Литмир - Электронная Библиотека
A
A

NOTATKI ARTURA SCHATZMANNA

SEANS V

Kwiecień

Jak się dowiedziałem, na przełomie lutego i marca odbyły się jeszcze dwa seanse z udziałem E.E., na których nie byłem obecny. Z relacji osób biorących w nich udział wynika, że pacjentka wpadła w stan, w którym przepowiadała przyszłość. Była to wizja zniszczenia, końca świata i przyjścia Antychrysta. Niezwykle plastycznie opisywała sceny walenia się domów, pożarów i zgliszcz, śmierci ogromnej liczby ludzi. Można mniemać, że inspiracji do tej wizji dostarczyły jej doniesienia prasowe na temat trzęsienia ziemi w Messynie, które miało miejsce kilka miesięcy temu, o czym zresztą rozmawiała ze mną z niezwykłym przejęciem. Należy wspomnieć, że wizje te przyniosły jej pewną popularność i dlatego na seansie w kwietniu, który opisuję, było aż dziesięć osób. Utrwaliło się przekonanie, że E.E. przepowiedziała na jednym z pierwszych seansów owo trzęsienie ziemi, lokalizując je w południowych Włoszech. Przekonanie to funkcjonuje obecnie jako dowód prekognicyjnych zdolności E.E.

E. E. bardzo szybko weszła w trans. Pojawiła się rzecz dla mnie nowa, ale obecna już przy poprzednim,,wizjonerskim” seansie – ruchy stołu. Początkowo było to drżenie o dość dużej częstotliwości, a potem nieregularne kołysania, a nawet podskoki. W czasie trwania tych fenomenów ruchowych E.E. ma twarz bladą, skupioną, nieruchomą. Ręce oczywiście trzyma na stole, połączone z dłońmi innych uczestników.

Kiedy katalepsja staje się głębsza, co uwidacznia się przez wystąpienie na twarzy trupiobladego koloru i spłycenie oddechu, E.E. zostaje przeniesiona na sofę. Po chwili zaczyna mówić znanym już mentorskim tonem manifestacji określanej jako jej dziadek. Jest on jakby duchem-przewodnikiem i opiekunem medium. Zebrane osoby proszą go o przywalanie duchów ich bliskich krewnych. Pani S. prosi o przywalanie jej zmarłego męża. Po chwili milczenia przywoływany,,duch” zgłasza się. Z jego wypowiedzi nie wynika nic konkretnego, są to raczej slogany i odpowiedzi wymijające. Jednakże jest zachowane pewne podobieństwo do sposobu mówienia osoby zmarłej. Następnie zaczyna mówić duch zmarłego kilka lat temu dziecka. Interesujące jest, że E.E. doskonale imituje dziecięcą mowę, nie ma w tym charakterystycznej tendencji do zdrabniania, jak to robią dorośli naśladujący mowę dzieci. Pojawia się jeszcze kilka innych,,duchów”, które głównie odpowiadają na zadawane przez obecnych pytania. Pod koniec zamiast dziadka-przewodnika zjawia się znana już z poprzednich dwóch seansów Pola. Kiedy ona,,mówi przez” E.E., na twarzy medium pojawia się rumieniec i wyraźne ożywienie. Wybucha nagle śmiechem i z niezwykłą dla niej żywością opowiada o fantastycznych wydarzeniach z rzekomej,,duchowej przeszłości” jednej z osób. Mówi pięknym, opisowym językiem.

W trakcie trwania seansu z kątów pokoju dochodzą odgłosy stukania, co wprawia obecnych w podniecenie. Przy pojawieniu się Poli spada obraz ze ściany i otwiera się okno. Wszyscy są zaskoczeni. (Zupełnie nie wiem, co o tym sądzić.)

Po przebudzeniu E. E. wydaje się kompletnie nieświadoma zarówno zjawisk fizycznych, jak i swojej niedawnej frywolności pod postacią Poli. Jest zmęczona i zła, że seans trwał tak długo.

Warto wspomnieć, że jakiś czas przed tym seansem nastąpiło zdarzenie, którego świadkami były, niestety, tylko młodsze siostry E.E. Według ich relacji E.E. miała spowodować zdemolowanie pokoju poprzez wyzwolenie jakichś mocy. Matka E.E. opowiadała, że w pokoju dziewcząt pospadały wszystkie drobne przedmioty.

TERESA FROMMER

Rodzeństwo Frommerów wracało z seansu mokrymi od wiosennego deszczu ulicami. Walter był podekscytowany jak nigdy i nie próbował tego kryć. Zataczał rękami szerokie półkola, mówiąc o ogromnych perspektywach Erny.

– Widziałaś to? Widziałaś? – dopytywał się co chwila, nie czekając na odpowiedź, nie patrząc na siostrę.

Z satysfakcją opisywał pełną powstrzymywanego zadziwienia i strachu twarz młodego Schatzmanna. Przypominał sobie piski kobiet i stężały od grozy wzrok doktora Löwe. Widział przestraszonego pana domu; i tylko oczy pani Eltzner były pełne żaru i prawdziwego szczęścia. Frommer miał wrażenie, że oboje wyrastali ponad te gorączkowe reakcje, tę panikę, te spłoszone spojrzenia. Oni oboje zawsze byli pewni. Ich dwojga nic nie mogło zadziwić.

