Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Starzec przyglądał mi się chwilę, po czym wziął do ręki spinacz, rozprostował go i zaczął podważać nim naskórek paznokcia na wskazującym palcu lewej ręki. Gdy skończył, wyrzucił wyprostowany spinacz do popielniczki. Czym jak czym, ale spinaczem nie chciałbym się urodzić w następnym życiu (oczywiście, gdyby istniała reinkarnacja) – pomyślałem. Podważyć naskórek jakiegoś starca i skończyć w popielniczce?

– Z tego, co mi wiadomo, symbolanci skumali się z Czarnomrokami – powiedział starzec. – Oczywiście nie zawarli z nimi oficjalnego przymierza. Czarnomroki są na to zbyt przebiegłe, a symbolanci zbyt wymagający. Dlatego więź między nimi jest jeszcze bardzo słaba. Ale to zły znak. Bardzo mnie niepokoi fakt, że Czarnomroki znów pojawiły się w tej okolicy, choć nie powinny się na to ważyć. Jeśli tak dalej pójdzie, niebawem będziemy tu mieli zatrzęsienie Czarnomroków. A to bardzo skomplikuje sprawę.

– Z pewnością – powiedziałem. Nie miałem co prawda pojęcia, kim były Czarnomroki, ale jeśli symbolanci łączyli z nimi swe siły, bez wątpienia była to i dla mnie bardzo zła wiadomość. Rywalizacja między nami i symbolantami utrzymuje się dzięki bardzo delikatnej równowadze sił, toteż nawet najmniejszy ruch może przeważyć szalę. W zasadzie równowaga już została zachwiana – oni wiedzieli, kim są Czarnomroki, a ja nie. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że jako niższy rangą pracownik w terenie nie zostałem wtajemniczony, ale na górze wiedzą o Czarnomrokach.

– No, ale tym proszę sobie nie zawracać głowy. Jeśli tylko jest pan gotowy, proszę zabierać się do pracy.

– Oczywiście.

– Prosiłem agencję o przysłanie mi najzdolniejszego cyfranta, a pan cieszy się całkiem niezłą opinią. Wszyscy bardzo pana chwalą. Zdolny, odważny, pracowity; pomijając może to, że lubi pan chodzić własnymi drogami, nie usłyszałem o panu złego słowa.

– To przesada – odparłem z udaną skromnością. Starzec roześmiał się rechotliwie.

– Pańskie drogi mnie nie obchodzą. Dla mnie liczy się odwaga. Bez tego nie zostanie pan prawdziwym cyfrantem. No, ale to też kwestia wynagrodzenia.

Nie miałem nic do dodania. Starzec roześmiał się znowu i zaprosił mnie do swej pracowni.

– Jestem biologiem – rzekł. – Choć moja specjalizacja znacznie poza ten zakres wybiega. Trudno to ująć w paru słowach. Zajmuję się różnymi sprawami – począwszy od fizjologii mózgu poprzez akustykę i językoznawstwo, a kończąc na religioznawstwie. Nie wypada mi mówić o tym samemu, ale prowadzę dość oryginalne i ważne badania. Obecnie zajmuję się palatologią ssaków.

– Palatologią?

– Ustami. Budową ust. Tym, jak się poruszają i w jaki sposób wytwarzają glos. Pan spojrzy tutaj.

Mówiąc to, zaświecił światło. Ścianę w głębi pokoju zajmowały półki szczelnie wypełnione czaszkami zwierząt wszelkiego gatunku. Począwszy od żyrafy, przez czaszkę konia, pandy, a kończąc na myszy. Znalazłem tam każde zwierzę, jakie tylko przyszło mi do głowy. Było ich może trzysta, może czterysta sztuk. Zauważyłem również czaszki ludzkie. Ułożone były parami: męska i kobieca, rasy białej, czarnej i żółtej.

– Czaszki słonia i wieloryba trzymam w piwnicy. Pan rozumie, zajęłyby zbyt dużo miejsca – powiedział.

– Rzeczywiście – przyznałem mu rację.

Wszystkie zwierzęta, jak na rozkaz, miały otwarte pyski i wpatrywały się w przeciwległą ścianę dwoma pustymi oczodołami. Przebywanie w towarzystwie tylu kości – choćby to były tylko eksponaty – nie należało do przyjemności. Półki na sąsiednich ścianach wypełnione były, obok niewielkiej ilości czaszek, zakonserwowanymi w formalinie językami, uszami, wargami i gardłami różnych zwierząt.

– No, jak się panu podoba? Niezła kolekcja, prawda? – zagadnął wesoło starzec. – Niektórzy zbierają znaczki, inni płyty. Są tacy, którzy zapełniają piwnice butelkami wina, i tacy, którzy w ogródkach ustawiają czołgi. Świat jest różnorodny i dzięki temu ciekawy. Nieprawdaż?

– Chyba ma pan rację.

