Литмир - Электронная Библиотека

Miało to sens. Trzymało się kupy.

Oczywiście przy założeniu, że Chad nie lubił ojca. Coś na to wskazywało? Myron uważał, że tak. Po pierwsze, Chad miał szesnaście lat, a to trudny wiek. Kiepska przesłanka, zgoda, ale warta zapamiętania. Po drugie – i znacznie ważniejsze – Jack Coldren był ojcem, który rzadko bywał w domu. Nikt nie bywa w domu tak rzadko jak golfiści. Ani koszykarze, ani futboliści, ani baseballiści, ani hokeiści. Z golfistami mogli się równać pod tym względem jedynie gracze w tenisa. Turnieje tenisowe i golfowe rozgrywane są niemal cały rok – tak zwany martwy sezon trwa krótko – i nie istnieje coś takiego jak „mecz u siebie”. Jeżeli masz szczęście, turniej na swoim polu golfowym rozgrywasz raz w roku.

I po trzecie – kto wie, czy nie najważniejsze – dopiero po dwóch dniach rodzice Chada zauważyli, że zniknął. Pal sześć dyskurs Lindy Coldren o odpowiedzialnych dzieciach i wychowaniu w duchu swobody. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem ich nonszalancji mogło być to, że Chad robił już takie rzeczy wcześniej, więc jego nieobecność ich nie zdziwiła.

Ale hipoteza ze sfingowanym porwaniem też nastręczała problemów.

Na przykład, jak pasował do niej pan Totalna Groza z centrum handlowego?

W tym sęk. Jaką rolę odgrywał Paskudny Faszysta? Czy Chad Coldren był jego wspólnikiem? Możliwe, choć to z kolei niezbyt pasowało do hipotezy o zemście. Gdyby za tą intrygą rzeczywiście stał Chad, bardzo wątpliwe, czy wszedłby w spółkę ze zgrywającym skina łajzą z wytatuowaną swastyką.

Co z tego wynikało?

Myron nie wiedział, co myśleć.

Kiedy podjechał pod dom gościnny, poczuł skurcz w sercu. Stał tam jaguar Wina. A tuż obok zielony chevrolet nova.

Cholera!

Wolno wysiadł z samochodu. Sprawdził tablice rejestracyjne chevroleta. Tak jak się spodziewał, nic mu nie mówiły. Przełknął ślinę i odszedł.

Po otwarciu frontowych drzwi buchnęło w niego klimatyzowane powietrze. Światła były zgaszone. Przez moment stał z zamkniętymi oczami, czując jego mrowiący chłodny dotyk. W holu tykał wielki zegar stojący.

Myron otworzył oczy i zapalił światło.

– Dobry wieczór.

Okręcił się w prawo. Win siedział przy kominku w skórzanym fotelu z wysokim oparciem. W ręku trzymał kieliszek z brandy.

– Siedzisz po ciemku? – spytał Myron.

– Tak.

Myron zmarszczył brwi.

– Trochę teatralnie.

Win zapalił lampę przy fotelu. Twarz miał lekko zaróżowioną od trunku.

– Siądziesz ze mną? – spytał.

– Oczywiście. Za chwilę.

Myron wziął z lodówki zimną puszkę yoo-hoo, usiadł na kanapie naprzeciwko przyjaciela, potrząsnął puszką i otworzył ją. Przez kilka minut popijali w milczeniu. Tykał zegar. Po podłodze cienkimi, przyćmionymi wiciami smużyły się długie cienie. Szkoda, że było lato. Sceneria wprost prosiła się o trzaskający ogień, a może i wycie wiatru za oknem. Klimatyzator jej nie stwarzał.

Myron właśnie zaczął się odprężać, gdy dobiegł go szum spuszczanej wody. Spojrzał pytająco na Wina.

– Nie jestem sam – wyjaśnił Win.

– Aha. – Myron poprawił się na kanapie. – Z kobietą?

– Twoje talenty nie przestają mnie zadziwiać.

– Znam ją?

Win pokręcił głową.

– Ja również nie.

Typowe. Myron utkwił wzrok w przyjacielu.

– Chcesz o tym porozmawiać? – spytał.

– Nie.

– W razie czego jestem do dyspozycji.

– Widzę.

Win zakręcił trunkiem, opróżnił kieliszek jednym haustem i sięgnął do kryształowej karafki. Mówił odrobinę niewyraźnie. Myron próbował sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni widział, żeby jego uprawiający medytację transcendentalną, zawsze wyluzowany i czujny przyjaciel, wegetarianin, mistrz kilku sztuk walki przeholował z piciem.

Bardzo dawno temu.

– Mam do ciebie pytanie z golfa – powiedział Myron.

Win zachęcił go skinieniem głowy.

– Myślisz, że Jack Coldren utrzyma prowadzenie?

Win nalał sobie brandy.

– Wygra – odparł.

– Mówisz to z wielkim przekonaniem.

– Jestem pewny.

– Dlaczego?

