Za jakiś czas drzwi się otworzyły i do pokoju weszła mała Lina.
– Obiad – powiedziała. – Macie iść na obiad.
– Powinnaś zapukać, kiedy chcesz wejść – skarciła ją Christine.
– One są niemożliwe – wybuchła Lina, patrząc z nadzieją na Ernę.
Erna bez słowa wzięła ją za rękę i poszła do jadalni.
Było jej żal małej Liny. Po obiedzie zawarła z nią układ: na dzień oddawała jej do dyspozycji swoje łóżko i swoje terytorium w pokoju dzielonym z Bertą i Marie. Lina powoli zaczęła przenosić tam swoje zabawki i książeczki. Tym sposobem Erna uzyskała prawo przebywania w pokoju bliźniaczek. Katharine i Christine nie zareagowały, udawały, że nic się nie stało. Z czasem zaczęły jej dawać swoje rysunki i prosić o pomoc w lekcjach. Pod koniec stycznia Erna uzyskała oficjalną zgodę matki na zmianę pokoju. Zamieszkała z bliźniaczkami.
W lutym czy marcu, gdy seanse stały się częstsze i bardziej wyczerpujące, bliźniaczki zaintrygowane niespokojnym snem Erny zaproponowały, że będą trzymać przy niej wartę w nocy. Zdziwiona Erna nie zgodziła się. Nie mogłaby spać wiedząc, że ktoś przy niej siedzi.
– Wiemy, co ci się śni – powiedziała jakiś czas później Katharine. – Zaglądamy w twoje sny lusterkiem, ale nie po to, żeby cię podglądać czy śledzić, tylko żeby wiedzieć, co się dzieje…
Po jednym z seansów, gdy osłabiona Erna leżała w dawnym łóżku Liny, obłożyły ją szarym papierem, a kiedy uznały, że “nasiąkł”, zaniosły go uroczyście do spalenia. Erna rzeczywiście poczuła się lepiej. Na zelówkach jej butów rysowały kredkami krzyżyki, wkładały jej do kieszeni muszle i kasztany, których całe pudełko trzymały pod szafą. Rysowały wokół jej posłania niewidzialne kręgi. Ale potem przyszedł czas, że to Erna musiała zaopiekować się nimi, kiedy nagle obie zachorowały na szkarlatynę. Miały wysoką gorączkę i doktor Löwe kazał zawijać je w mokre prześcieradła. Pani Eltzner płakała całą noc, ale rano okazało się, że nastąpiło przesilenie. Erna siedziała przy ich łóżku, czytając im mechanicznie bajki braci Grimm.
– Opowiedz nam lepiej o duchach – poprosiła Christine z takim błaganiem w oczach, że Erna odłożyła książkę.
– Przecież widzicie je w swoim lusterku.
– Ach, nie – powiedziała Christine. – My tylko wiemy, że one tam są, ale nie widzimy ich… Tyje widzisz.
Erna zmyślała. Mówiła, że duchy są białe, przeźroczyste i że poruszają się płynnie jak dym. Ale przecież tego też nie wiedziała, nawet nie była pewna, czy to, co czasem widuje, ma coś wspólnego z takimi duchami. Zresztą gdyby nawet miało, jak mogłaby to opowiedzieć? Powtarzała więc, co słyszała o duchach od sióstr, matki, koleżanek, Frommera, że przechodzą przez ściany, stukają, czasem nawet dotykają obecnych na seansie…
– Jak one to robią? Jak przechodzą przez ściany? – oczy dziewczynek błyszczały z gorączki i z ciekawości.
– Nie wiem, może po prostu przepływają przez przeszkody, tak jak my przepływamy przez wodę.
– Dlaczego więc nie spadają na dół, do sąsiadów?
– Może są tam, gdzie chcą. Potrafią też poruszać przedmiotami.
– Erna, ty kłamiesz, one nie są takie, one są dużo straszniejsze. Powiedz, kim one są i czego chcą od nas?
– To są dusze zmarłych. Przychodzą do nas, żeby nam powiedzieć, jak tam jest.
– A gdzie się jest, jak się umrze? W piekle? W niebie?
– Chyba jeszcze gdzie indziej.
– Czy to jest jakaś kraina?
– Tak, to jest kraj, gdzie wszystko zrobione jest z cienia. Zamiast lampy jest tylko cień lampy, zamiast stołu cień stołu…
– Czy na takim stole można postawić filiżankę?
– Można postawić cień filiżanki.
– Aha – powiedziały razem, jakby nagle wszystko zrozumiały.
