Литмир - Электронная Библиотека

– Ooooch, ależ pan mnie nastraszył.

– Pan szkodzi moim interesom.

– A pan moim.

Stuart Lipwitz podparł się pod boki i zrobił groźną minę.

– Ostatni raz grzecznie powtarzam: Niech pan opuści teren.

– To nie było miłe.

– Słucham?

– Powiedział pan, że ostatni raz grzecznie powtarza. I dodał: „Niech pan opuści teren”. A gdzie „proszę”? Gdzie „Raczy pan opuścić teren”? To ma być miłe?

– Rozumiem. – Na twarz Lipwitza wystąpiły krople potu. Na dworze upał, a on paradował we fraku. – Proszę opuścić teren.

– Nie opuszczę. Miło jednak, że dotrzymał pan słowa.

Stuart Lipwitz wziął kilka głębokich oddechów.

– Chce pan uzyskać informację o chłopcu? Tym ze zdjęcia?

– Pewnie.

– Jeśli powiem, czy tu był, odjedzie pan?

– Tak, choć rozstanę się z pańskim przybytkiem z największą przykrością.

– To szantaż, proszę pana.

Myron spojrzał mu w oczy.

– „Szantaż to takie brzydkie słowo”, ale dla uniknięcia banału odpowiem: „Tak jest”.

– Tto… – Lipwitz zająknął się – niezgodne z prawem!

– W przeciwieństwie do prostytucji, handlu narkotykami i innych podejrzanych machinacji, które odchodzą w tej zapchlonej norze.

– Norze?! – Stuart Lipwitz zrobił duże oczy. – To jest Zajazd Dworski, proszą pana. Jesteśmy porządnym…

– Wystarczy, Stu. Muszę cyknąć zdjęcia.

Podjechał następny samochód. Szare volvo combi. Miłe auto dla całej rodziny. Siedząca obok kierowcy, pięćdziesięciolatka w garniturze, dziewczyna ubierała się z pewnością w – znanym bywalczyniom galerii – butiku Dziwki to my.

Myron z uśmiechem nachylił się ku oknu.

– O, wypoczywamy z córeczką? – zdziwił się. Mężczyzna spojrzał na niego jak klasyczny jeleń schwytany w snop świateł samochodu. Młoda prostytutka zaśmiała się głośno.

– Hej, Mel, słyszysz? Bierze mnie za twoją córkę!

Znowu się zaśmiała.

Myron podniósł aparat, a gdy Stuart Lipwitz chciał mu przeszkodzić, odepchnął go wolną ręką.

– Dziś w Zajeździe Dworskim mamy Dzień Pamiątek – wyjaśnił. – Mogę utrwalić wasze zdjęcie na kubku do kawy. Albo na dekoracyjnym talerzu.

Mężczyzna w garniturze wycofał samochód. Po kilku sekundach już ich nie było.

Stuart Lipwitz poczerwieniał. Zacisnął dłonie w pięści.

Myron obserwował go.

– No nie, Stuart…

– Mam wpływowych znajomych – ostrzegł Lipwitz.

– Och! Znowu mnie pan wystraszył.

– Dobrze. Jak pan chce.

Stuart Lipwitz zawrócił na pięcie i z furią ruszył podjazdem. Myron uśmiechnął się. Okazało się, że młodzian jest twardszym orzechem do zgryzienia, niż myślał. Chociaż nie chciał sterczeć tutaj cały dzień, na razie nie miał innych tropów, a zabawa z Niezrównanym Stu go wciągała.

Czekając na kolejnych klientów, zastanawiał się, co zrobi Stu. Na pewno coś desperackiego. Dziesięć minut później podjechało kanarkowe audi, z którego wysiadł wielki Murzyn.

Był parę centymetrów niższy od Myrona, ale zbudowany, że daj Boże zdrowie. Klatę miał szeroką jak ściana do gry w jai alai, nogi jak pnie sekwoi, lecz w przeciwieństwie do typowych osiłków z przerośniętymi mięśniami poruszał się miękko i zręcznie.

Nie wróżyło to nic dobrego.

Przybysz nosił ciemne okulary, hawajską czerwoną koszulę i dżinsowe szorty. Najbardziej rzucały się w oczy jego włosy: rozprostowane, gładko zaczesane, z przedziałkiem z boku, jak na starych zdjęciach Nata Kinga Cole’a.

– To trudne? – zagadnął Myron, wskazując na jego głowę.

– Co? – spytał Murzyn. – Pyta pan o włosy?

Myron skinął głową.

– Utrzymać je takie proste.

– Nie bardzo. Raz w tygodniu odwiedzam starą fryzjernię Raya. Taką z walcem w biało-czerwone pasy i resztą. – Murzyn uśmiechnął się niemal rzewnie. – Ray zajmuje się moją fryzurą. A do tego goli jak marzenie. Z użyciem gorących ręczników itd.

