
– Owszem, jestem, ale to bez różnicy. Nic nie zmieni obecnej sytuacji. Nic i nikt nie pomoże tobie czy twoim kolegom, Pitt. Już nie. Ani CIA, ani cała Marynarka Wojenna USA. Kości zostały rzucone. Skończyło się gadanie.
Prewłow skinieniem głowy dał znak Buskiemu.
– Raz.
– Kiedy kapitan Prewłow doliczy do czterech, zginiesz, Buski. Strażnik łypnął okiem, lecz nie odpowiedział.
– Dwa.
– Znaliśmy wasze plany przejęcia „Titanica". Admirał Sandecker i ja wiedzieliśmy o tym od czterdziestu ośmiu godzin.
– To twój ostatni blef – rzekł Prewłow. – Trzy. Pitt obojętnie wzruszył ramionami.
– A zatem cała przelana krew splami twoje ręce, Prewłow.
– Cztery.
W jadalni rozległ się ogłuszający huk. Pocisk trafił Buskiego między oczy, tuż poniżej granicy włosów, podrywając mu głowę. Szkarłatna plama, obejmująca jedną czwartą czaszki, powoli się zwiększała, gdy strażnik z rozrzuconymi rękami padł na wznak u stóp Prewłowa.
Zaskoczona Dana krzyknęła z bólu, uderzając ciałem o podłogę. Pitt nie miał czasu jej przepraszać, kiedy zwalał się na nią całym ciężarem swoich dziewięćdziesięciu pięciu kilogramów. Ledwie dyszała pod tą tarczą. Giordino skoczył na Sandeckera i ściągnął go w dół rozpaczliwym chwytem obrońcy drużyny „Green Bay Packers". Pozostali ratownicy w ułamku sekundy rozpierzchli się i padli na ziemię, a za ich przykładem w jednej i tej samej chwili poszli Drummer i Merker, jakby byli ze sobą związani.
Huk wystrzału jeszcze odbijał się echem w głębi sali, gdy strażnicy nabrali życia i otworzyli ogień z pistoletów maszynowych w ciemność za wejściem do jadalni. Nie odnosiło to żadnego skutku. Pierwszy z nich został ścięty prawie natychmiast i upadł na twarz. Drugi rzucił pistolet i chwycił się za szyję, próbując zatamować tryskającą z niej fontannę krwi, trzeci zaś z wolna osunął się na kolana, wbijając tępy wzrok w dwie niewielkie dziurki, które nagle powstały w samym środku jego kurtki.
Teraz Prewłow został sam. Popatrzył na leżących strażników, a potem na Pitta. Mina kapitana wskazywała, że pogodził się z przegraną. Z uznaniem skinął Pittowi głową, a potem wyjął z kabury pistolet i zaczął strzelać w ciemność. Kiedy opróżnił magazynek, stał w oczekiwaniu dalszych strzałów i bólu, który z pewnością po nich nastąpi. Nikt jednak nie strzelał. W sali jadalnej zapadła cisza. Wszystko jakby spowolniało i dopiero wtedy Prewłow zrozumiał, że wcale nie miał zginąć.
To była pułapka, w którą wpadł naiwnie jak małe dziecko.
W głębi duszy usłyszał głos, który drwiącym tonem uporczywie powtarzał jedno i to samo nazwisko: „Marganin… Marganin… Marganin…"