Литмир - Электронная Библиотека

– Gdzie jest Jack? – spytał.

– Dalej. Chciał poćwiczyć sam – odparł Bucky.

– Jak porywacz go znalazł?

– Zadzwonił do klubu. Powiedział, że to pilna sprawa.

– Podziałało?

– Tak – potwierdził z ociąganiem Bucky. – Prawdę mówiąc, to zadzwonił Chad. Przedstawił się jako syn Jacka.

Ciekawe.

– O której zadzwonił?

– Z dziesięć minut przed moim telefonem do pana. – Bucky zatrzymał się i wskazał brodą. – Tam.

Dość pękaty i miękki w talii, Jack Coldren przedramiona miał jak marynarz Popeye. Wiatr zwiewał mu cienkie, sypkie włosy, odsłaniając łyse placki. Walnął w piłkę „drewniakiem” z niebywałą furią. Niektórych taka reakcja mogłaby zadziwić. Dowiadujesz się, że zniknął twój syn, i jakby nic się stało, wychodzisz i pukasz w piłki golfowe. Ale Myron to rozumiał. Walenie w piłki podbudowywało. On sam w im większym był stresie, tym bardziej kusiło go, by wyjść na podjazd przed domem i porzucać do kosza. Każdy ma jakiś sposób. Niektórzy piją. Inni się narkotyzują. Jeszcze inni wyruszają samochodem albo grają w grę komputerową. Win dla odprężenia często oglądał taśmy wideo ze swoimi wyczynami seksualnymi. Ale to był Win.

– A ta kobieta z nim to kto? – spytał Myron.

– Dianę Hoffman. Jego asystentka – odparł Bucky. Myron wiedział, że kobiety często asystują zawodowym golfistom. Niektórzy gracze wynajmowali swoje żony. Z oszczędności.

– Czy wie, co się dzieje?

– Tak. Dianę była z nim w chwili, gdy odebrał telefon. Są z sobą zżyci.

– Zawiadomił pan Lindę?

Bucky potwierdził skinieniem głowy.

– Zaraz potem. Mógłby pan sam się przedstawić? Chciałbym wrócić do domu i sprawdzić, co z nią.

– Oczywiście.

– Jak się z panem w razie czego skontaktować?

– Proszę zadzwonić na komórkę.

Bucky’ego o mało nie zatkało. Jakby usłyszał herezję.

– W Merion komórki są zakazane – oświadczył.

– Niech pan dzwoni. Jestem szajba.

Myron podszedł do pary na torze. Dianę stała w szerokim rozkroku, ze splecionymi rękami, skupiona na Coldrenie, który robił zamach. Z jej ust zwieszał się niemal pionowo papieros. Nie spojrzała na Myrona. Jej towarzysz skręcił spiralnie ciało i odwinął się z energią uwolnionej sprężyny. Piłka poszybowała niczym rakieta ponad odległe pagórki.

Jack Coldren odwrócił się, spojrzał na Myrona, uśmiechnął się blado i skinął głową.

– Pan Myron Bolitar? – spytał.

– Tak.

Uścisnął Myronowi rękę. Dianę Hoffman, obserwująca pilnie każdy ruch swojego gracza, zmarszczyła brwi, jakby dostrzegła błąd w jego technice ściskania dłoni.

– Jestem panu wdzięczny za pomoc – powiedział Coldren. Dopiero stanąwszy krok od niego, Myron spostrzegł, że człowiek ten przeżył wstrząs. Radosny rumieniec po trafieniu do osiemnastego dołka zgasiła chorowita bladość. Spojrzenie miał zaskoczone i osłupiałe, jak po nagłym ciosie w żołądek.

– Niedawno próbował pan wrócić do koszykówki – dodał Coldren. – Do zespołu z New Jersey.

Myron skinął głową.

– Widziałem pana w wiadomościach. Odważny krok po tak długiej przerwie.

Jack Coldren zamilkł, nie wiedząc, od czego zacząć.

– Jak wyglądała ta rozmowa? – przyszedł mu w sukurs Myron.

Coldren przesunął wzrokiem po zielonej połaci.

– Czy to na pewno bezpieczne? – spytał. – Ten drań zabronił nam wzywać policję. Kazał zachowywać się normalnie.

– Jestem agentem sportowym, który szuka klientów – odparł Myron. – Rozmowa ze mną to rzecz najnormalniejsza w świecie.

Po krótkim namyśle Coldren skinął głową. Dotąd nie przedstawił go asystentce. Lecz Dianę Hoffman było to obojętne. Stała bez ruchu trzy metry od nich. Twarz miała czerstwą i wychudłą, oczy podejrzliwie zwężone. Laseczka popiołu na jej papierosie tak się wydłużyła, że niemal przeczyła prawu ciężkości. Dianę była w czapce i kamizelce, jaką często noszą „workowi” golfistów, przypominającej odblaskowy strój amatorów biegania po nocy.

