Литмир - Электронная Библиотека

Jak wynikało z jego słów, muzułmanie składali swych zmarłych w podziemnej części grobowca w dwóch pomieszczeniach. Jedno przeznaczone było dla mężczyzn, drugie dla kobiet. Zwłoki owinięte w prześcieradła układa się na ziemi posypanej popiołem. W części nadziemnej grobowca buduje się pokoje dla żyjących członków rodziny, która dwa razy w roku, z okazji małego i dużego ramadanu, przychodzi odwiedzać zmarłych i przebywa z nimi przez cały dzień i noc. Z tego względu zamożniejsi nawet meblują te pokoje, by mieć na czym spać i jeść.

– Obecnie Arabowie już nie budują tak kosztownych grobowców – mówił dalej Abeer. – Zarzucono ten zwyczaj z powodu zubożenia ludności.

Nowicki słuchając wykładu, nadal próbował ponad murem obejrzeć cmentarz. Po chwili szybko rozejrzawszy się wkoło, przywołał swoich towarzyszy:

– Spójrzcie, co jest za tym murem – rzekł podniecony. – Poczekajcie tu na mnie. Gdyby ktoś nadchodził, dajcie mi znać. Wejdę i rozejrzę się trochę! Może znajdę jakiś ślad Harry’ego.

– Arabowie siedzą o tej porze w domu – zauważyła Sally. – Tylko turyści mogą włóczyć się w takim upale.

– To już lepiej wejdźmy wszyscy – zadecydował Smuga.

Abeer nie protestował, choć nieufnie rozglądał się dokoła.

Grobowce były parterowe i pozamykane. Jak wiele domostw mieszkalnych w Suanie i one nie miały dachów. Penetrowali cmentarz w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Wszystkie groby były jednak zamknięte. Nagle odezwał się Abeer:

– Uwaga, tam ktoś siedzi przy grobowcu.

– Grób bardzo oryginalny – zauważył Wilmowski. – Doskonałe urozmaicenie w tej posępnej pustce!

Samotny, starszy mężczyzna z głową owiniętą turbanem, w obszernej galabii w podłużne pasy, nie mógł stanowić zagrożenia. Siedział na progu grobowca. Bujny zarost okalał jego twarz. Grobowiec, przed którym siedział, przypominał małą kapliczkę z owalnym otworem. Był otwarty! W środku stał katafalk osłonięty czerwonym materiałem.

Abeer podszedł do starego Araba. Pozdrowił go uprzejmie, po czym zapewnił o wielkim uznaniu chrześcijan dla muzułmanów za cześć, jaką okazują zmarłym i poprosił o pozwolenie na dokładne obejrzenie oryginalnego grobowca. Następnie wyciągnął do niego dłoń z bakszyszem. Tamten odmówił gniewnym gestem, porywczo podniósł się i odszedł na bok.

– Możecie obejrzeć grób, ale pospieszcie się – powiedział Abeer.

– I nie wchodźcie do wewnątrz!

Tymczasem po drugiej stronie grobowca zaczęli pojawiać się ludzie. Najpierw tylko dwóch mężczyzn. Ale nim się spostrzegli, już kilkanaście osób, wyrosłych jak spod ziemi, podejrzliwym wzrokiem śledziło każdy ich ruch.

– Coś mi tu zaczyna cuchnąć! – odezwał się po polsku Nowicki.

– Wycofujmy się prędzej!

– Jeszcze tylko chwilę – zaoponowała Sally. – Grobowiec jest otwarty. Tamte pozostałe mają solidne zamki, a tu jest uchylona furtka – rzekła. – Trzeba by wejść do środka. Może to kryjówka…

Nie wydawało się to prawdopodobne, ale powinni sprawdzić.

Abeer zbliżył się do obserwatorów i pozdrowiwszy ich, zaczął rozdawać bakszysze. Brali, nie dziękując ani jednym słowem. Do przodu wysunął się niski, chudy, pochylony staruch w brudnej galabii. Abeer wdał się z nim w rozmowę. Tamten ze zrozumieniem potakiwał głową. Gdy Abeer zapytał, czy w tym grobowcu leży zmarły, starzec wyciągnął rękę i uchylił zasłonę zakrywającą podłużny przedmiot, który wzięli za katafalk. Na ten widok, Arab, który zezwolił na dokładniejsze obejrzenie grobu, podniósł z ziemi duży kamień i ruszył ku nim.

Abeer szybko odszedł, zaczął żegnać rozsierdzonego Araba. Jeszcze raz rozdał wszystkim bakszysze. Ręce wolno, jakby z wahaniem wyciągały się po datki, błyszczące ponuro oczy nie wróżyły niczego dobrego.

