Литмир - Электронная Библиотека

I w ten sposób Dziecko, mając pięć lat, dowiedziało się paru dla siebie nowych a ważnych spraw: że jego Opiekunka jest Czarownicą; że tropią je okrutni rycerze w zbrojach, gotowi w każdej chwili zabić; że niektórzy ludzie gotowi są im pomóc, choć inni być może nie byliby do tego skorzy. I że prawdopodobnie pozostałe dzieci żyją nieco inaczej, mają swe stałe domy, mamę, tatę – i własne imię. Ale wbrew pozorom Dziecko nie myślało o tym z żalem, ale wręcz z pewną dumą z powodu swej odrębności.

Skoro tylko – już całkiem bezpieczne – zagłębiły się w ciemną i dość ponurą leśną gęstwinę – która jednak dla nich była swojska, Czarownica odwróciła się, by podać Dziecku swą dużą dłoń – i wówczas Małej wydało się, że przez ułamek sekundy w oczach jej Opiekunki mignęło coś dziwnego, coś co nazywa się Miłością i co Dziecko znało jedynie instynktownie, choć nikt mu tego nie opisywał. Ale samo Dziecko nie umiało tego odczuć, ani odpowiedzieć spojrzeniem – gdyż nikt nigdy nie przytulił go, nie pocałował, nie pogłaskał po jasnych włosach. Więc Dziecko nie wiedziało, że Miłość jest czymś, co rozjaśnia wnętrze Człowieka. Zaś Czarownica, choć była prawdziwą Czarownicą, nie wyczuła, że ten moment jest najlepszy, żeby tę malutką, ledwie tlącą się iskierkę rozdmuchać w ciepły, żywy ogień.

ROZDZIAŁ II

Od czasu tamtych wydarzeń Dziecko spoglądało na swą Opiekunkę z mimowolnym szacunkiem i podziwem. Do tej pory miało ją za zwykłą Starą Kobietę, żebraczkę, jakich wiele błąka się po drogach i bezdrożach tej krainy. Siebie zaś – za ubogie, żebracze dziecko, sierotę, przygarniętą z litości przez ubogą, lecz dobrą staruszkę. Teraz Dziecko nie było już pewne swej własnej, nieciekawej z pozoru osoby.

– Jeśli ona jest czarownicą, to j a… – zastanawiało się nieraz z pewnego rodzaju zarówno ciekawością, jak lękiem i nigdy nie kończyło tych zagmatwanych, nieporadnych rozmyślań.

Stara Kobieta – Czarownica – której dopiero teraz Dziecko zaczęło przyglądać się z większą niż zazwyczaj uwagą, okazała się być o wiele bardziej niejednoznaczna, niż na to wyglądała na pierwszy rzut oka.

Mogło też być inaczej: to Dziecko powoli dorastało, miało już pięć lat, wiek w którym dziecięcy umysł rozwija się coraz szybciej i zaczyna lepiej rozpoznawać otaczający je świat. Nie wykluczone, że różne czarodziejskie wydarzenia miały też miejsce wcześniej, gdy Dziecko miało dwa, trzy lub cztery lata, lecz nie umiało jeszcze ogarnąć ich swym wątłym umysłem.

– Może – myślało Dziecko z rosnącą ciekawością – za sprawą Czarownicy byłam już kiedyś myszką lub jabłkiem na drzewie, kwiatem na łące albo królikiem w norze…?

Dziecko nie mogło zapomnieć cudownego choć niepokojącego uczucia, gdy było Choinką, smukłą, srebrzystą, iglastą – a równocześnie nadal było Dzieckiem, myślącym, czującym, i dokoła kłębili się na spoconych, rżących koniach groźni rycerze w zbrojach, nie widząc go, choć mając w zasięgu dłoni.

Stara Kobieta, która to sprawiła, musiała być kimś niezwykłym; kimś całkiem, ale to całkiem innym od odwiedzających ich czasem Wieśniaków. Teraz, gdy Dziecko ukradkiem przyglądało się swej Opiekunce, z ciekawością, choć już bez zdziwienia stwierdziło, że Czarownica nie jest wcale taka stara, na jaką na ogół wygląda. Jej dłonie – duże i ciepłe – były gładkie, a nie pomarszczone, jak przystałoby u staruszki. Jej zgarbione zazwyczaj plecy – zwłaszcza gdy nikt nie patrzył – prostowały się swobodnie, a ruchy były zgrabne i płynne, jak u dojrzałej, lecz ciągle młodej kobiety. Oczy też miała nadzwyczaj bystre, o nieruchomych, długich powiekach; były one szare i chłodne jak górski strumień.

– Czy mogłabyś znowu zaczarować mnie w choinkę? – spytało Dziecko, gdy już znalazły kolejną, tymczasową siedzibę. Tym razem była to solidna, ciepła stajnia, stojąca koło rozwalonego i dawno opuszczonego domu. Wieś znajdowała się na tyle daleko, że nikt tu nie zaglądał, zwłaszcza że zbliżała się zima i pasterze już dawno przestali wyganiać swe owce, kozy i krowy w poszukiwaniu świeżej trawy.

