Литмир - Электронная Библиотека

– Ileż to wszystko musiało kosztować – westchnęła Sally.

– Nawet bez zieleni świątynia wygląda imponująco – przyznał Nowicki. – Niczym potężny okręt z równie potężnym żaglem.

– Tobie wciąż tylko morze w głowie – pokiwał głową Tomek.

– Przecież to dobre porównanie – Sally wzięła w obronę kapitana. – Chociaż świątynia bardziej harmonizuje z przyrodą niż okręt, który na morzu wygląda jak intruz.

Nowicki nic nie powiedział, ale znać było po jego minie, że z oceną Sally wcale się nie zgadza.

Wkrótce zatrzymali się na nocleg. Następnego dnia znowu wsiedli na osiołki i wyruszyli w stronę Doliny Królów. Jechali najpierw wzdłuż Nilu, by skręcić na północny zachód, na drogę omijającą dżebel [117] z Deir el-Bahari. Z obu stron piętrzyły się coraz wyższe, poszarpane, górskie granie, przechodzące niżej w piaszczyste stoki, poprzetykane gdzieniegdzie wyschniętą, szarą, krzaczastą gęstwiną. Miejscami wąwóz przechodził w cieniste rozpadliny, których przyjemny chłód zderzał się z żarem powietrza. Po dwu godzinach męczącej podróży w upale i kurzu, podczas której nie spotkali nikogo, ponieważ zamieszkane były jedynie niektóre groty u stóp gór, dotarli do miejsca, gdzie wąska droga przechodziła w szeroką kotlinę.

– Doświadczenie wieków nauczyło faraonów, że widoczne z daleka piramidy nie stanowią dobrego zabezpieczenia dla zwłok. Obmyślili nowy system chowania zmarłych – wyjaśniał Bieńkowski. – W górzystej, poprzecinanej wąwozami dolinie, w rozmaitych jej zakamarkach wykuwano w wapiennej skale stromy, niemal dwudziestometrowy korytarz, wiodący do ukrytych pod ziemią komnat [118]. W jednej z nich mieścił się skarbiec, w kilku innych bogate wyposażenie zmarłego, najniżej umieszczano sarkofag z mumią i urny z wnętrznościami królów. Po pogrzebie wejście do grobowca dokładnie zasypywano.

– Ale i te grobowce mimo zabezpieczeń, nie uchroniły się przed grabieżą – powiedziała Sally.

– Owszem – potwierdził Bieńkowski. – Chociaż budowano je w sporej odległości od zamieszkanych terenów, pod najwyższym w okolicy szczytem, zwanym przez Arabów El-Karn, czyli Róg, a przez starożytnych Egipcjan Świętą Górą lub Szczytem Zachodu.

Zmierzając w kierunku góry, zatrzymali się, by obejrzeć prowadzone właśnie w Dolinie Królów prace wykopaliskowe. Oglądane z daleka nie wydawały się czymś ciekawym. Ot, po prostu grupa Arabów, która pod nadzorem Europejczyka w korkowym hełmie wydobywa koszami ziemię i wysypuje ją do większych skrzynek lub wprost na ręcznie pchane, ustawione na prowizorycznych szynach wagoniki. I rytmizujący tę nużącą pracę monotonny, chóralny śpiew.

Nikt nie miał jakoś ochoty przyglądać się temu dłużej. Może poza Nowickim, którego wzrok przyciągnęło coś w sylwetce nadzorcy, niezbyt dokładnie stąd widocznej, a jednak dziwnie znajomej. Ale zbliżały się już najgorętsze godziny dnia, więc i on uległ ogólnemu roztargnieniu. Tym bardziej, że wszystkich wkrótce całkowicie zaabsorbował spór o drogę powrotną: czy ma to być wygodna droga północna, jak proponował Bieńkowski, czy wąska górska ścieżka prowadząca do Deir el-Bahari. A tego bardzo pragnęła Sally, zwłaszcza że Bieńkowski określił to górskie przejście jako bardzo atrakcyjne widokowo.

Nie mogli zatem wiedzieć, że ich obecność została dostrzeżona i była pilnie obserwowana odkąd tylko wjechali w Dolinę. Ruchliwy nadzorca, który tak szybko zniknął im z oczu wszedłszy między robotników, porozmawiał przez chwilę z jednym z nich i to z zadziwiającym skutkiem. Robotnik porzucił bowiem swoje zajęcie, dosiadł osła i w pośpiechu odjechał z rejonu wykopalisk. W pobliżu nie było już jednak nikogo, kogo ów nagły odjazd mógłby zastanowić.

Niewielka, nie tak dawno przyglądająca się wykopaliskom kawalkada, przeczekawszy upał w cieniu skał, rozdzieliła się na dwie grupy, z których każda wybrała inną powrotną drogę. Bieńkowski z osłami i poganiaczami poszedł północną. Sally z Tomkiem i nie do końca przekonanym Nowickim, jak zawsze podejrzliwym wobec wszelkich górskich wypraw – górską ścieżką.