Dla podkreślenia tych słów przejechał dłonią po twarzy.

– Gładziutko – pochwalił Myron.

– Dzięki. Miło słyszeć. Wie pan, jak mnie to odpręża? To, że Ray zajmuje się wyłącznie mną. Najważniejsze to rozładować napięcie.

– Świetna sprawa.

Myron skinął głową.

– Dać panu numer Raya? Wpadnie pan do niego i sam się przekona.

– Numer Raya? Z chęcią.

Murzyn zbliżył się o krok.

– Zdaje się, że doszło tu do drobnego konfliktu, panie Bolitar – powiedział.

– Skąd pan zna moje nazwisko?

Murzyn wzruszył ramionami. Myron wyczuł, że taksuje go wzrokiem spoza ciemnych okularów. Robił to samo. Starali się zachowywać uprzejmie. Jeden wiedział, co robi drugi.

– Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby pan odjechał – rzekł uprzejmie Murzyn.

– Niestety, nie mogę. Mimo że pan grzecznie prosi – odparł Myron.

Murzyn skinął głową. Nie ruszył się z miejsca.

– Wobec tego poszukajmy innego rozwiązania, dobrze?

– Doskonale.

– Pan rozumie, że mam tu do wykonania zadanie.

– Oczywiście.

– Pan też ma do wykonania zadanie.

– Tak jest.

Murzyn zdjął okulary i włożył je do kieszeni koszuli.

– Wiemy obaj, że pan nie ustąpi mnie, a ja panu. Jeśli weźmiemy się za łby, nie wiem, który z nas wygra.

– Ja. Dobro zawsze zwycięża zło – odparł Myron.

Przybysz uśmiechnął się.

– Nie w tej dzielnicy – odparł.

– Dobrze wiedzieć.

– Poza tym nie jestem pewien, czy warto to sprawdzać! Chyba wyrośliśmy już z durnego wieku udowadniania sobie własnej męskości.

Myron skinął głową.

– Jesteśmy za dojrzali.

– Właśnie.

– A zatem mamy impas.

– Na to wygląda – zgodził się Murzyn. – Oczywiście zawsze mogę wyciągnąć broń i pana zastrzelić.

Myron pokręcił głową.

– Nie z tak błahego powodu. Choćby przez wzgląd na reperkusje.

– Owszem. Wiedziałem, że pana nie nabiorę, ale musiałem spróbować. A nuż, widelec.

– Źle by się pan czuł, gdyby nie spróbował. Jest pan zawodowcem. A ja czułbym się oszukany.

– Miło, że pan to rozumie.

– A skoro przy tym jesteśmy, czy nie jest pan za dobry na taką błahostkę?

– Co prawda, to prawda.

Nieznajomy przystąpił bliżej. Myron napiął mięśnie, czując całkiem przyjemny dreszcz emocji.

– Wygląda pan na kogoś, kto trzyma język za zębami – rzekł Murzyn.

Myron potwierdził jego sąd milczeniem.

– Ten chłopak ze zdjęcia tutaj był.

– Kiedy?

– Nic więcej nie powiem. – Murzyn potrząsnął głową. – I tak jestem wspaniałomyślny. Chciał pan wiedzieć, czy chłopak tu był. Odpowiedź brzmi: tak.

– To miło z pana strony.

– Chcę uprościć nam życie. Obaj wiemy, że Lipwitz to dureń. Zachowuje się tak, jakby ten pisuar był hotelem Beverly Wilshire. Ale ci, którzy tu zajeżdżają, nie życzą sobie żadnych zdjęć. Pragną być niewidzialni. Nie chcą nawet na siebie patrzeć, rozumie pan?

Myron skinął głową.

– Dlatego daję panu upominek. Chłopak ze zdjęcia był tutaj.

– I wciąż jest?

– Przeciąga pan strunę, Myron.

– O nic więcej nie spytam.

– Nie ma go. Spędził tu jedną noc. – Murzyn rozłożył ręce. – No i jak? Jestem wobec pana uczciwy?

– Bardzo.

Murzyn skinął głową.

– Pańska kolej.

– Domyślam się, że za nic mi pan nie zdradzi, dla kogo pracuje.

Murzyn zrobił znaczącą minę.

– Miło mi było pana poznać, Myron – powiedział.

– Dziękuję, nawzajem.

Uścisnęli sobie dłonie. Myron wsiadł do samochodu i ruszył. Gdy dojeżdżał do Merion, zadzwoniła komórka. Odebrał telefon.

– Halo?

– Czy to, kurde, Myron?

Dziewczyna z galerii.

– Kurde nie, Myron tak.

– Że co?

– Nieważne. O co chodzi?

– Szukał pan wczoraj tego luja, nie?

– Tak.

– Znowu jest w galerii.

– Gdzie?

– W gastroramie. W kolejce u McDonalda.

Myron zawrócił i wcisnął pedał gazu.

23
{"b":"101683","o":1}