Литмир - Электронная Библиотека

– Czerwonaki małe, najpopularnieszy gatunek z rodziny czerwonaków. Jest ich tu cała kolonia.

W wodzie brodziło z zanurzonymi dziobami stado sporych, białych ptaków z zaróżowionymi końcami skrzydeł i różowymi nogami. Mąciły muł nogami, wyławiając głównie rośliny, stanowiące podstawę ich pożywienia. Sally rozbawiło skojarzenie ze strusiami, chowającymi głowę w piasek. A Tomek wypatrzył wreszcie cel i zdjął z ramienia sztucer. Wkrótce na ziemię spadło kilka gołębi i turkawek. Digno aportował je z zapałem.

Do wieczora niewiele pokonali drogi, a zmęczenie sprawiło, że postanowili przenocować na statku przycumowanym przy lewym brzegu Nilu. Nikomu nie chciało się rozbijać namiotów. Nowicki zdobył skądś gęste siatki, rodzaj moskitiery, i powiesił je w drzwiach obu kajut.

– Może ochroni to twój sen, Sally – powiedział. – Zapraszam jutro na śniadanie. Obudzę waszą hrabiowską, przepraszam, lordowską wysokość – poważnie skłonił się Tomkowi.

– Och, może wreszcie się wyśpię – westchnęła Sally, a Tomasz dodał, parodiując modlitwę:

– Niech siatka ta ochroni uszy nasze od brzęczenia, a ciała od ukąszeń. Swędzą bowiem niemiłosiernie.

Grubo po północy czyjeś szybkie ręce skrępowały mocno człowieka drzemiącego przy sterze. Ocknął się mocno związany i zakneblowany. Dostrzegł ciemne sylwetki przemykające ku pasażerskim kajutom. Aby ostrzec śpiących pod sterówką ludzi, delikatnie, ale regularnie zaczął uderzać stopą o podłogę.

Przed drzwiami kabiny zajmowanej przez Tomka i Nowickiego stało czterech ludzi. Jeden z Europejczyków, uzbrojony w rewolwer, szeptem wydawał rozkazy uzbrojonym w długie noże Arabom. Przywódca wymownym gestem przejechał ręką po swoim gardle i szarpnął drzwiami.

Tomek i Nowicki spali twardo. Ale lata wędrówek i wiele przeżytych niebezpieczeństw wyrobiły w nich jakiś dodatkowy zmysł. Obudzili się niemal równocześnie. Tomek sięgnął po kolta – prezent od Smugi.

Nowicki szeptem zapytał:

– Brachu, słyszysz? – szepnął Nowicki.

– Coś się dzieje. Stuka miarowo, jakby chciał ostrzec.

– Jakiś ruch na zewnątrz…

W tym samym momencie ktoś spróbował sforsować wejście. Nie przewidział jednak ochronnej siatkowej zapory i zaplątał się w nią. Kolejny napastnik machnął długim nożem i przeciął siatkę, ale już w następnej chwili wypadł z kabiny z kulą w ramieniu. Za nim, jak burza, ruszył Nowicki, ale strzał oddany z kilku metrów rozorał mu policzek i na chwilę go zamroczył. Tomek spudłował i nagle poczuł potworny ból dłoni. Dosięgło go uderzenie korbacza, po którym upuścił broń. Dingo zaatakował jednego z Arabów, który opędzał się przed nim nożem. A już i Nowicki otrząsnął się z zamroczenia, i rozprawił z kolejnym napastnikiem, po prostu wyrzucając go za burtę. Potem z szybkością, o którą nikt by go nie podejrzewał, ruszył w stronę Europejczyka, który używał bicza. Zderzyli się z impetem i wściekłością. Obaj upadli na pokład. Przeciwnik marynarza poderwał się pierwszy. Teraz mógł użyć korbacza, a w jego rękach była to broń straszna i niezawodna. Bicz strzelał, świstał i wił się niczym niesłychanie niebezpieczny wąż. Nowicki cudem unikał z nim kontaktu i zaczęło mu się wydawać, że przeciwnik tylko się nim bawi. Bicz właśnie ze świstem otarł się o jego włosy.

– Teraz kolej na ucho – usłyszał zachrypnięty, szyderczy głos.

W sukurs przyszło zawołanie Zagłoby: “Fortelem go, fortelem!”. Nie podnosząc się, przekoziołkował w stronę przeciwnika i chwycił go w pół. Rozpoczęły się zapasy. W zwarciu bicz nie mógł być użyteczny. Także Tomek błyskawicznie podniósł swego kolta i powoli zaczynali wraz z Nowickim zdobywać przewagę. Nim mieli jednak czas, by ogarnąć niezwykłą sytuację, by zrozumieć, co może oznaczać fakt, że w starciu z nimi nie uczestniczy drugi z Europejczyków, ten nagle pojawił się na pokładzie.

– Spokój! – krzyknął krótko.

