Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Punkty były maleńkie, a światło niezbyt mocne. Wyglądało jak światło gwiazd na bezchmurnym niebie. Było białe, niezbyt wyraźne i łagodne. Krąg światła wokół jednego punktu zachodził na krąg wokół sąsiedniego, toteż wszystkie kręgi były lekko zamazane. Sprawiało to wrażenie, jakby światło nie tyle wydobywało się z powierzchni czaszki, co raczej unosiło się nad nią. Siedzieliśmy obok siebie na sofie i bez słowa przyglądaliśmy się temu małemu morzu światła. Dziewczyna przytuliła się do mojego ramienia. Była późna noc, nie dobiegał nas żaden dźwięk.

– Jak to jest zrobione?

Pokręciłem głową. Jeśli czaszka była pomalowana jakąś fosforyzującą farbą, musiałaby przecież świecić za każdym razem, kiedy robiło się ciemno. Nie, to niemożliwe, nie świeciła przecież ani w moim mieszkaniu, ani kiedy kładliśmy się spać wieczorem. Poza tym to nie było sztuczne światło. Człowiek nie jest w stanie skonstruować urządzenia, które świeciłoby tak pięknym i łagodnym światłem.

Delikatnie uwolniłem rękę z jej uścisku, podniosłem czaszkę i powoli przeniosłem ją na kolana.

– Nie boisz się? – spytała słabym głosem

– Nie – odparłem. Nie bałem się. To musiało się jakoś wiązać z moją świadomością. Nikt nie boi się samego siebie.

Przykryłem czaszkę dłońmi i poczułem słabe ciepło, jak od zgaszonego, lecz wciąż jeszcze tlącego się ogniska. Zobaczyłem też, że moje palce otoczyły się świetlistą powłoką. Kiedy zamknąłem oczy, zanurzając wciąż dziesięć palców w tym znikomym cieple, poczułem, że do mojego serca napływa fala starych wspomnień.

– To wcale nie jest kopia – powiedziała dziewczyna. – To na pewno prawdziwa czaszka. Przybyła tu z dalekiej przeszłości ze swoimi starymi wspomnieniami…

Skinąłem głową. Lecz cóż mogłem o tym wiedzieć? Wiedziałem tylko tyle, że czaszka wysyła światło i że trzymam to światło w rękach. Wiedziałem jeszcze, a raczej przeczuwałem, że światło usiłuje mi coś powiedzieć. Z pewnością to znowu jakaś wskazówka. Być może dotyczyła nowego świata, do którego miałem się udać? A może przeciwnie – starego, który miałem opuścić? Nie wiedziałem.

Otworzyłem oczy i jeszcze raz przyjrzałem się białemu światłu, którym jaśniały moje palce. Nie wiedziałem, co oznaczało, ale nie wyczuwałem w nim nic złego. Osiadło na moich dłoniach i zdawało mi się, że było z tego zadowolone. Nie ma się czego bać – pomyślałem. Nie ma powodu, żeby bać się samego siebie.

Położyłem czaszkę na stole, a palcami dotknąłem policzków dziewczyny.

– Ale ciepłe! – powiedziała.

– To światło jest ciepłe.

– Czy ja też mogę go dotknąć?

– Oczywiście.

Położyła ręce na czaszce i zamknęła oczy. Jej palce, tak jak moje, otoczyły się białym światłem.

– Czuję coś – powiedziała. – Nie wiem co, ale wydaje mi się, że już to kiedyś czułam. Jakieś dawno zapomniane zapachy, światła i dźwięki, coś w tym rodzaju. Nie umiem tego wytłumaczyć.

– Ja też – odparłem. – Chciałbym się czegoś napić.

– Wolisz piwo czy wodę?

– Piwo.

Dziewczyna wyszła do kuchni po piwo i szklanki, a ja tymczasem podniosłem leżący za sofą zegarek. Było szesnaście po czwartej. Za godzinę lub trochę później zacznie się nowy dzień. Wziąłem na kolana telefon i wykręciłem numer do własnego mieszkania. Nikt się nie zgłaszał. Odczekałem piętnaście sygnałów i odłożyłem słuchawkę.

Czyżby grubaska poszła już po dziadka? A może złapali ją symbolanci albo ludzie z Systemu? Nie, ta dziewczyna nie da sobie zrobić krzywdy. Tego mogłem być pewny. Gdy odłożyłem słuchawkę i pomyślałem, że pewnie nigdy jej już nie spotkam, zrobiło mi się trochę żal. Czułem się tak, jakby na moich oczach ze zlikwidowanego hotelu wynoszono po kolei sofy i żyrandole, zamykano i zasłaniano wszystkie okna.

Siedzieliśmy razem na sofie i patrząc na wysadzaną światłem czaszkę, piliśmy piwo.

– Czy ona reaguje w ten sposób na jakieś twoje uczucia?

– Możliwe. Nie wiem tylko, czy to są moje uczucia. Przelałem resztę piwa do szklanki i piłem je bardzo powoli.

