Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Ale pan jest taki uprzejmy! Zajmuje się pan moimi sprawami, opiekuje podczas choroby, zaniedbując własny sen. Czy to nie przejaw serca?

– Mylisz się. Serce i uprzejmość to dwie różne rzeczy. Uprzejmość to jakby samodzielny organ. Mówiąc dokładniej, jest to organ powierzchniowy. Coś w rodzaju nawyku. Nie ma nic wspólnego z sercem. Serce jest głębsze, mocniejsze. I pełne sprzeczności.

– Masz rację.

Zamknąłem oczy i spróbowałem pozbierać myśli.

– Wydaje mi się – zastanawiałem się na głos – że człowiek traci serce w chwili, kiedy umiera jego cień. Nie mylę się?

– Jej cień już umarł i dlatego nie można jej przywrócić serca. Prawda?

Starzec skinął głową. – Byłem w urzędzie i sprawdziłem zapis dotyczący jej cienia. Umarł, gdy miała siedemnaście lat. Pochowano go tam, gdzie wszystkie cienie – w Jabłoniowym Lesie. Widziałem akt zgonu. Reszty powinieneś dowiedzieć się od niej sam. Lepiej, jeśli usłyszysz to z jej ust. Jedno chciałbym ci tylko powiedzieć. Oddzielono ją od cienia, kiedy była jeszcze dzieckiem. Dlatego nawet nie pamięta, że miała kiedyś serce. Ja porzuciłem cień z własnej woli, gdy byłem już w podeszłym wieku. Dlatego umiem jeszcze zauważyć poruszenie w twoim sercu. Ona nie potrafi nawet tego.

– Ale pamięta swoją matkę. Jej matka miała serce. Może to ją uratuje? Może, na przykład, odziedziczyła po matce odrobinę serca?

– Posłuchaj – rzekł starzec. – Mur nie przeoczy nawet najmniejszej cząstki serca. Wyrwie ją, jeśli komuś taka pozostała. A ludzi, którym nie zdoła odebrać serca, wypędza. Taki właśnie los spotkał matkę tej dziewczyny.

– Więc nie ma już żadnej nadziei?

– Nie chcę, żebyś się rozczarował. To potężne Miasto, a ty jesteś słaby. Przekonałeś się chyba o tym na własnej skórze.

Starzec nie odrywał wzroku od pustej filiżanki.

– Ale możesz ją mieć.

– Mieć?

– Tak, możesz z nią spać, możesz z nią mieszkać. Tego Miasto nie może ci zabronić.

– Ale to wszystko będzie odbywać się bez serca?

– Tak, bez serca. Zresztą już wkrótce zniknie także twoje serce. Nie będziesz więc odczuwał żalu ani zniechęcenia. Nie będzie nieszczęśliwej miłości. Zostanie samo życie. Codzienne, spokojne życie. Będziesz ją lubił i ona będzie cię lubiła. Stanie się tak, jeśli tylko tego zapragniesz. Tego nikt nie może ci odebrać.

– Dziwna rzecz – powiedziałem. – Teraz, kiedy jeszcze mam serce, często o nim zapominam. Nie, tak naprawdę w ogóle o nim nie pamiętam. Ale czuję, że na pewno kiedyś znów sobie o nim przypomnę i chyba właśnie ta pewność nadaje mojemu życiu jakiś sens. Dlatego nie umiem sobie wyobrazić życia, w którym nie będę miał serca.

Starzec pokiwał kilka razy głową.

– Zastanów się dobrze. Masz jeszcze trochę czasu.

– Zastanowię się.

Długo jeszcze zza chmur nie wyglądało słońce. Nie miałem już gorączki, więc stawałem przy otwartym oknie i wdychałem świeże powietrze. Chociaż od dwóch dni mogłem już chodzić, nie miałem jeszcze siły, żeby chwycić się mocniej poręczy na schodach albo nacisnąć klamkę. Starzec co wieczór przynosił mi tę samą ziołową zupę i przyrządzał grysik z ryżu. Siadywał też przy moim łóżku i opowiadał mi swoje wspomnienia. Nie poruszył więcej tematu dziewczyny ani muru, ja również o to nie pytałem. Gdyby miał mi jeszcze coś do powiedzenia, na pewno zrobiłby to sam. Trzeciego dnia pożyczyłem od starca kule i wybrałem się na przechadzkę wokół domów na wzgórzu. Kiedy tak spacerowałem, zauważyłem, że zrobiłem się dziwnie lekki. Z pewnością straciłem znacznie na wadze podczas choroby, ale czułem, że to nie był jedyny powód. Zima uczyniła wszystko jakby trochę cięższym. A ja tkwiłem jeszcze poza tym ociężałym światem.

Przede mną roztaczał się widok na zachodnią połowę Miasta. Widziałem wieżę zegarową, mur i nikłą postać Bramy Zachodniej na horyzoncie. Tylko tyle zdołałem dostrzec przez ciemne okulary, ale zdawało mi się, że w tym zimowym powietrzu wszystko stało się wyraźniejsze. Zupełnie jakby wiatr od Północnych Gór wymiótł z Miasta te niewyraźne kolory, które niczym kurz zalegały w każdym jego kącie.

