Литмир - Электронная Библиотека

Urgh popadał wówczas w straszliwy gniew i Woodou wysilał swój spryt, by przyprowadzić władcy kogokolwiek, kto mógłby z powodzeniem odegrać rolę astrologa, maga lub Czarownicy. Ileż fałszywych Czarownic spłonęło, nie mając pojęcia o magii i czarach – o czym wiedzieli zresztą wszyscy, nawet sam Urgh, który każdorazowo nakazywał jednak wieść je przed swoje oblicze, choć z góry wiedział, że spotka go rozczarowanie. Czepiał się jednak choćby najcieńszej niteczki nadziei. Nie ufał też fałszywym, podstawionym przez Woodou astrologom i magom. Choć ci, przebrani przez sługę w czarne, zdobne gwiazdami płaszcze, wlepiali bezradny wzrok w nocne niebo, aby później zapewniać władcę, że gwiezdne konstelacje gwarantują mu długie i bezpieczne panowanie – Urgh jednak wpadał w szał i nakazywał im ścinać głowy za to, że kłamią. Od lat zatem nikt już, za żadne ofiarowywane sobie pieniądze, nie godził się odgrywać roli maga, astrologa czy Czarownicy. Ustawione na szalach tej fałszywej wagi worek złota lub pewna śmierć powodowały, że każdy wolał życie.

– Panie, nie ma już nikogo z nich – przysięgał Woodou, wyjątkowo szczerze jak na siebie, choć trzęsąc się ze strachu. Lecz Urgh spoglądał na niego ponuro i bijąc pięścią w długi, dębowy stół, wołał:

– To kłamstwo! Sama Pieśń mówi o tym, że one jeszcze są!

– Panie, jeśli są, to skryły się w tak niedostępnych miejscach, z dala od ludzi, że nie są w stanie tobie szkodzić, nie mają na nic wpływu! – zaklinał się Woodou. – Ostatnie dwie prawdziwe Czarownice spalił twój ojciec, niech mu będzie chwała.

– Tak. I przed okropną śmiercią w płomieniach każda z nich wykrzyczała mu prosto w twarz, że Pieśń Jedyna nie kłamie, albowiem poczęła się z wiatru, wody i ognia! – wykrzyczał Urgh, zbliżając się wielkimi krokami do swego służki, który ze strachu przykucnął za fotelem. Władca kopnął go boleśnie i znów jął chodzić po komnacie.

– Co robi mój syn? – spytał po chwili gniewnie.

– Jest w ogrodzie – wyszeptał Woodou.

– To wiem, bo zawsze tam jest, ale co tam robi?! – ryknął władca. – Fechtuje się ze swym kuzynem, przekłuwa mieczem swoje psy, strzela z łuku do ptactwa czy też wzdycha do obłoków na niebie?!

Woodou zamilkł i znów skulił się za fotelem. Syn Urgha był tematem równie niebezpiecznym jak Pieśń. Ten jedyny syn, który – jakby na urągowisko Losu – nie chciał ani nie mógł spełnić nadziei swego ojca.

– Wezwij przed moje oblicze jego nauczycieli – burknął nagle Urgh i Woodou już pędził korytarzem. Po chwili w komnacie stanęło czterech potężnych, zakutych w zbroje rycerzy.

– Czy mój jedyny syn umie już jeździć konno, czy też nadal spada z każdego konia, gdy tylko ten przyśpieszy kroku? warknął Urgh do jednego z nich.

– O panie, twój syn jest bardzo zdolny i doprawdy… on… ja bym powiedział, że…

– Nie jąkaj się! I tak będę znać prawdę!

– Spada z konia, o panie. I nie chce jeździć. A gdy już jeździ, to bez ostróg. Mówi, że ostrogi kaleczą konia. Karmi konie cukrem i gada do nich jak do człowieka, ale…

– … ale nigdy nie będzie dobrym jeźdźcem – dokończył Urgh ponuro i zwrócił się do następnego z rycerzy: – Czy mój jedyny syn potrafi już władać mieczem?

– O panie… – wyszeptał rycerz, ale pod wpływem piorunującego wzroku Urgha, zdobył się na odpowiedź: – Nasze miecze ciągle są dla niego zbyt ciężkie. Twój syn ma wątłą budowę w porównaniu do swych rówieśników…

– Mój syn! Mój jedyny syn…! Mój jedyny następca tronu ma za wątłą budowę, by władać mieczem! – zakończył Urgh z wściekłością i bólem. – Wątła budowa nie przeszkadza jednak w sprawnym strzelaniu z haku. Czy mój jedyny syn jest już dobrym łucznikiem?

Trzeci z zagadniętych rycerzy mienił się na twarzy jak poprzednicy:

– Tak, panie, on jest dobrym łucznikiem, ale tylko wobec nieruchomego celu. Nie masz mu równych w strzelaniu do tarczy, ale… – rycerz urwał, zaś Urgh zakończył:

– … ale nie chce strzelać do celów ruchomych, ani do ptaków, ani do psów, nie wspominając już o specjalnie wybranych do tego celu niewolnikach.