– Jeszcze w stosunkowo młodym wieku zainteresowałem się czaszkami ssaków i po trochu zacząłem je zbierać. To trwa już ze czterdzieści lat. Aby zrozumieć kości, potrzeba wiele czasu, znacznie więcej, niż się panu zdaje. Coraz częściej dochodzę do takiego wniosku. Pan jest młody. Więc pewnie bardziej obchodzi pana ciało niż kości, ale ja na to, żeby usłyszeć głos kości, poświęciłem trzydzieści lat życia. Rozumie pan? Trzydzieści lat! Zapewniam pana, że to szmat czasu.

– Głos kości? – zdziwiłem się. – To kości wydają jakiś głos?

– Oczywiście – odparł. – Każda kość własny. Rzecz jasna, jest on zaszyfrowany. Kości mówią, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Moim celem jest rozszyfrowanie mowy kości. Jeśli mi się to uda, dowiemy się wielu niezwykle ciekawych rzeczy.

– Niesłychane – nie rozumiałem wszystkiego do końca, ale jeśli to, co mówił, było prawdą, jego badania rzeczywiście miały ogromne znaczenie. – To rewelacyjne odkrycie!

– Właśnie – pokiwał głową. – Dlatego chcą mi je wykraść. Chcą wykorzystać mój wynalazek do swoich brudnych celów. Jeśli uda mi się wydobyć z kości pamięć, przesłuchania nie będą już potrzebne. Wystarczy człowieka zabić, obrać z mięsa i umyć kości.

– To okropne.

– Na szczęście czy na nieszczęście moje badania nie są jeszcze zbyt zaawansowane. Na obecnym etapie łatwiej byłoby mi jeszcze odczytać pamięć na podstawie stanu mózgu.

– Ładne rzeczy – mruknąłem. Wszystko jedno, czy mózg, czy kości, po wyciągnięciu ich z człowieka rezultat jest taki sam.

– Dlatego właśnie zleciłem panu ten rachunek. Aby symbolanci nie mogli wykraść wyników moich badań – powiedział starzec z powagą. – Wykorzystanie nauki, czy to w złych, czy też w dobrych intencjach, jest zagrożeniem dla cywilizacji. Osobiście uważam, że nauka powinna istnieć sama dla siebie.

– Nie bardzo pana rozumiem – powiedziałem. – Jedną tylko sprawę chciałbym wyjaśnić od razu. To rzecz całkowicie formalna. Pańskie zlecenie nie nadeszło ani z Centrali, ani z Oficjalnej Agencji, lecz od pana prywatnie. To rzecz wyjątkowa. Mówiąc wprost, to sprzeczne z regulaminem zatrudnienia. Zostanę ukarany, a może nawet pozbawiony licencji, jeśli podejmę się nieoficjalnego zlecenia.

– Rozumiem pański niepokój – rzekł starzec. – Moje zlecenie jest oficjalne, skierowałem je do Systemu. Skontaktowałem się z panem bezpośrednio ze względu na tajemnicę. Zależało mi na tym, żeby pominąć szczebel urzędowy. Nie spotka pana żadna kara.

– Czy ma pan na to jakiś dowód?

Starzec otworzył szufladę i podał mi teczkę z dokumentami. Zajrzałem do środka. W teczce znajdowała się oficjalna umowa zawarta z Systemem. Forma, podpisy, wszystko było w porządku.

– Dobrze – powiedziałem i oddałem mu teczkę. – Jestem zaszeregowany do tak zwanego dublowego uposażenia, pan się zgadza? Dublowe uposażenie to…

– To podwójne wynagrodzenie. Nic nie szkodzi. Tym razem dodam panu jeszcze premię, tak że zrobimy z tego tryplowe uposażenie.

– Jest pan dość hojny.

– To dla mnie bardzo ważny rachunek, no i przeszedł pan pod wodospadem, ha, ha, ha – roześmiał się.

– Najpierw poproszę pokazać mi liczby – powiedziałem. – Wtedy zdecyduję się ostatecznie. Kto zajmie się obliczeniami na komputerze?

– Ja to zrobię. Pana proszę o wykonanie reszty. Nie ma pan nic przeciwko temu?

– Oczywiście. To mi ułatwi pracę.

Starzec wstał z krzesła, poszperał chwilę przy ścianie za swoimi plecami i nagle, w miejscu, które do złudzenia przypominało zwykłą ścianę, ukazał się schowek – ile razy zdoła mnie jeszcze zaskoczyć? Wyjął ze schowka inną teczkę i zamknął drzwiczki. Znów stał przed zwykłą białą ścianą. Wziąłem z jego rąk teczkę i przejrzałem siedem stron zapisanych drobnymi cyframi. W samych cyfrach nie było nic podejrzanego.

– W tym przypadku wystarczy chyba samo pranie. Przy takiej częstotliwości podobieństw raczej nie ma obawy, że przerzucą most tymczasowy. Oczywiście nie można tego wykluczyć, ale również nie można dowieść sensowności takiego działania. Odszyfrować dane za pomocą mostu przy takim stopniu trudności, to jakby przejść przez pustynię bez kompasu. Wprawdzie udało się to Mojżeszowi, ale…

7
{"b":"101013","o":1}