Nowicki, Sally i Smuga wolno zaczęli wycofywać się w głąb cmentarza, ku wyrwie w ogrodzeniu. Abeer szedł kilka kroków za nimi, a pochylony starzec dreptał obok niego. Gromada Arabów początkowo również szła za nimi, ale stopniowo zaczęła coraz bardziej pozostawać w tyle, aż w końcu zniknęła równie nagle, jak się pojawiła.

Abeer dał starcowi, który cierpliwie im towarzyszył, paczkę papierosów i słodycze. Ten, chowając prezenty pod galabiję, mruknął:

– Jestem tutaj dozorcą, mam klucze do kilku większych grobowców…

Mówiąc to, uchylił galabii, pokazując parę wielkich kluczy z;i tkniętych za sznurem, którym przewiązany był w pasie. Nowicki dal się ponieść emocji. Bez słowa wyciągnął portfel i dwa egipskie funty zmieniły właściciela. Starzec bacznie się rozejrzał, po czym skinął głową, mrucząc:

– Dobrze, wpuszczę was i będę pilnował, żeby tamci nie nadeszli. Byłoby bardzo źle. Musicie się spieszyć!

Mogli wreszcie wejść do wnętrza grobowca! Budowla składała się z kilku izb, których podłogę stanowił wszechobecny piach, a dach zastępowało lazurowe, roziskrzone niebo. W pierwszych pomieszczeniach były ślady ucztowania żywych ludzi, dość świeże. W ostatnim, największym pogrzebano zmarłych. Pod lewą ścianą mężczyzn, pod prawą kobiety, a w rzędzie pomiędzy nimi dzieci.

Starzec wciąż przynaglał do pośpiechu, ale wpuścił ich jeszcze do trzech innych grobowców. W żadnym nie znaleźli żadnych śladów. Gdy wyszli z ostatniego, położonego tuż obok wyrwy w murze, Smuga podziękował przypadkowemu przewodnikowi, a Sally wręczyła mu jeszcze jakiś drobny upominek. Na pożegnanie Abeer zapytał, jak dawno ktoś odwiedzał zmarłych. Nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami. Tajemnica nie została odkryta.

Obok grobowca, który wzbudził ich największe zainteresowanie, rosła palma daktylowa. Stary Arab zerwał kilka zielonych, podłużnych owoców i wręczył je Smudze.

– Czy są jadalne? – spytał podróżnik.

– Tak! Tak! – potwierdził Arab i gestami zachęcał go, by spróbował.

Smuga rozgryzł owoc. Daktyl nie miał pestki i był dość twardy. Zaczął go więc przeżuwać. Po chwili usta wypełniła mu piana o dziwnym, nieprzyjemnym smaku. Smuga ukrył się szybko za grobowcem i wypluł paskudztwo na ziemię.

– Chodźmy stąd! Chodźmy – ponaglał towarzyszy, mimo że przeszli już przez mur. Po drodze opowiedział o niefortunnym daktylu. Dziąsła i język cierpły mu, usta miał wciąż pełne żółtawej piany.

– Po jakie licho brałeś do ust jakieś paskudztwo rosnące na cmentarzu – zirytował się Nowicki.

– Chodźmy jak najprędzej do hotelu – ponagliła Sally.

Smuga, plując bez przerwy, podszedł do Abeera, który wyprzedził ich o kilkadziesiąt metrów.

– Czy możesz mi powiedzieć, co to jest? – spytał go.

– To odmiana daktyla – odparł Abeer. – Czy ciebie, który tak dobrze znasz Egipt, trzeba ostrzegać?

– Czasem najmądrzejszy robi głupie błędy – odrzekł Smuga. Powiedz mi jeszcze, czy to gatunek jadalny?

– Ach, nie! Wyrzuć to natychmiast! – zawołał Abeer. – Przecież to trucizna.

Przez całą noc i następny dzień czuł się dziwnie, bo jednak połknął nieco spienionej śliny, ale nic mu się nie stało. Drętwość w ustach minęła. Dlaczego arabski starzec zachęcał go do zjedzenia trującego owocu, nigdy się nie dowiedział.

Następnego dnia, jak tylko zrelacjonowali policji ostatnie wydarzenia, wyruszyli do Wadi Halfa. W Asuanie u gościnnej rodziny Jusufa pozostał Patryk, któremu powierzono pieczę nad Dingiem. Z żalem pożegnali także Abeera, uznawszy, że nie ma dostatecznego doświadczenia, aby bez dodatkowego ryzyka znosić trudy tego rodzaju wyprawy.

49
{"b":"100826","o":1}