Początkowo ścieżka pięła się dość łagodnie, ale wkrótce pojawiły się pierwsze trudności: po obu stronach urwistych wapiennych skał ziały przepaście. W dole widoczna po lewej stronie była teraz cała, piaszczysta Dolina Królów. Z prawej brzeg Nilu: urodzajna płaszczyzna pociętych na kwadraty pól, dalej wioski El-Kurna i Medinet Habu, Kolosy Memnona i horyzont otoczony palmami.

Słońce świeciło jasno, powoli zmierzając ku zachodowi. Lekki podmuch wiatru wznosił momentami tumany sabbachu [119], ale nie utrudniało to wędrówki. Dobre parę godzin przed zmierzchem niebo zaczęło powoli zmieniać barwę. Dotychczas niebieskoszare stawało się coraz bardziej czerwone. Powietrze zgęstniało jakby od kurzu i coraz trudniej było oddychać. Czerwień przesyciła nawet żółty zwykle piach. Pierwszy zwrócił na to uwagę No wieki:

– Coś się dzieje, brachu. Czerwono i cisza dzwoni w uszach… – powiedział, próbując głębiej odetchnąć.

– Cisza… jak przed burzą – odrzekł Tomek. – Lepiej pospieszmy się.

– Niedługo zacznie się chyba łagodniejszy teren – Sally zamierzała dodać im otuchy.

– Lepiej poszukajmy szybko jakiejś kryjówki – ponaglił Nowicki. Przez ścieżkę przebiegło raz i drugi pionowe pasmo piasku. Z oddali zaczął dochodzić jakiś szmer. Spojrzeli w tył. Doliny już prawie nie było widać, z przodu Nil wydawał się teraz bardzo wyrazisty i jakby ciemniejszy. Tam właśnie wschodziła czerwień. Sabbach, coraz gęściejszy, omiatał im twarze. Poczuli lęk. Przywarli plecami do skały. Dłonie szukały jakiegoś załamania, rozpadliny, gdzie można by się wcisnąć i schronić przed rosnącą siłą wiatru. Nagle tumany sabbachu wzniosły się wysoko, przesłoniły słońce i opadły. Niemal w tym samym momencie Sally poczuła, że skała nie jest już tak jednolita, wcisnęła się w zagłębienie i pociągnęła za sobą Tomka. Skuleni w półokrągłej skalnej wnęce usłyszeli przerażający świst, który szybko przemienił się w wycie. Wiatr ciskał falami piasku. Zasłonili twarze przed ostrymi, raniącymi uderzeniami.

Nie wiedzieli, co dzieje się z Nowickim. Łudzili się, że choć niewidoczny, może być tuż obok nich. Tomek szukał na oślep, dotykał jednak tylko skały. Spróbował wysunąć się na zewnątrz, ale na powrót wcisnęło go w skalną ścianę. Zresztą i tak niczego by nie zobaczył. Gdyby nie byli do siebie przytuleni, z pewnością nie dostrzegaliby się nawzajem. Siła wiatru, chcieli tego czy nie, unieruchomiła ich w ciasnym, skalnym zagłębieniu. Piach wdzierał się wszędzie. Wydawało się, że zostaną nim przysypani. Grozę powiększała ciemność i straszliwy niepokój o Nowickiego. Jeden podmuch takiego wiatru mógł zepchnąć w przepaść. Pozostało jedynie cierpliwie czekać…

A burza trwała… Ile czasu już minęło? Pięć, dziesięć, czy piętnaście godzin? Nie wiedzieli. Dręczyło ich pragnienie, bo chociaż oboje mieli w manierkach wodę, oszczędzali jak mogli, myśląc o zaginionym. Z trudem oddychali przez zakurzone chustki. Piasek palił w ustach i w gardle. Na przemian drzemali, przysiadłszy w kryjówce, to znów wstawali, otrząsając piasek, by za chwilę znowu przysiąść i zapaść w nerwowy sen.

Wreszcie wiatr ustał i wyjrzało słońce. Wszystko dokoła pokryte było piaskiem. Dolina Królów przypominała zasypane żółtym śniegiem miasteczko. Gdzieniegdzie snuli się ludzie, próbując porządkować teren. Mniej ucierpiała druga strona góry. Nil lśnił jak poprzednio, a zieloność palm budziła wiarę w zwycięstwo życia. Gnani niepokojem ruszyli na poszukiwanie. Może ocalał, przeżył, może nie zepchnęło go w przepaść… Jeśli tak, to pilnie potrzebował pomocy. Kilka metrów dalej ścieżka schodziła łagodnym łukiem w dół, tworząc płytką, może dwumetrową nieckę i wznosząc się znowu łagodnie ku górze. Teraz niecka była niemal całkowicie zasypana piaskiem.

вернуться

[117] Dżebel (ar.) – łańcuch górski.

вернуться

[118] Pierwszym faraonem pochowanym w ten sposób w Dolinie Królów był Tutmes I (1545-1515).

вернуться

[119] Sabbach – kurz powstały ze sproszkowanych śmieci i naniesionego piasku. Po rodzaju tego pyłu niektórzy archeologowie (np. profesor Kazimierz Michałowski) potrafią rozróżnić, z jakiej mniej więcej epoki pochodzą wykopaliska.

31
{"b":"100826","o":1}