Литмир - Электронная Библиотека

I obie wkroczyły na szerokie, kamienne schody głównej, pałacowej bramy.

ROZDZIAŁ XX

Czarownica miała rację, że rok spędzony w ruinach Ardżany to niewiele na poznanie miasta i Pałacu. Samo zwiedzanie tego ostatniego trwało niezmiernie długo, zanim Dziewczyna uznała, iż jej stopa stanęła we wszystkich komnatach, nie pomijając nawet rozległych, posępnych i mrocznych podziemi i rozsłonecznionych poddaszy. Zwłaszcza że nie szło tylko o to, aby znaleźć się w każdym z pomieszczeń. Dziewczyna pragnęła wczuć się w ich atmosferę, rozpoznać – bez pomocy Opiekunki – jakie było przeznaczenie danej komnaty, rodzaj życia, które w niej trwało, nim Najeźdźcy brutalnie je przerwali. A w każdej z sal Dziewczynie zawsze wydawało się, że słyszy i czuje czyjąś nieobecną Obecność. Obecność dawnych, prawowitych mieszkańców tej niezwykłej budowli, w której tak łatwo można było się zagubić, gdyż dobudowane wokół nietykalnej i świętej Białej Sali króla Luila I komnaty i korytarze przybierały niekiedy postać labiryntu.

Choć napastnicy zagrabili wszystko co było tego warte, Pałac nadal czynił wrażenie bogatego. Zdobiły go kamienne płaskorzeźby, wykute w żelazie, brązie i miedzi zdobne elementy drzwi, okien, ścian i szczątków mebli; potężne żyrandole, których kryształowe, podłużne łzy, dzwoniąc o siebie grały jakąś niezwykłą melodię, wpasowane w kamienne ściany mozaiki, wielkie, żelazne świeczniki. I choć zewnętrzne części Pałacu, pełne słońca dzięki ogromnym oknom, w których nie ocalała ani jedna szyba, czyniły wrażenie piękniejszych, bardziej przytulnych i komfortowych – największe wrażenie wywarła na Dziewczynie pradawna Biała Sala. Wydawało się, że Najeźdźcy nie uczynili jej żadnej krzywdy; że jaką była przed wiekami, taką pozostała w swej prostej, surowej urodzie. Owalnego, niezwykłego kształtu, miała dokoła, wzdłuż ścian szerokie kamienne ławy, opadające niedużymi stopniami coraz niżej i niżej. Tam, na samym środku na sporej, pustej, także owalnej przestrzeni stał biały, kamienny tron. Jego jedyną ozdobą było oparcie, wykute w kamieniu przez nieznanego rzeźbiarza w kształcie dwóch lwów. Ich grube łapy były poręczami tronu, a dwa wzniesione w górę i jakby rozwarte w niemym ryku pyski tworzyły wsparcie dla głowy.

Czarownica potwierdziła, że Biała Sala Tronowa nigdy nie wyglądała inaczej. Podobnie jak Wielka Świątynia wśród Wysokich Gór nie nosiła śladów żadnych ozdób. I mimo to, a może właśnie dlatego miała w sobie piętno niezwykłej godności.

Widok Białej Sali – gdy po raz pierwszy do niej weszły wprowadził Dziewczynę w jakiś niewytłumaczalny, dziwny trans. Stanęła sztywno w pobliżu tronu i rozglądała się wokół rozszerzonymi oczami, długo, długo, jak najdłużej. Pogłaskała dwa kamienne lwy, a potem przyklękła i położyła głowę na pustym, kamiennym siedzisku. I gdy tak zamarła w tej pozycji, wydawało się jej, że słyszy odległe głosy – głosy żywych, którzy przebywali ongi w tej sali, wraz z wybijającym się niskim, surowym choć pełnym ciepła głosem Króla. Otwarła oczy – sala była pusta. Gdy znowu je zamknęła, ponownie usłyszała ów ściszony gwar: głosy Króla, rycerzy, uczonych, artystów… Ta sala ciągle żyła i drżało w niej echo dawno minionych wieków, słyszalne jedynie dla wybranych. Biały kamień wchłonął ongiś te dźwięki i teraz przekazywał je komuś, kto umiał je słyszeć. Nad jej opuszczoną głową, o czym nie wiedziała, pojawiła się delikatna, ledwie widoczna mgiełka. Na ten widok wąskie usta Czarownicy zadrżały. Ciało Dziewczyny także przeszyło drżenie i powstała wreszcie blada, osłabła, niema.

Dopiero po długim, długim milczeniu, Dziewczyna szepnęła:

– Chodźmy z tego miejsca. Nie mamy prawa zakłócać jego spokoju i dostojeństwa.

Czarownica odwróciła głowę, by jej wychowanka nie dojrzała dyskretnego uśmiechu pełnego satysfakcji.

Minęło wiele miesięcy, z których upływu Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy. Życie w Ardżanie pochłaniało ją bez reszty – a zwłaszcza Pałac Królów i jego otoczenie. Nie mogła zresztą odbiegać dalej, poza pałacowe mury, gdyż tam nadal panowała nieprzenikniona Dżungla. Biegała więc samotnie po komnatach Pałacu, często nasłuchując dalekiego Echa z Przeszłości. Niekiedy Echo milczało, lecz czasem odzywało się ściszonym gwarem głosów. Dopiero żółkniejące i opadające na pałacowy dziedziniec zeschłe liście uprzytomniły jej, że właśnie kończy się jesień. Gdy pewnego ranka obudziła się zmarznięta pod swym ciepłym przecież płaszczem – na całym dziedzińcu leżała gruba warstwa śniegu. A za murami nie było już zielonej i nieprzebytej Dżungli. Wśród surowej bieli stały tylko grube i wysokie pnie drzew. Gęstwina lian obumarła, spadając na ziemię, zaś krzewy utraciły liście i wyraźnie obnażyły swe trujące kolce. I nagle Dżungla stała się miejscem stosunkowo łatwym i prostym do przebycia.