Patrząc na Miasto, przypomniałem sobie o mapie, którą miałem dostarczyć cieniowi. Moja choroba sprawiła, że upłynął już tydzień od umówionego terminu. Może cień martwi się o mnie, a może pomyślał, że o nim zapomniałem? Ta sprawa nie dawała mi spokoju.

Poprosiłem starca, żeby dał mi robocze buty, oderwałem wkładkę, wsadziłem tam poskładaną mapę i przykleiłem wkładkę z powrotem. Byłem pewny, że cień domyśli się, co zrobić. O zaniesienie butów poprosiłem znowu starca.

– Ma tylko lekkie sportowe buty. Kiedy spadnie śnieg, na pewno odmrozi sobie nogi – powiedziałem. – Mnie Strażnik do niego nie wpuści, ale panu powinien zaufać.

– Nie ma sprawy, jeśli tylko o to mnie prosisz – odparł i wziął buty.

Wieczorem zjawił się znowu i zapewnił, że wręczył buty cieniowi osobiście.

– W jakim jest stanie?

– Zima daje mu się we znaki. Ale trzyma się jeszcze dobrze. Nie musisz się o niego martwić.

Dopiero dziesiątego dnia mogłem zejść ze wzgórza i udać się do biblioteki.

Wnętrze gmachu wionęło pustką. Ściany wydawały mi się jeszcze wyższe niż zwykle. Światło było zgaszone, a w ciemności odgłos moich kroków odbijał się dziwnym echem. Dziewczyny nie było. Na kantorku cienką warstwą ścielił się kurz. Zajrzałem do zimnego dzbanka – resztka kawy pokryła się białą pleśnią.

Nie wiedziałem, co robić, usiadłem więc na małej drewnianej ławce i czekałem. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc dziewczyna powinna się zjawić. Drżałem z zimna, ale wciąż czekałem. Robiło się coraz ciemniej. Zdawało mi się, że poza mną i biblioteką na świecie nie było już nikogo i niczego. Zostałem sam jeden, na końcu świata.

Zimowa ociężałość skuła również wnętrze biblioteki. Zupełnie tak, jakby podłoga i krzesła przybite były do siebie gwoździami. Kiedy siedziałem tak w ciemności, miałem wrażenie, że różne części mojego pozbawionego odpowiedniego ciężaru ciała dowolnie rozszerzają się i kurczą. Jakbym siedział przed krzywym zwierciadłem i poruszał się nieznacznie.

Być może zbyt głęboko pogrążyłem się we własnych myślach, a może z powodu wewnętrznego otępienia zapadłem w krótki sen. Kiedy się obudziłem, dziewczyna stała przede mną i przyglądała mi się w ciszy. Twarde jak żółty proszek światło padało na nią z tyłu, toteż prawie nie dostrzegałem jej rysów, pogrążonych w cieniu. Patrzyłem na nią przez chwilę. Miała na sobie ten sam co zawsze niebieski płaszcz, a spięte z tyłu włosy przerzucone były do przodu i przykryte kołnierzem. Pachniało od niej zimowym wiatrem.

– Myślałem, że nie przyjdziesz – powiedziałem. – Czekałem na ciebie.

Wylała do zlewu starą kawę, umyła dzbanek, po czym nalała do niego świeżej wody i postawiła go na piecu. Potem wyjęła spod kołnierza włosy, zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku.

– Dlaczego myślałeś, że nie przyjdę? – spytała.

– Nie wiem – powiedziałem. – Tak mi się wydawało.

– Będę przychodzić tu tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebował. Jeszcze mnie potrzebujesz, prawda?

Skinąłem głową. Rzeczywiście potrzebowałem jej. Potrzebowałem jej pomimo żalu, który rósł z każdym dniem od chwili naszego pierwszego spotkania.

– Opowiedz mi o swoim cieniu – poprosiłem. – Może to z twoim cieniem spotkałem się w tamtym starym świecie.

– Tak, to możliwe. Ja też tak na początku pomyślałam. Wtedy, kiedy spytałeś, czy się skądś nie znamy.

Usiadła przed piecem i spojrzała w ogień.

– Rozłączono nas i oddzielono murem, kiedy miałam cztery lata. Ona żyła na zewnątrz, a ja, jak wiesz, w Mieście. Dlatego nie wiem nic o jej życiu. Tak jak ona nie wiedziała o moim. Kiedy miałam siedemnaście lat, wróciła do Miasta, żeby umrzeć. Cienie zawsze wracają tu przed śmiercią. Strażnik pochował ją w Jabłoniowym Lesie.

– I wówczas zostałaś prawowitą mieszkanką Miasta?

– Tak. Razem z nią pochowano resztę mojego serca. Mówiłeś, że serce to coś takiego jak wiatr, ale czy to nie my jesteśmy podobni do wiatru? Przepływamy gdzieś, nie myśląc o niczym. Nie starzejemy się i nie umieramy.

39
{"b":"101013","o":1}