Świat przed świtem był spokojny i cichy jak środek lasu. Na przykrytej dywanem podłodze leżały nasze ubrania. Moja kurtka, koszula, krawat i spodnie, jej sukienka, rajstopy i figi. Te porzucone ubrania wyglądały jak podsumowanie mojego trzydziestopięcioletniego życia.

– Na co tak patrzysz? – spytała.

– Na ubrania.

– Dlaczego?

– Wydają mi się jakieś obce. Jakby należały do innych ludzi.

– Czasami pod wpływem seksu ludzie robią się introwertyczni.

– Nie, to nie to – odparłem, trzymając w ręce pustą szklankę. – Już od jakiegoś czasu zwracam uwagę na rzeczy, których przedtem nie dostrzegałem. Przyglądam się ślimakowi albo wystawie sklepu z artykułami żelaznymi.

– Poskładam może te ubrania?

– Nie, niech tak leżą.

– Opowiedz mi o tym ślimaku.

– Widziałem go przed pralnią. Nie sądziłem, że ślimaki można spotkać w październiku.

– Ślimaki żyją cały rok.

– No właśnie.

– Znam pewien mit związany ze ślimakami. Podobno ich skorupa symbolizuje świat ciemności, więc kiedy ślimak wychodzi ze skorupy, to znaczy, że będzie ładna pogoda. Dlatego ludzie podświadomie pragną wyciągnąć ślimaka ze skorupy. Robiłeś to kiedyś?

– Nie – odparłem. – Znasz dużo ciekawych historii.

– Pracując w bibliotece, chcąc czy nie chcąc, dowiaduję się różnych rzeczy.

Wziąłem ze stołu seven stara i zapaliłem papierosa zapałkami, które dostałem w piwiarni. Potem znów rzuciłem okiem na ubrania. Rękaw mojej koszuli leżał na jasnoniebieskich rajstopach. Aksamitna sukienka wiła się w talii jak wąż, a obok, niczym rozpięta flaga, leżały figi. Łańcuszki i zegarek leżały na sofie, a czarna skórzana torebka na stoliku w kącie pokoju. Czy te bezładnie porzucone rzeczy oddawały jej czy też mój charakter?

– Dlaczego wybrałaś pracę w bibliotece? – spytałem.

– Zawsze lubiłam biblioteki. Zwłaszcza spokój, jaki je wypełnia. Poza tym nie chciałam pracować w banku ani zostać nauczycielką.

Wypuściłem dym z papierosa i przyglądałem się, jak znika pod sufitem.

– Chcesz mnie poznać? – spytała. – Chcesz wiedzieć, gdzie się urodziłam, jakie było moje dzieciństwo, gdzie studiowałam, kiedy straciłam dziewictwo, jaki jest mój ulubiony kolor i tak dalej?

– Nie – odparłem. – Nie teraz. I nie wszystko naraz.

– A ja chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć.

– Urodziłem się nad morzem – powiedziałem. – Po tajfunie na plaży leżało zawsze mnóstwo rzeczy. Można tam było znaleźć dosłownie wszystko. Butelki, sandały, czapki, krzesła, nawet stoły. Nie miałem pojęcia, skąd brały się te rzeczy, ale bardzo lubiłem chodzić po tym wysypisku i z niecierpliwością czekałem na następny tajfun. Teraz myślę, że fale wyrzucały śmieci z innej plaży.

Zgasiłem papierosa i odstawiłem pustą szklankę.

– Ale, co ciekawe, wszystkie te rzeczy były idealnie czyste. Nie nadawały się do użytku, ale były czyste. Takie właśnie jest morze. Kiedy spoglądam wstecz na swoje życie, przypomina mi się tamta plaża. Ja też zbierałem w życiu różne rupiecie, czyściłem je i wyrzucałem w innym miejscu. Nie nadawały się już do użytku. Mogły tylko gnić. Pamiętam doskonale, co działo się po drodze, ale co z tego? Żadne z tych wspomnień nie ma już dla mnie znaczenia. Są czyste i nie nadają się do użytku.

Położyła rękę na moim ramieniu, po czym wstała z sofy i wyszła do kuchni. Wróciła ze szklanką wina i butelką piwa.

– Lubię te ostatnie chwile ciemności przed świtem – powiedziała. – Pewnie dlatego, że są czyste i nie ma co z nimi zrobić.

Wsunęła się pod moje ramię. Przykryła kocem i w tej pozycji piła wino. Przelałem piwo do szklanki i przyglądałem się czaszce, która wciąż nie traciła swego blasku. Rzucała blade światło na butelkę piwa, popielniczkę i zapałki, które leżały na stole. Głowa dziewczyny spoczywała na moim ramieniu.

– Patrzyłem na ciebie, kiedy wychodziłaś do kuchni.

– I co?

– Masz piękne biodra.

– Podobają ci się?

88
{"b":"101013","o":1}