– Mogłabym – odparła spokojnie Czarownica.

– Więc zrób to – poprosiło Dziecko. – To było piękne. Moje ręce były smukłymi srebrzystymi gałązkami, a głowa… głowa była taka dumna, jak wierzchołek choinki! Zrób to…

– Nie wolno mi – powiedziała Czarownica. – Mam prawo tylko do trzech sztuk magicznych, żeby cię ocalić. Co innego zwykłe sztuczki, tych mogę robić ile tylko pragniesz. Mogłabym też robić je dla Wieśniaków, dla ich dobra, i to bez ograniczeń, ale nie chcę, bowiem zostałabym wówczas rozpoznana jako Czarownica…

– …i co wtedy?

– Wtedy, jak to na ogół w życiu bywa, jedni by nam pomagali ukryć się przed Najeźdźcą, ale znaleźliby się też tacy, którzy by nas wydali w ich ręce. Ludzie są słabi, a za nasze głowy wyznaczona jest wysoka nagroda.

W ten sposób, w starej stajni za Wsią, Dziecko – wkraczając w szósty rok swego życia – dowiedziało się, że istnieje ktoś taki jak Najeźdźcy, którzy wiele by dali, iżby ono, Dziecko, i Czarownica zostali schwytani. I choć Najeźdźcy w swych wspaniałych, lśniących zbrojach z ogromnymi czarnymi końmi wydawali się Dziecku nadal piękni – już wiedziało, że uosabiają sobą Śmierć. Pojęło to po krótkiej wymianie zdań z Opiekunką:

– … a gdyby nas już schwytali, co potem?

– Zabiliby – odparła krótko Czarownica, bez specjalnego wzruszenia w głosie.

– A kim są Najeźdźcy? – spytało znowu Dziecko.

– Wkrótce nadejdzie czas, by ci to wytłumaczyć. Jeszcze nie nadszedł. Za to pora już nauczyć cię pisać, czytać i rachować – zakończyła Czarownica krzątając się po starej stajni.

Dopiero teraz Dziecko dostrzegło po raz pierwszy, że takie krzątanie się Starej Kobiety po każdorazowej, tymczasowej siedzibie ma wiele wspólnego z czarami. Nie przemęczając się zbytnio, paroma dosłownie ruchami swych zgrabnych, dużych rąk, Czarownica doprowadzała stajnię do przytulnego wyglądu. I wkrótce okazało się, że dawna rudera jęła przypominać całkiem przyzwoite pomieszczenie mieszkalne; że ma stół, łóżka, komodę, a nawet lampę nad stołem. Myszy, od których stajnia dosłownie roiła się, na jeden ruch jej ręki kicnęły do swych norek. Lampa rozbłysła różowym światłem. A co dziwniejsze – lecz tego Dziecko jeszcze nie wiedziało – światła lampy nie było widać z zewnątrz i stajnia nadal wyglądała na opuszczoną.

Całą zimę, długą i mroźną, Dziecko uczyło się pod okiem Czarownicy. W dzień odczytywało wszystkie litery alfabetu, a wkrótce potem całe teksty z wielkiej, zniszczonej księgi, wyjętej z worka – zaś w nocy, gdy spało, Opiekunka kładła na jego głowie swoje duże dłonie i mamrotała coś pod nosem. Każdy dzień posuwał naukę naprzód o dni przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście. W ciągu niecałego miesiąca Dziecko opanowało płynnie czytanie, pisanie, liczenie. Teraz długie, zimowe wieczory zaczęły być przyjemniejsze. Dziecko czytało już bowiem swobodnie wielką, zniszczoną Księgę Czarownicy.

Była to najdziwniejsza Księga świata, ale Dziecko – dla którego była ona w ogóle pierwszą książką w życiu – nie wiedziało o tym. Kto wie, może sądziło nawet, że wszystkie książki są właśnie takie…?

Czarownica śledziła je spod oka, gdy rozczytywało siew pożółkłych i nieco już kruchych, zetlałych stronicach – i uśmiechała się do siebie wąskimi wargami. Raz nawet – a zdarzyło się to po raz pierwszy w całej, blisko sześcioletniej znajomości Dziecka i Czarownicy – ta ostatnia roześmiała się głośno – i jakby z triumfem. A było to tak:

Dziecko czytało właśnie w skupieniu króciutki rozdział Wielkiej Księgi, zatytułowany: “Magiczne przeobrażenia”. Nieznany autor wyjaśniał w nim, jakie zaklęcia należy wyszeptać i jakie ruchy rąk przy tym wykonywać, by przeobrazić na przykład mysz w jabłko lub pająka w kłębek wełny. Czarownica wpatrywała się w Dziecko chłodnymi, szarymi oczami z napięciem i uwagą. Obserwowała czujnie, jak Dziecko bezgłośnie porusza wargami, jak mamrocze szeptem słowa zaklęcia, a potem wykonuje nieporadnie określone ruchy rąk. Bystre oczy Czarownicy już dawno dostrzegły na stole małego, brązowego pajączka. Dziecko również go widziało.

3
{"b":"100385","o":1}