NOTATKI ARTURA SCHATZMANNA
SEANS II
Grudzień
Seans ten miał przebieg podobny do seansu poprzedniego. Trwał około czterdziestu minut i zakończył się osłabieniem. E.E. mówiła obcym głosem o postaciach, z którymi obcuje, kiedy jest w transie. Wyglądało to tak, jakby zebrani byli świadkami rozmowy, w której słychać tylko jednego rozmówcę. E.E. wymieniła parę imion, z których kilka należało do bliskich zmarłych uczestników seansu. Już po wyjściu z transu E.E. orzekła najpierw, że nic nie pamięta, a potem, że rozmowa z duchami była dla niej bardzo pouczająca i że dowiedziała się wielu rzeczy. Nie chciała dokładnie opowiedzieć treści tej rozmowy. Była blada i drżały jej ręce.
SEANS III
Styczeń
Po zapadnięciu w trans pacjentka zaczyna mówić głosem nieswoim, grubym, nienaturalnym. Ma to sugerować zebranym obecność bliskiego zmarłego jednej z uczestniczących osób. Wypowiedzi te dotyczą głównie moralności, Pisma Świętego itp. Są naiwne, napuszone, płytkie. Zauważam, że po pierwszym wrażeniu, spowodowanym zmianą głosu, uczestnicy seansu są znudzeni. Po około półgodzinie pacjentka na krótko milknie, a potem jej głos znów się zmienia. Teraz nie jest już tak nienaturalny. Wydaje się głosem medium, tyle że ochrypłym. Pojawia się równocześnie pruski akcent, który nie jest używany w domu E. Pacjentka deklamuje fragment jakiegoś wiersza, którego nie znam. Trwa to około dwóch minut. Potem następuje powrót do tego pierwszego, mentorskiego głosu, który kontynuuje swoją wypowiedź.,,Nauka” ma za temat przebywanie duchów w zaświatach. Wypowiedź jest logiczna, zwarta. Sprawia wrażenie wyuczonej lekcji.
Wyjście z transu nastąpiło samoistnie i spokojnie. Pacjentka nie była tak wyczerpana jak poprzednim razem. Zauważyłem u niej całkowitą amnezję treści wypowiedzi z transu, zarówno kazań, jak i cytatu z wiersza.
W rozmowie po seansie E.E. powiedziała, że moja obecność w seansach bardzo jej pomaga. Chodzi o to, że moje “niedowiarstwo”, jak to nazwała, mobilizuje w niej wszystkie siły.
SEANS IV
Luty
Nowe próby z planszetą i filiżanką. Ruchy E. E. w transie są gwałtowne i nieskoordynowane. Filiżanka przesuwa się z litery na literę bardzo szybko, tak że czasem nie można za nią nadążyć. Ortografia jest niestała, podobnie jak gramatyka. Zmiany w pisowni są tym częstsze, im częściej pojawia się nowy,,spirit”. W ciągu seansu pojawia się ich kilkanaście. W tym Goethe, Nefretete, Neron, cesarz Barbarossa. Ich wypowiedzi nie są warte wzmiankowania i można je nazwać całkowitym bełkotem.
Później nastąpiła próba automatycznego pisania. Pod dłoń z ołówkiem pozostającej wciąż w transie E.E. podłożono kartkę. Z początku ruchy były gwałtowne – ołówek dziurawił kartkę lub pozostawiał ostre zygzaki. Jednak po pewnym czasie z tego mazania zaczęły wyłaniać się litery. Najpierw wyglądały dziecinnie, były duże i nieporadne. Potem zaczęły się robić mniejsze i pewniejsze.
E.E. siedzi przy stole. Prawa ręka oparta jest o stół i ta pisze. Lewa strona ciała jest zwiotczała. Głowa, z zamkniętymi oczyma, pochylona w lewo, ramię bezwładne. Usta blade, rozchylone, suche. Powieki czasem gwałtownie drżą, gaiki oczne się poruszają.
Pierwszym napisanym słowem jest:,,Pytaj”. Pytanie zapoczątkowuje swoisty dialog.
– Kim jesteś?
– Jestem.
– Jak się nazywasz?
Milczenie.
– Czy chcesz, żebyśmy ci dali imię?
– Tak.
– Czy jesteś mężczyzną, czy kobietą?
– Kobietą – (po długim milczeniu).
– Będziemy cię więc wzywać imieniem Pola. Gdzie teraz jesteś?
– Tutaj.
– Gdzie to jest?
– Nigdzie.
– Czy żyłaś już na ziemi?
– Nie.
– Czy będziesz żyć?
