Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Cień czekał na mnie, siedząc na łóżku.

– Myślałem, że już nie przyjdziesz – powiedział, wypuszczając kłęby białej pary.

– Obiecałem. Dotrzymuję słowa – odparłem. – Wyjdźmy stąd czym prędzej.

– Nie mogę, nie mam siły wyjść po drabinie – westchnął. – Próbowałem przed chwilą. Jestem słabszy, niż przypuszczałem. Jak na ironię, udawałem słabszego niż byłem i przestałem odróżniać, ile w tym gry, a ile prawdy. Zwłaszcza dziś w nocy mróz dał mi się we znaki.

– Wyciągnę cię.

Pokręcił głową. – Ale co dalej? Nie przebiegnę nawet kroku. Nie dojdę do wyjścia. To już koniec.

– Nie tchórz. Przecież to ty wymyśliłeś to wszystko – powiedziałem. – Zaniosę cię na plecach, ale masz stąd uciec i przeżyć.

– No dobrze. Ale ostrzegam cię, biec z ciężarem na plecach po śniegu to nie takie proste.

Skinąłem głową. – Od początku czułem, że to nie będzie takie proste.

Wyciągnąłem cień po drabinie, po czym objąwszy go ramieniem, przeprowadziłem na drugą stronę placu. Czarny zimny mur po lewej stronie przyglądał się nam bez słowa. Kilka gałęzi wiązu, jakby nie wytrzymało napięcia, zrzuciło śnieg na ziemię.

– Prawie nie czuję nóg – powiedział cień. – Nie leżałem bez przerwy, starałem się ćwiczyć, ale cóż mogłem zrobić w takiej małej piwnicy?

Ciągnąc za sobą powłóczący nogami cień, wszedłem do strażnicy i na wszelki wypadek powiesiłem klucze na gwoździu w ścianie. Być może przy odrobinie szczęścia Strażnik nie zorientuje się od razu, że uciekliśmy.

– Co teraz? Dokąd idziemy? – spytałem cienia, który drżał przed wygasłym piecem.

– Do Południowej Topieli – odparł.

– Do Południowej Topieli? – powtórzyłem zdziwiony. – Po co?

– To proste. Wskoczymy do topieli i w ten sposób wydostaniemy się z Miasta. O tej porze roku możemy się wprawdzie przeziębić, ale nie powinniśmy narzekać.

– Tam są ogromne wiry, wciągną nas pod ziemię, zginiemy natychmiast.

– Mylisz się. Tam właśnie musi być wyjście. Żadne inne miejsce nie wchodzi w rachubę. Masz prawo do obaw, ale zaufaj mi. Ja też wiele ryzykuję. Wytłumaczę ci wszystko po drodze. Strażnik będzie tu za godzinę albo półtorej. Nie mamy czasu, żeby się kłócić.

Przed strażnicą nie było nikogo. Prowadziły stąd tylko dwa rodzaje śladów. Jedne były śladami moich własnych nóg, drugie należały do Strażnika. Na te drugie nakładały się jeszcze ślady wózka. Wziąłem cień na plecy. Był tak chudy, że z łatwością mogłem go podnieść, ale czy zdołam wnieść go na wzgórze? Tak nawykłem już do lekkiego życia bez cienia, że nie byłem pewny, czy poradzę sobie z tym ciężarem.

– Do Południowej Topieli jest dość daleko. Musimy przejść przez Zachodnie Wzgórze, potem okrążyć Południowe Wzgórze, a na koniec przedrzeć się przez zarośla.

– Dasz radę?

– Nie mam innego wyjścia – odparłem.

Posuwałem się w kierunku rzeki zaśnieżoną drogą. Mijałem po drodze własne ślady i zdawało mi się, że spotykam samego siebie sprzed paru chwil. Odwróciłem się do tyłu, dym wciąż unosił się nad murem. Wyglądał jak szara ponura wieża, której szczyt pogrążony był w chmurach. Jeszcze nigdy słup dymu nie był tak gruby, śnieżyca musiała pochłonąć wyjątkowo dużo ofiar. Palenie mogło się przeciągnąć, to znaczy, że pogoń mogła się opóźnić. Zdawało mi się, że swą cichą śmiercią zwierze chciały dopomóc nam w ucieczce.

Coraz trudniej szło mi się po głębokim śniegu. Nie pomagały mi już buty. Do kolców przymarzł śnieg, przez co buty zrobiły się ciężkie i śliskie. Żałowałem, że nie przygotowałem sobie raków albo nart do chodzenia po śniegu. Takie rzeczy musiały znajdować się w Mieście. Co roku padało tu tyle śniegu! Może w składzie przy strażnicy? Strażnik trzymał tam chyba wszystkie możliwe narzędzia. Nie mogłem jednak zawrócić. Byłem już prawie przy moście.

– Po tych śladach wyłapie nas jak muchy – rzekł cień, oglądając się do tyłu.

Grzęznąc w śniegu, wyobraziłem sobie goniącego nas Strażnika. Będzie gnał przez ten śnieg jak szatan. Był ode mnie znacznie silniejszy i nie musiał nikogo nieść na plecach. W dodatku na pewno włoży na nogi coś, co ułatwi mu chodzenie po śniegu. Muszę posunąć się choćby o krok dalej, zanim Strażnik wróci do domu. W przeciwnym razie wszystko, naprawdę wszystko skończone.

