Литмир - Электронная Библиотека

Utrudzona Panienka podniosła głowę ze swego posłania.

– Kiedy stąd pójdziemy? – spytała niemal błagalnie.

– Zostaniemy tu cały rok. Przez ten cały rok dzień po dniu będziesz smakować prawdziwe życie mieszkańców tego kraju. Razem z nimi będziesz przymierać głodem, razem z nimi pracować aż do krwawego potu, razem z nimi cierpieć i płakać. I pamiętaj: ani razu nie wolno ci użyć magii, gdyż obróciłoby się to przeciw tobie.

– Ale dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?!! – krzyczała Panienka, bijąc pięściami w podłogę, nie bacząc na rany już pokrywające jej dłonie.

– Nauczyłaś się już, kim jest Matka Natura, jak ją szanować i oddawać cześć, jak nie łamać jej świętych praw. Teraz nauczysz się, czym jest Natura Człowiecza, jak ją rozumieć i honorować.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że mam szanować tych upodlonych, zaszczutych jak zwierzęta ludzi? – wykrzyknęła z oburzeniem Panienka. – Jak zwierzęta?! Co ja mówię? Każde zwierzę ma większą godność, niż którakolwiek z tych ludzkich istot, jakie widziałam nad rzeką! Byle mysz, byle stonoga czy dżdżownica jest więcej warta szacunku, niż oni wszyscy razem wzięci! I tych ludzi ja mam szanować?! Ja, rozmawiająca z Gwiazdami? Ja, zdolna przemieniać szyszki w rude liski i na odwrót? Ja, umiejąca odczytywać cudze myśli? Ja, która mogę każdego Najeźdźcę przemienić w pochrząkującą świnię?! Ja mam ich szanować…?!

– Tak. Właśnie ty. Nią kto inny, ale ty – odparła spokojnie Opiekunka i zamknęła oczy. Już po chwili Panienka usłyszała jej spokojny, głęboki oddech. Ale sama długo nie mogła zasnąć.

Jak wiosenna burza kłębiły się w niej myśli, mnóstwo całkiem wykluczających się nawzajem skojarzeń i szalonych uczuć. W jej oczach kręciły się łzy żalu nad losem dziecka, na które upadł ciężki głaz, raniąc je śmiertelnie – i łzy wściekłości, na widok mężczyzny, który udał, że tego nie dostrzega, byle nie zwrócić na siebie uwagi Najeźdźcy. Ogarniała ją furia na myśl o ludziach, którzy wzajem wyszarpywali sobie chleb – i pełne smutku zdziwienie, gdy przypomniała sobie staruszkę dzielącą swoją kromkę między siebie i wnuczka.

Przeważało jednak poczucie pogardy. Głębokiej, bezbrzeżnej pogardy dla pokornych i pełnych lęku, zniewolonych ludzi.

– Moi współrodacy – szepnęła ze złością. – Och, jakże daleko im do królewskiej dumy orła, czy pełnej godności siły niedźwiedzia! A nawet do malutkiej, ale faktycznej niezależności wróbla. Głupi, tępi ludzie…

I z tymi myślami Panienka zasnęła wreszcie, na biednym, cudzym legowisku, gdzie jeszcze wczoraj spoczywała głowa, kogoś – kto już dziś nie żył.

– … oddając życie za Pieśń Jedyną? – wymamrotała sennie, nie mogąc pojąć związku między tymi wszystkimi, tak sprzecznymi obrazami.

Zaś pozornie śpiąca głęboko Czarownica czujnie śledziła tok jej burzliwych myśli, zastanawiając się dokąd też on doprowadzi.

ROZDZIAŁ XII

Pośrodku dawnego Wielkiego Królestwa, w samym jego sercu, leżała stolica – Ardżana. Kilkaset lat temu, nim została podbita przez dzikie plemiona Urgha, była jednym z najpiękniejszych miast tej ziemi. Pełna ogrodów, fontann, lekkich pałacyków i smukłych, wysokich kamieniczek, bogata w liczne świątynie i szerokie, ukwiecone place – tętniła życiem od świtu do późnej nocy. Wszystkimi czterema, szerokimi, prowadzącymi do niej drogami co dzień zmierzali zewsząd ludzie: kupcy z Dalekich Krain, goście z innych, odległych państw i sami mieszkańcy Wielkiego Królestwa, dla których pielgrzymka do Ardżany była dorocznym obowiązkiem. A każdy przybysz zmierzał prosto do wspaniałego Pałacu Królów, gdzie nikt nie bronił mu wstępu. Każdy mógł się pokłonić królowi, niekiedy nawet, gdy w Pałacu nie było zbyt wielkiego natłoku przybyszów – ścisnąć mu dłoń i porozmawiać. Nic dziwnego – Pałac Królów znajdował się w samym środku miasta, na niestrzeżonym ogromnym Placu Pałacowym, a do jego wnętrza prowadziło kilkadziesiąt bram, przy których z rzadka jedynie stali królewscy strażnicy – a jeśli nawet, to wyłącznie z przyczyn czysto dekoracyjnych.