Nowickiego i Tomka okrzyk ten zatrzymał skuteczniej niż zrobiłby to strzał z rewolweru, który mężczyzna pewnie trzymał w dłoni. Obok niego, tuż przy ścianie swojej kajuty, stała bowiem Sally z rękami na karku i trzymany za włosy Patryk. Tomek zamarł, a Nowicki odepchnął przeciwnika i nie reagował, mimo że ten wyraźnie nie miał zamiaru dać za wygraną. Wręcz przeciwnie. Z pełnym okrucieństwa uśmiechem zamachnął się biczem…

– Spokój, Harry, przecież mówiłem! – jego towarzysz powtórzył z naciskiem. – A ty – zwrócił się do Tomka – rzuć broń!

Tomek położył rewolwer na deskach pokładu, tuż przed sobą.

– Powoli! – dyktował. – I uspokój psa.

Tomek zagwizdał na Dinga, który przywarował u jego stóp. “Stoję za daleko, by zaatakować… Zdąży strzelić do Sally… Może poszczuć psa… Nie, to zbyt ryzykowne… Czegóż, u diabła oni chcą?” – tłoczyły się chaotyczne myśli.

– Czego od nas chcecie? – bezwiednie powtórzył na głos. Kątem oka dostrzegł jednak, że na dachu kajuty Sally pojawił się ciemny zarys potężnej postaci.

– Czego, do licha, od nas chcecie! – rzucił podniesionym głosem.

– Kopnij w moją stronę rewolwer – padła spokojna odpowiedź. Zanim Tomek zdążył ruszyć nogą, zaświstał korbacz i kolt potoczył się po deskach pokładu. Rozległ się głośny śmiech Harry’ego.

I nagle wypadki znów potoczyły się z szybkością błyskawicy. Z dachu zwaliła się potężna postać. Pod ciężarem reisa napastnik, który sterroryzował Sally, upadł na deski, wypuszczając broń. Wtedy z zadziwiającą szybkością zareagował Patryk. Podniósł i rzucił Tomkowi jego rewolwer. Tomek chwycił kolta w locie i wystrzelił do biegnącego w jego stronę Araba. W tym samym momencie załoga statku włączyła się do walki po stronie napadniętych. To przesądziło sprawę. Napastnicy czmychnęli na ląd. Nowicki jeszcze rozejrzał się za Harrym, lecz tamten, atakowany przez dwu marynarzy, dał sobie z nimi bez trudu radę i również podbiegł do burty. Zanim wyskoczył na ląd, odwrócił się, machnął korbaczem i krzyknął do Nowickiego:

– Jeszcze się spotkamy, ty bryło mięsa!

Na statku pozostał jedynie Arab ranny w pierwszym starciu i drugi, obezwładniony przez załogę. Tomek rozejrzał się za Sally. Stała wciąż przy kajucie, opierając się plecami o ściankę, uzbrojona w rewolwer odebrany napastnikowi. Drugą ręką trzymała za obrożę zdezorientowanego psa, który warczał teraz na każdego przechodzącego Araba. Na chwilę przytulili się do siebie, ale Sally już miała mnóstwo roboty. Jak przystało na córkę australijskich pionierów, szybko zajęła się rannymi. Opatrzyła najpierw Nowickiego, którego twarz była nieźle pokiereszowana, a odzież w strzępach.

– Znów miałeś szczęście, Tadku. Śmierć spudłowała tym razem o włos. Gdyby kula trafiła nieco w bok…

– Gdyby, sikorko, gdyby… Za duże mam doświadczenia, żeby tak marnie zginąć – wesoło mrugnął do Sally.

Obejrzała się za innymi, ale ci poradzili sobie sami. Opatrzyli również rannego z ramieniem przeszytym kulą na wylot. Ranę zasypano warstwą prochu, który podpalono. Potem polano ją dość gorącą oliwą. Ranny nawet nie jęknął, ale… zemdlał z bólu. Sally pozostało więc jedynie obandażowanie rany.

Patryk, który gdzieś się znowu zawieruszył, wkroczył na pokład.

– Oni wszyscy uciekli… – powiedział.

– Nieznośny pędraku – westchnął Nowicki, gładząc go po głowie. – Przecież mogli zrobić ci coś złego.

– Wcale mnie nie widzieli, wujku – uspokoił go chłopiec.

Nie było sensu dalej tkwić w miejscu, tym bardziej że wiatr znowu ożył.

Kiedy ruszyli w drogę, przyszła kolej na mozolne śledztwo. Pytania zadawał Tomek, tłumaczył je reis. Z odpowiedzi jeńców wynikało, że był to napad rabunkowy.

– Nie bardzo chce mi się w to wierzyć – powiedział do przyjaciół Tomek, kiedy skończyli. – Wątpię, by na tę nikłą zdobycz, jaką stanowimy, połakomili się ci dwaj Europejczycy.

– Do stu beczek zjełczałego tranu! – zaklął Nowicki. – Przecież chcieli nas zamordować!

– Czułam, że ten, który nas sterroryzował rewolwerem, gotów był do mnie strzelić. Był bardzo brutalny – powiedziała Sally.

– Ale powód, Tadku, jaki mieli powód? – w głosie Tomka brzmiało napięcie.

26
{"b":"100826","o":1}