– Tak, panie – wyszeptał rycerz. – Twój syn mówi, że wszystko co żyje, żyje nie z jego woli, więc nie może zginąć z jego ręki. Twierdzi, że to Bogowie dają życie i tylko oni mogą je odebrać.

– Ciebie już chyba nie mam o co pytać – powiedział Urgh z wściekłością i żalem, patrząc na czwartego rycerza. – Walka na pięści zapewne też nie należy do ulubionych zajęć mego syna.

– Nie należy, panie – przytaknął czwarty rycerz. – Na lekcjach boksu twój syn pisze wiersze.

– Wiersze?! – ryknął Urgh zaskoczony.

– Tak mi się wydaje, panie, choć sam nie znam się zbytnio na tym. Czytał mi jednak pewien fragment i niczego w nim nie pojmowałem. Wydawało mi się, o panie, że twój syn chciał wyrazić wierszem uczucia lecącego ptaka, którego goni strzała. Gdybyż chciał chociaż pisać wiersze o walce…

– Tego tylko mi jeszcze brakowało! Wierszy! – zazgrzytał zębami Urgh. – Gdyby to nie był mój jedyny syn, albowiem innego nie mam, nie mam zatem następcy, bez którego runie panowanie Urghów w Imperium… Doprawdy gdyby nie to, już by nie żył ten maminsynek!

Ruchem ręki odesłał rycerzy sprzed swych oczu. Gdy wyszli, ponownie zwrócił się do swego służki, nadal opętany jedną myślą:

– … ale czy będzie mi potrzebny następca, Woodou? Powiedz sam… Skoro ten jakiś Złowieszczy ma przerwać nasze panowanie…

– Jak, panie, możesz w ogóle pytać! Wielki, królewski ród Urghów nigdy nie…

– Znowu kłamiesz! – ryknął Urgh. – Ten mój wielki ród zakończy swe panowanie na mojej osobie! Tak mówi Pieśń Jedyna i ty o tym dobrze wiesz! Zginiemy wszyscy! Ja, mój syn i ty też, zapewniam cię!

– Pieśń Jedyna nie mówi nic o naszej śmierci, panie zaprotestował słabo Woodou. – Ona mówi tylko o naszym wygnaniu. Bezkrwawym wygnaniu, bez, użycia mieczy. Po prostu wrócicie na stepy, boja… Mój los będzie gorszy, jeśli mnie ze sobą nie weźmiecie. Więc żyć będziemy, nawet w najgorszym przypadku, jeśli Pieśń ma naprawdę wieszcze znaczenie…

Ale właśnie tego nikt na pewno nie wiedział.

ROZDZIAŁ XIII

Był to najcięższy i najtrudniejszy rok w całym dotychczasowym piętnastoletnim życiu Panienki. Czy dlatego, że głodowała, mieszkała w nędznym, ponurym domu, chodziła ubrana jak żebraczka? Nie. Przywykła do chłodu, głodu, nędzy, do żebraczego stroju od najwcześniejszego dzieciństwa. Poprzednie Czarownice nie rozpieszczały jej. Jadała zawsze byle co, w najlepszym razie było to mięso, chleb, leśne jagody. Szczytem komfortu była sucha, leśna pieczara i posłanie z mchu, opuszczona stajnią, waląca się chata.

Czy zatem był to najcięższy rok w życiu Panienki, bowiem po raz pierwszy musiała ciężko pracować? Nie. To prawda, że praca przy budowie mostu była ciężka. Ręce jej długo krwawiły od dźwigania ciężkich głazów, potem rany ustąpiły miejsca zgrubiałym bliznom. Bolały plecy od zginania się, bolały wszystkie mięśnie. To wszystko prawda…

… ale najtrudniejsze było coś całkiem innego: zrozumienie. Próba zrozumienia tych ludzi, z którymi teraz ona, przywykła do odludzia, i jej Opiekunka obcowały na co dzień. I właśnie zrozumienie ich było ponad siły Panienki.

“Nauczyłaś się, kim jest Matka Natura, a teraz nauczysz się, czym jest Natura Człowiecza i jak ją z kolei rozumieć i szanować” – powiedziała Czarownica.

– Głupi, tępi, upodleni ludzie – myślała tymczasem Panienka przez wiele, wiele długich dni i wiele, wiele długich, bezsennych nocy. – Wstrętni tchórze. Są ich setki, a wystarczy jeden Najeźdźca z batem i będą pracować jak niewolnicy…

Wiele, wiele długich dni, spędzonych na ciężkiej pracy i wiele, wiele bezsennych nocy rozmyślała Panienka o rodzaju ludzkim właśnie tak, a nie inaczej. Widziała jedynie pokorne, zgięte plecy swych współrodaków, uginające się jeszcze niżej, gdy spadał na nie bat. W ich twarzach widziała jedynie poniżenie – i uniżenie, gdy spoglądali w twarze swych panów – Najeźdźców. W ich głosach słyszała tylko strach – i gardziła nimi całą swoją młodą, niezależną istotą. Z pogardą patrzyła wówczas, gdy przynoszono im kosz z chlebem, a oni tłoczyli się koło niego, przepychając i niemal bijąc. Wstydziła się za nich, gdy klękali przed nadzorcą, który sięgał po bat, by przebłagać jego gniew.

28
{"b":"100385","o":1}