– Nie.
– Kim więc jesteś?
– Jestem.
Podobnie enigmatyczny dialog odbył się jeszcze raz ze,,spiritem”, którego ochrzczono Janem. Warto wspomnieć, że imiona obu postaciom nadawała pani E., matka pacjentki.
Po seansie E.E. jest małomówna i zmęczona. Całkowita amnezja tego, co działo się przez ostatnie dwie godziny. Ból głowy i oczu. Tętno w normie. Po jej wyjściu uczestnicy seansu żywo dyskutują.
ERNA ELTZNER
Erna przyglądała się brązowemu skórkowi, który wyszedł z dziury w drewnianym parapecie. Chodził najpierw wzdłuż pęknięcia w drewnie, w tę i z powrotem, aż w końcu znalazł okruszki ciastek, które jadła. Zatrzymał się niepewnie, badając czułkami znaleziony skarb. Erna przyjrzała mu się z bliska – poruszał się jak mechanizm, jak maszyna tkacka w fabryce ojca, jak zegar, kiedy się otworzy tarczę i zajrzy do środka: naoliwione trybiki, segmenty, łożyska. “Czy skórek to maleńka maszynka?” – zastanawiała się. “Jakie jest jej przeznaczenie, do czego służy?” “Służy do życia” – odpowiedziała sobie sama.
Delikatnie, opuszką palca, dotknęła tylnych szczypawek skórka. Zatrzymał rytmiczny ruch czułków i po sekundzie rzucił się do ucieczki. W panice spowodowanej dotknięciem olbrzyma nie był jednak w stanie znaleźć dziury, z której wyszedł, i zaczął się teraz pionowo wspinać po framudze okna. Wcale nie spadał. Zatrzymał się, pewnie w poczuciu bezpieczeństwa, wprost na wysokości twarzy Erny, nie wiedząc, że dziewczynka-olbrzym patrzy na niego.
Erna zastanawiała się, jak to możliwe, że skórek nie spada z pionowej framugi. Zbliżyła oko do jego mechanicznego ciałka i ujrzała teraz wszystko tak, jakby sama stała się skorkiem. Zobaczyła ogromną powierzchnię szyby, framugi jako ogromny wał wokół płaskiej doliny – i zrozumiała, że dla skórka nie ma pionu czy poziomu. Nie ma też dalej i bliżej, nie ma pod i nad, nie ma przedtem i potem, nie ma ja i nie ja. Wszystko wokół było nieskończone, a śmieszne mechaniczne ciałko nadawało tej nieskończoności kierunek i sens. Erna odsunęła się wstrząśnięta. Gdzieś głęboko w niej pojawiło się odkrycie jeszcze jaskrawsze, jakieś olśnienie, że wszelkie mechanizmy są obce Bogu, że formę mechanizmu przybiera bezwład stworzonych rzeczy, diabeł. Tam gdzie nie dochodzi utrzymujący wszystko w istnieniu wzrok Boga, pojawia się mechaniczność, zwiastun rozpadu.
W tym momencie ruszyła w niej cała lawina innych odkryć. Jedno po drugim – wiedza poza słowami, złożona z wrażeń i przeczuć.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wpadły bliźniaczki.
– Jesteśmy królem i królową. Proś nas, o co chcesz. Spełnimy każde twoje życzenie.
Erna potrzebowała chwili, żeby oprzytomnieć. Potrząsnęła głową. Katharine pachniała perfumami matki, a Christine – wodą kolońską ojca.
– Szperałyście w nie swoich rzeczach – odezwała się po chwili.
– Powiedz życzenie.
Erna wstała i przez chwilę chodziła po pokoju, aż spotkała swoje odbicie w lustrze szafy.
– Chciałabym być… piękna i… godna pożądania – użyła zwrotu, który gdzieś przeczytała.
Dziewczynki spojrzały na siebie poważnie i powiedziały rozkazującym tonem:
– A więc niech się tak stanie!
Potem bliźniaczki usiadły na łóżku i naśladując dorosłe kobiety, mówiły:
– Czyż ona nie jest piękna?
– A jakaż godna pożądania!
– Jakie ma wdzięczne ruchy!
– Niech pani spojrzy na jej złote włosy!
– To ci dopiero cycuszki…
– I jaka niezwykła twarz!
Zabawę przerwała mała Lina, która zapukała i weszła, nie czekając na “proszę”.
– Wróciła mama i zaraz jej powiem, że grzebałyście w jej toaletce.
– Nie zrobisz tego, skarżypyto.
– A właśnie, że zrobię – próbowała postawić się Lina.