Литмир - Электронная Библиотека
A
A

WALTER FROMMER

Pierwszą osobą, która zjawiła się u Eltznerów po ich powrocie do Wrocławia, był oczywiście Walter Frommer. Mimo ciepłych jeszcze dni, miał na sobie ciemne ubranie z wełnianej flaneli i widać było, że jego bladej twarzy nie tknęło słońce. Kiedy w przedpokoju podbiegła do niego pani Eltzner, poczuł wzruszenie jej obecnością, widokiem jej nagich do łokci rąk, bezpiecznym i znajomym zapachem fiołków, pasty do podłóg i smażonych konfitur. Miał ochotę opowiedzieć jej o pustych dniach lata w mieście, o lekturach, o nowych pomysłach, ale panował tu taki ruch, taki rozgardiasz, że nie było miejsca na rozmowy. Co chwila otwierały się drzwi, biegały dzieci, trzaskały otwierane przeciągiem okna. Natychmiast dopadł go Eltzner i zaczął opowiadać o zaletach auta, o cenie bawełny i kanclerzu. “Mogłem przyjść wieczorem”, pomyślał Frommer. Miał uczucie, że oto zaczął się nowy sezon, zupełnie jak w teatrze. Czasem udawało mu się spotkać uradowane, pełne blasku spojrzenie pani Eltzner. Ukradkiem wodził za nią wzrokiem, gdy wychodziła i wchodziła do salonu, wnosząc tacę z kawą, zmieniając wodę w wazonach. Wolałby zamknąć oczy i wygodnie rozsiąść się w fotelu, słuchając tych odgłosów życia, wiecznego ruchu, które otoczyły go i prawie zahipnotyzowały. Tak ciężko rozmawiało mu się o polityce i o autach, tym obcym jego duszy wynalazku.

Po dwóch kwadransach męczącej rozmowy z panem domu Frommer z ulgą przyjął jego pożegnanie z powodu jakichś pilnych spraw. Został na chwilę sam w salonie i napawał się samym byciem tu, gdzie zawsze działy się dla niego dobre rzeczy. Mimo otwartych okien było cicho i chłodno. Stukot końskich kopyt o bruk tłumiły kotary, dzwonków omnibusów nie było słychać wcale. Frommer zrobił to, o czym przed chwilą marzył: zamknął oczy i był. A potem poczuł czyjąś obecność w pokoju. Wiedział, że weszła pani Eltzner, ale specjalnie nie otwierał oczu, żeby zrobić sobie potem z jej widoku najpiękniejszy prezent. Kiedy wreszcie usiadła przy nim i zobaczył jej luźno splecione na karku włosy, jej jasną twarz i delikatne zmarszczki wokół ust, te znamiona jej niezwykłej wrażliwości – poczuł się szczęśliwy. Dotknął jej dłoni.

– Nie ma pani pojęcia, jak się cieszę, że już jesteście – powiedział wzruszony.

Opowiedziała mu o rozpoczętych listach, o długich popołudniach, o rozmowach z Gertrudą i o drzewie, które przewróciło się do stawu. Wreszcie, niecierpliwiąc się jak dziewczynka, zdradziła mu sekret Erny.

– Jest kobietą.

Frommer w jednej chwili zrozumiał wagę tych dwóch, wypowiedzianych prawie szeptem słów. Pojął, że to, co próbował przez całe życie zgłębić, “było kobietą”, jego matka “była kobietą”, podobnie jak jego siostra, madame Bławatska i śmierć. “Była kobietą” jego samotność i jego lęk, gdy wchodził po schodach. Wydało mu się, że gdyby posiadał na własność jasnowłosą, pełną cudownej miękkości panią Eltzner, znalazłby odpowiedź na wszystkie pytania. Rzeczy, których naprawdę pragnął, znajdowały się po drugiej stronie szyby, na wystawie, a on nie miał odwagi tam sięgnąć. Frommer zamrugał powiekami, tak jaskrawy był obraz, który zobaczył. Czy nie dlatego próbował towarzyszyć Ernie w tajemniczym tańcu z duchami, żeby poznać, jak istota nieokreślona, bez właściwości wchodzi w posiadanie największej z tajemnic – staje się kobietą? I w końcu jest nią, nie bacząc na swojego nauczyciela, od niechcenia, z daleka od dróżek, które on tak pieczołowicie wydeptywał.

Cały świat “był kobietą”, kwitł wokół niego jak jasne ciało pani Eltzner i wymykał mu się sekunda po sekundzie, nieubłaganie. Był tylko jeden sposób, żeby nie pozwolić mu umknąć.

– Kocham panią – powiedział zdziwiony własnym głosem.