– Podszedł do mnie prezes klubu i szepnął, że dzwoni mój syn w pilnej sprawie. Wszedłem więc do budynku klubu i wziąłem słuchawkę.

Jack Coldren urwał i kilka razy zamrugał. Trudniej mu było oddychać. Żółtą wyciętą w serek koszulkę golfową miał nieco za ciasną. Każdym oddechem rozciągał bawełnianą tkaninę. Myron czekał.

– Dzwonił Chad – wreszcie wyrzucił z siebie Coldren. – Zdążył powiedzieć „tato” i ktoś wyrwał mu słuchawkę. Usłyszałem gruby męski głos.

– Jak gruby?

– Słucham?

– Jak gruby był ten głos?

– Bardzo gruby!

– Czy nie brzmiał dziwnie? Trochę mechanicznie?

– Właściwie to… owszem, tak.

Zmieniony elektronicznie, domyślił się Myron. Takie maszynki potrafiły zamienić bas Barry’ego White’a w dyszkant czterolatki. I na odwrót. Każdy mógł je kupić. Obecnie sprzedawano je nawet w sklepach sieci Radio Shack. Płci porywacza lub porywaczy na tej podstawie nie dało się ustalić. Podany przez oboje Coldrenów opis „męskiego głosu” był zatem bez znaczenia.

– Co powiedział?

– Że ma mojego syna. Ostrzegł, że jeżeli skontaktuję się z policją lub z kimś takim, Chad za to zapłaci. Dodał, że będę pod stałą obserwacją.

Jakby dla podkreślenia, Jack Coldren rozejrzał się dokoła. Na horyzoncie nie czaił się nikt podejrzany, choć uśmiechnięty Greg Norman pomachał im ręką i uniósł w górę kciuki. Powodzenia, brachu.

– Powiedział coś jeszcze? – spytał Myron.

– Że chce pieniędzy.

– Ile?

– Dużo. Nie sprecyzował ile, ale kazał ją przygotować. Ma zadzwonić.

Myron zrobił minę.

– A więc nie wymienił sumy?

– Nie. Powiedział tylko, że dużo.

– I że mają być gotowe.

– Tak.

Gdzie tu sens? Porywacz, który nie wie, ile chce wymusić?

– Mogę być z panem szczery, Jack?

Coldren wyprostował się, wsunął koszulę do spodni. Był, jak określiliby niektórzy, rozbrajająco, chłopięco przystojny. Twarz miał dużą, łagodną, o miękkich, plastycznych rysach.

– Niech pan mnie nie oszczędza – odparł. – Żądam prawdy.

– Czy to może być żart?

Jack zerknął na Dianę Hoffman. Poruszyła się lekko.

Czyżby skinęła głową?

– Co pan przez to rozumie? – spytał.

– Czy może za tym stać Chad?

Poderwane wietrzykiem dłuższe kosmyki sypkich włosów opadły golfiście na oczy. Odgarnął je. Jego twarz na chwilę się zmieniła. O czymś myślał? W przeciwieństwie do żony nie zajął postawy obronnej. Może dopuszczał możliwość, że stoi za tym Chad, albo po prostu czepiał się nadziei, że synowi nic wobec tego nie grozi.

– Słyszałem dwa różne głosy… przez telefon – odparł.

– Może użyto zmieniacza – podsunął Myron. Coldren znowu się zamyślił, marszcząc brwi.

– Nie umiem powiedzieć.

– Myśli pan, że Chad byłby zdolny do czegoś takiego?

– Nie. Kto by jednak podejrzewał o coś podobnego własne dziecko? Staram się zachować obiektywizm, choć to trudne. Pyta pan, czy mój syn byłby do tego zdolny? Oczywiście, że nie. Z drugiej strony nie byłbym pierwszym rodzicem, który myli się co do swojego dziecka.

Pewnie, pomyślał Myron.

– Czy Chad uciekł kiedyś z domu? – spytał.

– Nie.

– Czy miał jakieś kłopoty? Czy coś mogłoby go popchnąć do takiego kroku?

– Takiego jak upozorowanie porwania?

– Nie musi to być nic wielkiego. Czy nie zrobiliście państwo czegoś, co go rozdrażniło?

– Nie – odparł nagle nieobecnym głosem Coldren. – Nic mi nie przychodzi do głowy.

Podniósł wzrok. Choć słońce stało nisko i światło nie było rażące, zmrużył oczy, osłaniając je dłonią przytkniętą do czoła, jakby salutował. Poza ta skojarzyła się Myronowi ze zdjęciem Chada, które widział w domu Coldrenów.

– O czymś pan pomyślał, Myron.

– Nie ma o czym mówić.

– Mimo to chciałbym usłyszeć.

– Jak bardzo panu zależy na wygraniu tego turnieju, Jack? Coldren uśmiechnął się półgębkiem.

– Był pan sportowcem, Myron – odparł. – Więc pan wie jak bardzo.

– Wiem.

– Do czego pan zmierza?

– Pański syn jest sportowcem, i prawdopodobnie też to wie.

8
{"b":"101683","o":1}