Gdy Najeźdźcy podbili Wielkie Królestwo i wtargnęli do jego stolicy – ich przywódca, dziki i okrutny Urgh (który mianował się wówczas Urghiem I, tym Który Zwyciężył) natychmiast zajął Pałac Królów, mianując go swą stałą siedzibą. Ale już pierwsza spędzona w nim noc napełniła go lękiem. Leżąc w wielkim łożu, obracał się z boku na bok, umęczony brakiem snu – i nasłuchiwał kroków. Zdawało mu się, że słyszy ich tysiące. Tysiące kroków tysięcy ludzi wdzierających się bez problemu do Pałacu przez kilkadziesiąt zawsze otwartych bram. Jasny, rozsłoneczniony i piękny Pałac Królów wydał się Urghowi miejscem najstraszliwszym w świecie; miejscem niebezpiecznym – bo niemożliwym do strzeżenia. Zbyt wielu wojowników musiałoby stale pilnować wszystkich kilkudziesięciu zawsze otwartych bram, żeby Urgh poczuł się lepiej. Tymczasem wojownicy potrzebni byli do innych, bardziej krwawych celów: podbijania reszty kraju, wtargnięcia do każdego z jego zakątków – wyjąwszy Pustynię. Na Pustyni – o czym wiedziano w całym świecie, a nie tylko w Wielkim Królestwie – nie było czego podbijać ani grabić. Żył tu jedynie samotny i ubogi Pustelnik, zajmujący się modlitwą – i leczeniem chorych. Było mu zresztą obojętne, czy leczy mieszkańców Wielkiego Królestwa, przybyszów z obcych stron, czy też nawet bestialskich żołnierzy Urgha I. Dla Pustelnika liczyła się jedynie choroba – i wyzdrowienie, życie – i Śmierć. I one, tylko one, stwarzały wszelkie różnice między ludźmi.

Mijały lata i mijały kolejne pokolenia królewskich Urghów – Najeźdźców, a Pustelnik trwał. I tylko Gwiazdy mogłyby odpowiedzieć na pytanie, czy był to stale ten sam Pustelnik, czy też po śmierci jednego pojawiał się następny. Nikt jednak nigdy Gwiazd o to nie pytał; ważne było jedynie to, że Pustelnik trwał i można było udać się do niego w potrzebie.

… więc Najeźdźcy nie pojawili się na Pustyni, by ją podbić, gdyż wszyscy wojownicy niezbędni byli Urghowi do trzymania w ryzach podbitego kraju, do grabienia go i pilnowania zarazem, żeby nikt z podbitych, zniewolonych mieszkańców nie buntował się. Nie można było poświęcić ich blisko trzy setki jedynie do pilnowania kilkudziesięciu bram Pałacu Królów. Więc Urhg I z wielką ulgą dowiedział się, że w Ardżanie – a właściwie już na samym jej skraju – jest jeszcze niewielki, warowny zamek. Zbudowano go ongiś dla królewskich dzieci rodu Luilów. Tu mieszkali wraz ze swymi nauczycielami synowie i córki kolejnych pokoleń królów, prowadząc pracowity żywot uczniów i zarazem w przypadku synów – żywot młodych rycerzy. Kolejne królewny również uczyły się władania bronią, ale przede wszystkim poznawały tajniki różnorakich ksiąg, sztukę tkactwa i sztukę leczenia, przyswajały sobie umiejętność współżycia z przyrodą, a tak -.] że umiejętność śpiewu i tańca oraz właściwego zachowania.

Pewne oddalenie od serca stolicy, Pałacu Królów, nie utrudniało królewskim dzieciom kontaktu z rodzicami – gdyż odległość ta była niewielka – a zarazem izolowało je od zbyt bujnego życia w Ardżanie. Tu, w Zamku, miały dość czasu, by doskonalić swe umiejętności – albowiem każde z nich mogło zostać kiedyś królem.

Dla Urgha ten Zamek przedstawiał całkiem inną wartość. Dwiema ścianami wspierał się o wysokie skalne ściany, których nie trzeba było pilnować, gdyż wdarcie się tędy było niemożliwe. Dwie pozostałe ściany zamykał wysoki mur zaś wejście było tylko jedno: przez bramę, do której w dodatku wiódł zwodzony most. Wystarczyło postawić najwyżej kilku strażników, by nowy władca Imperium mógł czuć się bezpiecznie.

Po więcej niż siedmiuset siedemdziesięciu latach niewoli piękna ongiś Ardżana przedstawiała przedziwny widok. Gdy Urgh ją opuścił, przenosząc się do Zamku – opuściła ją też, grabiąc wcześniej z cennego mienia, cała wataha jego rycerzy. Nikt z nowych rządców o miasto nie dbał. W Pałacu Królów zamieszkały bezpańskie koty, szczury – a potem żmije. Bliskość okrutnych nowych władców spowodowała, że bardzo szybko Ardżanę opuścili również jej mieszkańcy, zamieszkując po wsiach i miasteczkach, byle jak najdalej od groźnego prześladowcy i jego siedziby. Opustoszałe pałacyki, pałace i kamieniczki z wolna popadały w ruinę. Zarazem powoli, ale nieubłaganie stolicę zaczęła pochłaniać Dżungla. Sprowadzane ongiś przez królów rzadkie odmiany egzotycznych drzew i roślin, tworzące wspaniały Pałacowy Park zaczęły rozrastać się, rozrastać, obejmować powoli w swe władanie każdy skrawek ziemi, każdą szparę w chodnikowych płytach – aż wreszcie po paru setkach lat Dżungla nieodwołalnie zwyciężyła. I wówczas to Ardżana stała się przedziwnym tworem ruin – i zieleni pokrywającej je, a tworzącej gdzieniegdzie tak gęstą, żywą ścianę, że noga ludzka nie była w stanie jej przekroczyć. W ruinach zamieszkały ogromne, złote żmije. Było ich dosłownie miliony – i one to objęły we władanie dawny Pałac Królów, a raczej to co z niego zostało. A co zostało – tego nie wiedział nikt; nikt już bowiem nie miał ochoty zapuszczać się w dzikie tereny dawnej, cywilizowanej i pięknej stolicy.

26
{"b":"100385","o":1}