BLIŹNIACZKI

– Noc czarów. To właśnie będzie ta noc – powiedziała Christine. – Chcemy, żebyś wywołała ducha tylko dla nas.

– Chcemy, żebyś poszła z Gretą na strych, niby że chcesz jej pomóc wieszać pranie, i przyniosła gołębią kupę… – Katharine miała rozłożoną na kolanach brudną, sfatygowaną broszurkę. Palcem z obgryzionym paznokciem wskazywała jakiś fragment. Erna nie wytrzymała i wyrwała jej książeczkę. Były to Cudowne Tajemnice Alberta Wielkiego, czyli Wiedza Wszelka Do Odprawiania Czarów, Egzorcyzmów i Sporządzania Talizmanów, otwarta na rozdziale pod tytułem Jak uczynić powolnym łono kobiety.

– Skąd to wzięłyście, smarkule? Wszystko powiem mamie.

Bliźniaczki spojrzały na siebie i ta krótka, bezgłośna rozmowa wzrokiem musiała je uspokoić, bo Christine powiedziała:

– Nic takiego nie zrobisz.

Erna rzuciła im książeczkę. Wróciła na swój parapet i dalej przyglądała się czarnemu kotu, który mył się na dachu pralni. Ślinił sobie łapki i przecierał nimi pyszczek gestem prawie ludzkim. Kot był jej schronieniem przed szeptami i bezszelestnymi zajęciami dziewczynek.

Od kilku dni bliźniaczki szykowały się do szkoły. Kolorowym klajstrem malowały papier na okładki, cięły bibułki, ostrzyły ołówki. Wakacje wyraźnie im się już znudziły. Ucieszyły się, że mogą znowu przebierać w swoich pudełkach i torebkach. Ich czary działały. Erna coraz częściej miała wrażenie, że znalazła się we władzy tych jednakowych, kompletnie nieprzewidywalnych dzieci. Wiedziała, co się dzieje, co one robią w czasie seansów, ale z jakiś względów nie mogła zacząć o tym mówić. To milczenie męczyło ją, tak samo jak ich znaczące spojrzenia przestępców. Erna może spróbowałaby wrócić do Marie i Berty, jednak myśl, że trzeba by podjąć jakiekolwiek działanie, powodowała, że kuliła się w sobie i zapadała w widok za oknem albo w pustą przestrzeń między wierszami trzymanej w ręku książki. Wszystko, co było puste, odległe, pozbawione znaczenia, wciągało ją w siebie.

– …pójdzie wieszać pranie. Powiedz, że chcesz jej pomóc, i przynieś trochę, troszeczkę. – Katharine podeszła do Erny i potrząsnęła jej kolanem.

– Dajcie mi spokój! – głos Erny zadrżał. – Dlaczego wszyscy czegoś ode mnie chcą? Chodzą za mną i pouczają. Nie wolno mi posiedzieć chwilę w spokoju. Frommer, mama, ten Schatzmann, a teraz wy. Idźcie sobie, już obiad. – Erna zeskoczyła z parapetu i ruszyła do drzwi. – Żadnych gówien, żadnych czarów, żadnego oglądania cycków. Koniec – powiedziała jeszcze przez zęby.

Christine zastąpiła jej drogę. Sięgała jej ledwie do ramion, drobna chuda dziewczynka z dużymi wystającymi zębami i piegami na nie skażonych dojrzewaniem policzkach. Ich oczy spotkały się i mierzyły przez chwilę. We wzroku dziewczynki było wyzwanie, którego Erna nie chciała podejmować. Christine miała w sobie więcej życia, więcej woli życia. Erna przestraszyła się, że ta mała mogłaby ją uderzyć w brzuch zaciśniętą piąstką.

– Idę na obiad.

Do siostry bezszelestnie podeszła Katharine.

– Erno, jesteśmy po twojej stronie. Pomagamy ci, a ty nie chcesz tego zrozumieć. Bez nas…

– …nie dałabyś rady – dokończyła Christine.

Erna wyszła bez słowa.

Dziewczynki zaczęły pospiesznie rozplatać warkocze, a potem symbolicznie zaznaczyły złamanym ołówkiem krąg na podłodze. Katharine wpisała w niego jakąś pokrętną figurę i obie stanęły w samym jej środku. Kiwały się przez chwilę monotonnie, aż któraś z nich cichutko zaczęła nucić. Druga zaraz dołączyła się do śpiewu, który stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy:

– Salamandra niech płonie,
Undyna niech łudzi,
Sylf niechaj wionie,
Kobold niech się trudzi…

Powtarzały to kilkanaście razy, bliskie transu.

38
{"b":"100448","o":1}