– Co się stało? – spytał Gordon.
– Proszę spojrzeć, gdzie ów środek został wyprodukowany! – rzekł Smuga.
– “Kraków, 1905” – czytał Gordon. – Ależ to polski lek!
– Tak, to nieprawdopodobne – powiedział Smuga i zamierzał wypytać wodza o “białego uzdrowiciela”, gdy nagle wszyscy umilkli. Smuga zdumiony uniósł głowę.
Przed ogniskiem stanął czarownik w rytualnym stroju i władczym gestem uniósł rękę. Niewielkiego wzrostu, o pomarszczonej, groźnej twarzy, z błyszczącymi oczyma o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Niemal nagi pod przerzuconą przez ramię lamparcią skórą, zdobny w miedziane bransolety przeplecione czarnymi strusimi piórami, w barwnym pióropuszu również nimi gęsto poprzetykanym. W ciszy rozpoczął swój rytualny taniec. Krążył wokół ogniska, sypiąc na ogień jakimś zielem wydającym ostrą, nieprzyjemną woń. Wysoki słup dymu wzniósł się niemal pionowo w górę. Czarownik dołączył do rytmicznych kroków zawodzący śpiew.
Najpierw w śpiewie, a potem w tańcu zaczęli towarzyszyć mu mieszkańcy wioski. Mężczyźni ciasno otoczyli ognisko, tak że wódz i jego goście znaleźli się wewnątrz kręgu. Uderzali rytmicznie w swe skórzane tarcze. Z tyłu zawodziły kobiety. Kisumu ocierał pot z czoła, mimo że noc była chłodna. Jeszcze siedział, ale i on zaczął
podrygiwać w rytm śpiewu i tańca. Smuga wymownie spojrzał na Gordona i obaj dyskretnie przygotowali broń.
– Spróbujmy się wycofać – szepnął Anglik.
– Owszem, to najlepsze wyjście – odparł Smuga. Nieznacznie zaczęli przesuwać się do tyłu, poza blask ognia. Nie uszło to uwagi czarownika, z pozoru całkowicie pochłoniętego rytuałem. Nagle pojawił się tuż przed nimi. Zaczął coś rytmicznie wykrzykiwać. Odpowiadał mu chór mężczyzn. Smuga uważnie wsłuchiwał się w ten swoisty dialog. Spokojnym gestem sięgnął po fajkę, żarzącym się ognikiem starannie przypalił tytoń i zaciągnął się.
– Jeszcze czekajmy – szepnął. Gordon przyjrzał mu się z podziwem.
– Na co? Trzeba się stąd wyrwać!
– Tak! Ale jeszcze nie teraz.
Kłąb dymu fajkowego splątał się z tym znad ogniska.
– Kiedy? – gorączkował się Gordon.
– Gdy zupełnie się zatracą w tym szaleństwie i przestaną widzieć.
– Ale kiedy? – z naciskiem powtórzył Gordon.
– Wkrótce! Powiem! – odparł Smuga. – Obaj strzelamy wtedy do czarownika i w nogi! Tylko celuj pan dobrze, prosto między oczy!
Napięcie rosło. Czarownik zawodził coraz szybciej, a chór odpowiadał coraz głośniej:
– Kto chce zabrać nam nasze obyczaje?
– Wazungu! – ryknął chór.
– Kto przybył z łowcami niewolników?
– Wazungu!
– Kto chce zabrać nam nasze żony?
– Wazungu!
– Kto nienawidzi czarnych?
– Wazungu!
– Kto ma skórę w barwie żałoby?
– Wazungu!
– Kto przybył z północy, by podbić nasz kraj? [180]
– Wazungu!
– Kto jest winien busingizi? [181]
– Wazungu!
– Kto przysłał lwa ludojada?
– Wazungu!
– Kto nie pozwolił na złożenie ofiary?
– Wazungu!
– Kto przybył do wioski, by nas zniszczyć?
– Wazungu!
– Kogo trzeba zabić?
– Waazuuunguuu!!!
Smuga zgasił fajkę i cicho spytał Gordona: – Gotów?
– Tak! – odparł tamten, wyjmując z kabury pistolet.