* * *

Ajok nie tylko nauczył się recytować Pieśń Jedyną, ale podchwycił też jej nieskomplikowaną, o zmiennym rytmie melodię i przebywając w samotni swej komnaty, mruczał ją bezwiednie całymi godzinami. Pod łożem, przykrytym grubymi futrami, chował teraz swój największy skarb: własnoręcznie sporządzoną Księgę. Jedyną prawdziwą Księgę, jaka była w całym Zamku. Była to Pieśń, spisana czarnym inkaustem na szarym, czerpanym papierze, a każda litera kolejnej zwrotki była pięknie iluminowana. Ajok nie miał prawdziwych farb – na dworze jego ojca nie było żadnych artystów ani uczonych – więc czerwienią była po prostu własna krew z nakłutego palca, zieleń stanowił gęsty sok z roślin, a żółć skradziony z kuchni szafran. Miał pewne kłopoty z błękitem, ale rychło odkrył, że inkaust zmieszany z pewną ilością wody niebieszczeje, więc i błękitu nie brakło.

Ajok nie musiał podsłuchiwać rozmów w kuchni zamkowej, żeby odkryć wieszczy charakter Pieśni. Świadczyła o nim niemal każda zwrotka. Tak, to była Pieśń Prorocza i musiała się spełnić. Zdaniem Ajoka nic i nikt nie mógł temu proroctwu zagrozić. Żebyż Pieśń była tylko wieszcza! Nim przecież dotarł do jej końca, poznał – po raz pierwszy w życiu – historię Wielkiego Królestwa. Ajok był zbyt mały, by poznać ją wcześniej, gdy jeszcze żyła jego matka, która zapewne znała tę historię doskonale. I nagle Ajok dopiero teraz uprzytomnił sobie, że matka była zbyt wystraszona, by mu cokolwiek mówić, by uświadomić mu, kim on, Ajok, jest naprawdę: że w połowie tylko jest synem dzikiego i brutalnego rodu, który wziął we władanie tę piękną ongiś i wolną krainę, zabijając większość jej mieszkańców. Ale w drugiej połowie…? Tak, dopiero teraz Ajok pojął, że przez całe swoje życie matka obawiała się nie tylko swego męża, Urgha XIII, ale całej jego rodziny. Była zastraszona, cicha i smutna, a słysząc czyjeś kroki tłumiła głos do szeptu i rozglądała się wokół pełna lęku. W jakiś sposób nawet bała się jego, Ajoka – gdyż jednak był również synem tego dzikiego, bezwzględnego władcy i dlatego nie mówiła mu nigdy całej prawdy. Teraz, gdy Ajok poznał melodię – jedną z wielu melodii Pieśni, tak jak wiele było jej odmian – jakby przez mgłę przypomniał sobie, że nutki te niekiedy, cicho, cichuteńko nuciła mu matka do snu. Dlatego melodia ta nie była mu całkiem nieznana i z łatwością ją sobie przyswoił. Co prawda matka nuciła ją bez słów, jak kołysankę – pragnąc, by ją poznał, i zarazem bojąc się tego.

Pierwsze zwrotki uprzytomniły Ajokowi, jak potężne zło i gwałt zadał ród Urghów tej krainie i jak wspaniałą musiała być ona, nim nastąpił jej upadek. Kolejne zwrotki ukazały mu całą, nieopisywalną wręcz krzywdę, jaką jej mieszkańcom zadano w Dniu Podboju i zadawano nadal, przez długie osiem wieków – karząc batem, a nawet śmiercią za niczym nie udowodnione winy, zmuszając do niewolniczej pracy, tropiąc buntowników jak wściekłe psy, nawet tam gdzie ich wcale nie było. Mimo to powstała Pieśń Jedyna – i była śpiewana w całej tej podbitej krainie, choć za ten śpiew można było oddać głowę. I ta cząstka w Ajoku, która pochodziła z rodu jego matki, odczuła ogromną dumę. Zaś ta, która wywiodła się z lędźwi jego ojca, boleśnie, całym swym jestestwem odczuła palący wstyd. Ajok dostrzegł to, czego nigdy nie wiedział i nie chciał dojrzeć nikt z rodu jego ojca: że oni, Najeźdźcy są iście barbarzyńcami, zaś gnębieni przez nich mieszkańcy podbitego kraju potrafili i zapewne nadal potrafią tworzyć, budować, myśleć. Napastnicy umieją jedynie grabić, niszczyć, pustoszyć. I Ajok nagle pojął, że jeśli minie jeszcze parę wieków panowania rodu jego ojca – ostatni ślad po Wielkim Królestwie zniknie z mapy tego świata. Pozostaną tylko ruiny, zgliszcza, zraniona ziemia. I być może Urghowi wojownicy dopiero wówczas ją opuszczą, aby szukać innych, bogatszych krain do grabieży.

46
{"b":"100385","o":1}