– Widziałaś to? Najpierw chyba otworzyło się okno, ale jestem pewien, że to nie przeciąg zrzucił obraz… Jaka to musiała być siła! Moc, jaką dzisiaj ujawniła ta mała, musiała być naprawdę wielka. Może mógłbym już ją zacząć przygotowywać do bardziej konstruktywnych manifestacji… Wiesz, lewitacje, ektoplazma… Może nawet zjawy, przywoływanie zjaw. Co o tym myślisz?

Teresa nie odpowiadała. Starała się nadążyć za długim krokiem brata. Nie słuchała go zbyt uważnie. Wciąż jeszcze była myślą w salonie Eltznerów, próbowała oswoić się z tym, co widziała, z drżącą, niepewną jeszcze nadzieją, że to wróciło. Powinna opowiedzieć o tym Walterowi, ale jak zacząć mówić, jak to ująć, żeby go nie zezłościć, nie pozbawić dobrego humoru. W gruncie rzeczy bała się idącego koło niej mężczyzny, któremu nie sięgała nawet do ramienia.

Gdy dotarli do domu i gdy znalazła się wreszcie w swoim fotelu odwróconym do okna, straciła ochotę, aby podejmować ryzykowną próbę mówienia. Czy można opowiedzieć ból głowy albo lęk, który zakleszcza serce tuż przed zaśnięciem, albo uczucie nieskończonej samotności, gdy patrzy się na księżyc? Słyszała, jak Walter krząta się jeszcze po domu, jak skrzypią podłogi, trzaskają klamki u drzwi, szeleszczą kartki książek. Potem wszystko ucichło i tylko nadzwyczajny słuch Teresy mówił jej, że Walter pisze.

Teresa oparła głowę; wróciła do salonu Eltznerów. Znowu widziała to co przedtem, teraz zamazane ułomnością pamięci, poszarzałe, ale nadal zdumiewające. Drobna, przygarbiona Erna w białej sukience, z pobladłą twarzą i opuszczoną szczęką, co nadawało jej wyraz brzydki i bezmyślny. Patrząc na nią Teresa poczuła nagle znajome, ale prawie już zapomniane mrowienie w końcach palców i wzdłuż kręgosłupa, jakby ciekł jej po plecach cienki strumyczek ciepłej wody. Jej ciało najpierw spięło się obronnie, a potem pozwoliło płynąć tej strużce, po garbie, aż po pośladki. Wtedy powoli jakieś potężne, niewidzialne palce zaczęły zdejmować z rzeczywistości pajęczynę, jaką do tej pory była okryta. Rzeczy okazały się teraz bardziej oczywiste, co nie znaczy wcale, że bardziej konkretne. Nawet odwrotnie, wydawały się teraz na wpół przezroczyste, jakby ich sedno nie tkwiło wcale w ich kształcie czy przeznaczeniu, ale w tym, czym są w swej istocie, w tym, że naśladują tylko jakąś uniwersalną formę, są cieniem czegoś niewyrażalnego. Świat, jaki zobaczyła na chwilę Teresa, był światem zrobionym z iluzji, wymysłów, wyobrażeń i zwykłego przyzwyczajenia, że to, co widziane, jest rzeczywiste. Ale tak nie było. Lęk, jaki nagle poczuła, sparaliżował ją. Wszystko było wymyślone. Ludzie siedzący przy stole z tymi poważnymi minami byli zarysami nie istniejących postaci, mieli tylko kontury, które ktoś na chybił trafił napełniał cechami. Gdy nagle zaczęła się przyglądać sobie samej, ta straszna wizja powoli rozpłynęła się i Teresa poczuła ulgę. Ale nadal działo się coś z jej widzeniem. Oczy, które przed chwilą patrzyły na wskroś, poprzez rzeczy, i teraz umiały widzieć więcej niż zwykle. Teresa ujrzała skuloną za serwantką Christine, kurczowo trzymającą w małych dłoniach jakieś sznurki. Od razu wiedziała, co dziewczynka zamierza z nimi zrobić, co się za chwilę stanie. Nie zgorszyło jej to i w żaden sposób nie poruszyło. Jej uwagę zajęła Erna, a raczej brak Erny w tym, co jeszcze przed chwilą Teresa za Ernę brała. Były tam jakieś inne osoby. Było ich kilka. Były tak samo realne jak te, które siedziały przy stole. Do głowy przyszedł jej pomysł, żeby policzyć, ile osób jest w salonie – taki rodzaj zadania z algebry: W pokoju jest dwanaście osób, a każda osoba zawiera w sobie nieokreśloną liczbę innych osób, z tym że liczba osób w jednej osobie nie może być mniejsza niż dwa. Ile osób jest w salonie? Teresę odprężyła i rozśmieszyła ta myśl, wiedziała bowiem, że nie tylko Erna jest “mnoga”. Mnoga była także pani Eltzner i jej dwie przyjaciółki, Berta i młody Schatzmann, a nawet Walter. Najbardziej niepodzielny wydawał się doktor Löwe, może dlatego, że był najbliższy śmierci. Teresa zobaczyła przez mgnienie śmierć doktora. Ta śmierć była bardziej rzeczywista niż wszystko inne.

31
{"b":"100448","o":1}