Win podniósł kieliszek do ust i spojrzał znad jego brzegu.

– Widziałem jego oczy – powiedział.

Myron uniósł brwi.

– O czym mówisz? – spytał.

– Znów ją ma. Iskrę w oku.

– Żartujesz sobie.

– Być może. Pozwól jednak, że o coś zapytam.

– Proszę.

– Co odróżnia wybitnych sportowców od bardzo dobrych? Legendy sportu od solidnych wyrobników? Mówiąc prosto, co decyduje o tym, że ktoś staje się mistrzem?

– Talent – odparł Myron. – Trening. Sprawność.

Win lekko pokręcił głową.

– Wiesz, że nie tylko.

– Tak?

– Tak. Jest wielu utalentowanych. Wielu trenuje. Ale co czyni prawdziwego mistrza?

– Iskra w oku?

– Tak.

Myron skrzywił się.

– Chyba nie zaczniesz mi śpiewać Eye ofthe Tigerl – spytał.

Win przekrzywił głowę.

– Kto śpiewał tę piosenkę?

Nieustający teleturniej. Win oczywiście znał odpowiedź.

– To piosenka z Rocky‘ego II, zgadza się?

– Z Rocky’ego III.

– Tego z Mister T.7

Win skinął głową.

– Który zagrał? – spytał natychmiast.

– Clubbera Lange’a.

– Doskonale. A kto śpiewał tę piosenkę?

– Nie pamiętam.

– Grupa Survivor. Ironiczna nazwa, jeśli się pomyśli, jak szybko odeszli w niebyt.

– Mhm – mruknął Myron. – No więc co jest tym głównym czynnikiem, Win? Co czyni mistrza?

Win znów zakręcił kieliszkiem i łyknął.

– Żądza.

– Żądza?

– Głód.

– Aha.

– To żadna niespodzianka. Zajrzyj w oczy Joego DiMaggio. Larry’ego Birda. Michaela Jordana. Spójrz na zdjęcia Johna McEnroe u szczytu kariery lub na zdjęcia Chris Evert. Spójrz na Lindę Coldren. – Win urwał. – Spójrz w lustro.

– W lustro? Ja też mam w oczach żądzę?

– Kiedy grałeś, też miałeś w oczach lekki obłęd – odparł wolno Win.

Zamilkli. Myron łyknął yoo-hoo. Miło było czuć w ręku chłodne aluminium.

– Mówisz o tej „żądzy”, jakby tobie była ona obca – powiedział.

– Bo jest obca.

– Bzdura.

– Dobrze gram w golfa – odparł Win. – Poprawka: bardzo dobrze. W młodości dużo ćwiczyłem. Wygrałem niejeden turniej. Ale nigdy nie miałem ambicji, by osiągnąć jeszcze wyższy poziom.

– Widziałem cię na macie. W turniejach sztuk walki wprost tryskałeś „żądzą”.

– To całkiem inna sprawa.

– Jak to?

– Te turnieje nie są dla mnie zawodami sportowymi, których zwycięzca wraca do domu z tandetnym trofeum, chełpiąc się nim przez kolegami i znajomymi. Nie są również rywalizacją prowadzącą do pustego przeżycia, które ludzie niepewni własnej wartości uznają za chwałę. Walka to dla mnie nie sport. W walce chodzi o przetrwanie. Jeśli mogę przegrać tam – skinął w stronę niewidzialnej maty – mogę przegrać w świecie rzeczywistym. – Win podniósł wzrok w górę. – Ale…

– Zamilkł.

– Ale? – zachęcił Myron.

– W tym, co mówisz, jest coś na rzeczy.

– Tak?

Win zetknął palce dłoni.

– Dla mnie walka to sprawa życia i śmierci. Oto jak ją traktuję. Ale wspomniani przeze mnie sportowcy poszli krok dalej. Każdą, nawet najbardziej banalną rywalizację traktują jak bój na śmierć i życie. Przegrana oznacza śmierć.

Myron skinął głową. Nie bardzo się z tym zgadzał, ale co tam. Ważne, żeby Win mówił.

– Czegoś nie rozumiem – rzekł. – Jeśli w Jacku tkwi ta szczególna żądza zwycięstwa, to dlaczego nie wygrał żadnego turnieju?

– Boją stracił.

– Żądzę?

– Tak.

– Kiedy?

– Dwadzieścia trzy lata temu.

– W czasie Otwartych Mistrzostw Stanów?

– Tak – potwierdził Win. – U większości sportowców wypala się ona powoli. Znużenie albo nasycenie zwycięstwami tłumi w nich wewnętrzny żar. W przypadku Jacka było inaczej. Jego żar się nie wypalił. Zgasił go jeden silny, zimny podmuch. W sposób niemal naoczny. Dwadzieścia trzy lata temu. Przy szesnastym dołku. Piłka wylądowała w kamiennym dole. Właśnie wtedy zmieniło się mu spojrzenie.

– I teraz powróciło.

18
{"b":"101683","o":1}