Obecność niezwykłej siostry podsycała wyobraźnię dziewczynek. Czuły, że jest inna. Snuła się w milczeniu po domu, nigdy nie odzywała się pierwsza, nie chciała rozmawiać, jęczała przez sen, a czasem w nocy siadała na łóżku i mówiła coś bez ładu i składu. Kiedyś powiedziała: “Nucąc pląsają na mchu”, a kiedy indziej powtarzała: “Chłopcze, chłopcze”. Zapisały to na kartkach, które schowały w pudełku. Zazdrościły jej ważności. Matka sama przebierała ją do seansu, schodzili się ludzie, pytano o jej zdrowie. Uczył ją pan Frommer, a Erna nie chciała mówić, o czym z nim rozmawia. Bliźniaczki traktowały ją trochę jak księżniczkę, trochę jak osobę świętą. Dlatego oddały jej swoją część słodyczy i orzechów, które dostały na święta. Próbowały ją oswoić i zjednać sobie jak bożka.
Podarowały jej także lusterko, to samo, którym odkryły martwą nauczycielkę muzyki. Wręczyły je zawinięte w bibułkę.
– To lusterko pozwala zobaczyć więcej – powiedziała Christine.
Erna odwinęła je i przyglądała się najpierw damie w kwiecistym kapeluszu na odwrocie, a potem sobie. Zobaczyła czerwone krostki na czole i wzbudziło to w niej jakąś niechęć. Potem obejrzała swój nos, który wydał się jej zbyt wydatny. Potem usta – zbyt małe, jak narysowana kreseczka. Coś było w tym widoku takiego, że Erna poczuła się smutna i rozbita, schowała lusterko do kieszeni sukienki i nie wyjmowała go przez kilka dni.
TERESA FROMMER
Teresa Frommer płakała. Łzy spływały po jej drobniutkiej, zasuszonej twarzy i wpadały za kołnierzyk czarnej sukni. Łaskotały jak pieszczota.
Usłyszała kroki brata w korytarzu i szybko wytarła nos rękawem. Przypomniało jej się wtedy, że babka naszywała im na mankietach guziki, żeby oduczyć ich tego nieeleganckiego gestu. Zatęskniła za przeszłością tak intensywnie, że aż poczuła ból w piersiach. Łzy popłynęły znowu, tym razem jeszcze obficiej.
Odwróciła się od drzwi i udawała, że coś robi przy stole. Długie palce drżały.
– Tereso, wiesz, że będę musiał wyjść. Jest moim obowiązkiem zająć się Erną. Jeżeli ja tego nie zrobię, przechwycą ją psychiatrzy i rozhisteryzowane panie.
Nie odpowiedziała. Stali bez ruchu w chłodnej, za dużej na ich potrzeby kuchni. Nawet nie spojrzeli na siebie.
– Ona ma dar, ten sam, który ty straciłaś – powiedział wreszcie Frommer. – Wtedy nic nie mogłem zrobić, bo byłem dzieckiem. Ją mogę uchronić.
– Chciałabym umrzeć.
– Bzdura – rzucił Frommer. – Chciałabyś umrzeć dlatego, że zostajesz sama w domu? Tak, to rzeczywiście wystarczający powód do śmierci.
Łzy znowu potoczyły się po drobnej twarzy Teresy.
– Proszę cię, zostań dzisiaj w domu. Będziemy sobie siedzieć w salonie, zagramy w wista, zrobię suflet z jabłkami…
– Nie – powiedział krótko Frommer i wyszedł do przedpokoju.
Nie podała mu kapelusza ani palta. Stała przy stole, zbierając okruszki chleba na małą kupkę. Potem usłyszała trzaśniecie drzwi. Znowu została sama. W kuchni zaczęło się robić ciemno. Czas gęstniał, zwalniał bieg, zastygał, więżąc w sobie Teresę na długie godziny, aż przyjdzie jej brat i ją uwolni. Nie miała teraz innego wyjścia. Musiała znowu przypominać sobie to, co się wydarzyło i czego nie można było zmienić.
Zobaczyła więc Rainera pochylonego nad nią w pokoju, gdzie dawno, dawno temu wywoływano duchy. Jej ciało doskonale pamiętało tamten dotyk i uczucie utraty wszelkiej kontroli, zupełnie jak wtedy, gdy miał nadejść atak. Teraz, zawsze w tym samym miejscu wspomnień, zjawiał się wstyd, który przesłaniał wszystko inne. Dręczące, bolesne uczucie, bez którego Teresa nie mogła już żyć. Musiała coś zrobić, coś głośno powiedzieć, żeby pozwolić myślom płynąć dalej. Musiała przebiec jak najszybciej ten moment, kiedy Rainer zsunął się z niej i zapinał spodnie, a ona nie mogła wstać, zaplątana w swoje halki i okręcone wokół kostek długie batystowe majtki. Teresa Frommer widziała tamtą siebie z boku. Nie mogła nie patrzeć, bo obraz, który się przed nią rozwijał, był ośrodkiem jej życia. Stawała z boku i czuła tylko pogardę, lecz gdy pozwalała sobie być tam, na kanapie, w tej śmiesznej pozycji, ogarniała ją jakaś wstydliwa radość. Czuła jedno i drugie. Nie była pewna, czy ma jeszcze z tą radością coś wspólnego, czy to była ona i czy ten mężczyzna zapinający spodnie był Rainerem, czy może to wszystko jej się wczoraj śniło?