W tym samym momencie usłyszeli dziki warkot bębna. W blasku ognia pojawił się niewielki orszak. Na czele Awtoni, co sił walący w bęben czarownika, za nim Munga, pozbawiony jakichkolwiek elementów żałoby, ale za to uzbrojony po zęby, na końcu cudacznie przebrany No wieki. Pomalowany na czarno, w narzuconej na nagi tors skórze lamparta, upolowanego przez Smugę, z opaskami z lamparciej skóry na«› rękach i nogach, w mosiężnej obręczy na szyi, z pękiem bajecznie kolorowych piór we włosach, z kolczykami w uszach wyglądał dostojnie, groźnie i… bardzo komicznie. Uniósł ku górze obie ręce i głośno krzyknął:
– Bassi!
Zapadła cisza. Czarownik, zaskoczony, znieruchomiał. Murzyni jakby nagle oprzytomnieli. Gordon schował broń, a Smuga ledwie powstrzymał śmiech. Nowicki okrążył najpierw ognisko, powoli niczym potężny niedźwiedź, potem nagle zatrzymał się przed czarownikiem. Wskazał palcem na swoją głowę i powiedział z naciskiem:
– Ras-Sukuo!
Miało to oznaczać, że dobry duch rezyduje w jego głowie.
Czarownik sięgał mu zaledwie do piersi. Wykazał jednak sporo odwagi, stając mu naprzeciw. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w złowrogiej ciszy.
Nowicki pochylił się gwałtownie nad Murzynem i jednocześnie uczynił krok do przodu. Zdawało się, że tamten stawi mu opór, ale marynarz zrobił następny krok i czarownik zaczął się cofać. Nowicki, pochylony, niemal następował mu na stopy. Znowu rozległ się warkot bębna i marynarz rozpoczął swoją wielką przemowę.
– Przybyliśmy, aby was ocalić. Ras-Sukuo! Ras-Sukuo! Awtoni tłumaczył z angielskiego, a Munga wykrzykiwał każde przetłumaczone zdanie we właściwym rytmie. Odpowiedział mu szmer zdziwienia.
– Ale spóźniliśmy się, bo trzeba było zabić lamparta, by przywrócić wam Awtoniego. Dobrze mówię? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!
Przez gwar niedowierzania przebiło się nieśmiałe potakiwanie. Nowicki ruszył wokół ogniska w dziwnym rytmie: krok dłuższy, trzy krótkie, dłuższy, krótkie. I znowu…
– Ocaliliśmy Mungę. Prawda? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!
– O, prawda! Prawda! Wielka prawda! – niektórzy zaczęli pokrzykiwać coraz śmielej.
Nowicki gestem zachęcał do udziału w rytmicznym chodzie.
– A teraz zabijemy lwa, który pożera wasze bydło i waszych ludzi. Zgoda? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!
– Nawala, buana – krzyknął Kisumu. Albo uwierzył, albo zrozumiał grę białego człowieka.
– Hawala, buana – powtórzył za nim chór jego ludzi.
– Chcemy was ocalić. Zgadzacie się? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!
– Hawala, buana!
– I razem zniszczymy waszych wrogów! Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!
– Hawala, buana!
Nowicki systematycznie podnosił głos, a ostatnie zdanie już prawie wykrzyczał.
Potem zaczął cicho nucić jakąś melodię. Za chwilę rozbrzmiała głośniej. Wokół ogniska zaczęła krążyć w jej rytmie gromada uzbrojonych Murzynów. Rej wodził Munga. Obaj z cudacznie przystrojonym marynarzem wciągnęli do korowodu wszystkich mężczyzn. Czarownik zniknął.
Smuga usłyszawszy pierwsze takty melodii, skrył twarz w dłoniach, nieomal płacząc ze śmiechu. Gordon niczego nie mógł pojąć, zaś Nowicki całkowicie zapanował nad sytuacją: w głębi Czarnej Afryki tańczył swój taniec w rytmie: jeden długi krok, trzy krótsze, znów długi i znów trzy krótkie. Jeden długi i trzy krótkie… I tak w kółko…
– Czy pan wie, co oni tańczą? – Smuga, krztuszący się ze śmiechu, ulitował się wreszcie nad Gordonem.
Anglik przecząco pokręcił głową.
– To polonez!
– Polonez?
– Tak! Polski taniec narodowy! Ten, to akurat jeden z najbardziej znanych: “Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego – wyjaśnił Smuga i zaczął wtórować Nowickiemu, gwiżdżąc.
– Ą ja myślałem – szepnął Gordon, że polski taniec narodowy to mazur.
– To z powodu melodii naszego hymnu narodowego napisanej w rytmie mazurka – odparł Smuga, zapraszając Gordona do korowodu…