Pomyślałem o dziewczynie, która czekała na mnie w bibliotece. Na stole leżała harmonia, w piecu palił się czerwony ogień, a nad dzbankiem unosiła się para. Przypomniałem sobie jej włosy na moim policzku i palce, które położyła na moim ramieniu. Nie mogłem pozwolić, żeby mój cień umarł w Mieście. Jeśli Strażnik nas złapie, zaprowadzi cień z powrotem do szopy i każe mu tam umrzeć. Zebrałem wszystkie siły i przyspieszyłem kroku, czasami oglądałem się za siebie, sprawdzając, czy szary dym unosi się jeszcze nad murem.

Minęliśmy po drodze wiele zwierzy. Błąkały się po śniegu w poszukiwaniu pożywienia. Gdy przechodziłem obok nich, przystawały i wypuszczając z nozdrzy kłęby białej pary, odprowadzały nas wzrokiem. Ich mądre błękitne oczy zdawały się doskonale wiedzieć, jaki był sens naszej wędrówki.

Kiedy zacząłem wchodzić pod górę, zabrakło mi tchu. Nogi zaczęły mi się plątać, a para, którą wydychałem, robiła się coraz gęstsza. Na powiece poczułem pierwszy płatek śniegu, który znów zaczynał padać.

– Może odpoczniesz chwilę? – zapytał cień.

– Wybacz mi, tylko pięć minut. Muszę odpocząć.

– Nie przejmuj się. To moja wina. Odpoczywaj, ile chcesz. W ogóle wygląda na to, że wciąż cię do czegoś zmuszam.

– Ale robisz to z myślą o mnie, prawda?

– Tak mi się wydaje.

Zdjąłem cień z pleców i przykucnąwszy na śniegu, oddychałem głęboko. Byłem tak rozpalony, że nawet dotykając śniegu, nie czułem zimna. Moje nogi od ud aż po czubki palców były twarde jak kamień.

– Ale czasami się waham – ciągnął cień. – Gdybym ci nic nie mówił i spokojnie umarł, może rzeczywiście byłbyś tutaj szczęśliwy?

– Może.

– A więc masz do mnie żal?

– Nie. Dobrze, że mi powiedziałeś, powinienem to wiedzieć.

Skinął głową, po czym spojrzał w kierunku Jabłoniowego Lasu.

– Strażnik chyba tak prędko dziś nie skończy – powiedział. – Jeszcze trochę i będziemy na górze. Potem wystarczy obejść Południowe Wzgórze. Tam już nas nie dogoni.

Podniósł z ziemi garść śniegu i rozsypał dookoła.

– Najpierw to było tylko przeczucie. Ale wkrótce byłem już pewny, że z Miasta można uciec. To Miasto jest doskonałe. A doskonałość musi zawierać wszystkie możliwości. Właściwie tego nie można nazwać Miastem. To coś bardziej elastycznego, bardziej ogólnego. Jakby zmieniało swój kształt, eksponując wciąż nowe możliwości. Dlatego jeśli pragnę stąd uciec, to znaczy, że stąd musi być jakieś wyjście. Rozumiesz?

– Rozumiem. Sam też już na to wpadłem. To świat niewyczerpanych możliwości. Tu wszystko jest i niczego nie ma.

Cień, który siedział obok mnie na śniegu, uważnie przyjrzał się mojej twarzy. Potem pokiwał głową. Śnieg sypał coraz gęściej. Zdaje się, że nadchodziła kolejna śnieżyca.

– Szukałem wyjścia drogą eliminacji – ciągnął dalej. – Bramę skreśliłem na początku. Nawet gdyby udało nam się przez nią uciec, Strażnik od razu by nas złapał. On zna tam każdą gałąź. Poza tym kiedy ktoś planuje ucieczkę, to brama jest pierwszą rzeczą, jaka przychodzi mu do głowy. To nie może być takie proste, wyjście musi znajdować się gdzieś indziej. Mur też odpada. Brama Wschodnia także. Tunel, którym rzeka wpływa do Miasta, przegrodzony jest kratą. Pozostaje tylko Południowa Topiel. Wydostaniemy się z Miasta razem z rzeką.

– Jesteś pewny?

– Tak, oczywiście. Czuję to. Pomyśl, każde inne miejsce jest dokładnie strzeżone, a Południowa Topiel nie, zupełnie jakby o niej zapomniano. Nawet nie jest ogrodzona. Nie wydaje ci się to dziwne? To strach broni do niej dostępu. Jeśli przezwyciężymy własny strach, pokonamy tym samym Miasto.

– Kiedy to zrozumiałeś?

– Kiedy pierwszy raz zobaczyłem rzekę. Tylko raz Strażnik zaprowadził mnie w pobliże Mostu Zachodniego. Wiesz, jak nie lubię tego Miasta, ale gdy zobaczyłem rzekę, nie poczułem do niej wrogości. Ona jest jakby samym życiem. Jeśli pójdziemy wzdłuż rzeki i powierzymy jej nasze ciała, z pewnością wydostaniemy się z Miasta i wrócimy do miejsca, w którym jest prawdziwe życie. Możesz mi zaufać?

91
{"b":"101013","o":1}