Литмир - Электронная Библиотека

Gdy tylko obie znalazły się na zewnątrz, gmach Ratusza, jak dziecinna zabawka z kart, runął, zapadając się w sobie i grzebiąc na wieki tych Najeźdźców, którzy nie zdążyli go opuścić. Jednak prawie wszyscy, tyle że bez swych zbroi i mieczy, tłoczyli się przerażeni z dala od wzburzonej ziemi, patrząc na ruiny. Unoszący się wokół gęsty pył uniemożliwił im dostrzec dwie więźniarki, przemykające teraz ulicami, byle dalej od Miasteczka. Tak dziwnie się złożyło, że w kierunku, który winny obrać Opiekunka ze swoją wychowanką, ziemia była nieruchoma, drzemiąca, obojętna. W przeciwnym zaś kierunku, skąd nadjeżdżali właśnie gromadą Najeźdźcy z Urghiem XIII, falowała nadal, rozwierała pod kopytami koni rozległe przepaście, to znowu wybrzuszała się, strasząc je tym bardziej. Nie słuchając nawoływań jeźdźców konie rozpierzchły się we wszystkie strony.

Ale tego już Panienka z Czarownicą nie widziały. Biegły teraz bowiem ostatnią z uliczek Miasteczka, prowadzącą prosto do nowego mostu. Żaden z Najeźdźców nie mógłby ich gonić, bowiem dzieliła je od nich bariera ciągle wzburzonej ziemi. Uciekinierki nie wiedziały też, że trzęsienie ziemi objęło swą mocą jedynie teren wokół Ratusza, nie uszkadzając żadnego z domów w Miasteczku i nie czyniąc krzywdy jego mieszkańcom.

– Pod gruzami tego Ratusza leży twoja Czarownica, Panie – szepnął Woodou swemu władcy. – Zapewne martwa. Wątpię też, by ocalał chłopiec, jej pomocnik. Swoją drogą, ciekawi mnie, kim był…

– Głupcze! – warknął Urgh, powściągając wodze swego oszalałego ze strachu konia. – Jeśli to była prawdziwa Czarownica, a wszystko na to wskazywało, na pewno zdążyła uciec! Kto wie, czy to nie ona sama wywołała te straszliwe tańce Ziemi i zburzenie Ratusza! A ten, kto ją schwyta wykrzyknął nagle potężnym głosem – otrzyma w nagrodę worek złota i tytuł generała!

Żołnierze stali jednak bezradnie, nie mogąc nadal przekroczyć granicy gniewnej, skotłowanej ziemi. Zagradzała im ona drogę właśnie w stronę mostu. Nad gruzami Ratusza powoli opadał pył.

Czarownica z Panienką nie nękane żadną pogonią opuściły Miasteczko i szybkim krokiem wędrowały do czerniejącego na horyzoncie Lasu. Już nie widziały, jak ziemia ułagodziła się, znieruchomiała, a grupy żołnierzy rozproszyły się we wszystkich kierunkach, szukając uciekinierek. Wówczas były jednak one na tyle daleko, że wszelka pogoń nie była im groźna. Oto bowiem rozwierała się przed nimi zbawcza, zielona brama Lasu.

ROZDZIAŁ XVI

Zielona brama Lasu… Próg utkany z gąszczu borowiny i mchu; odrzwia uformowane z grubych konarów dębu i /wieńczenie z korony drzew – a zaraz potem ledwo widoczna wąziutka ścieżynka, wijąca się głęboko w gęstwinę i wiodąca niechybnie do wody, gdyż wydeptały ją lekkie nogi saren, zajęcy i lisów.

– Lesie, mój kochany Lesie! Witaj wolności! – wołała Panienka, przytulając twarz do białych, brzozowych pni, by zaraz potem tarzać się we mchu, obmywając w nim miejski kurz i brud, który – choć z pozoru niewidoczny – przeniknął jej w ciągu ostatniego roku głęboko pod skórę.

Czarownica spoglądała na nią z uśmiechem pełnym pobłażania, ale widać było, że i ona cieszy się widokiem bezpiecznej zielonej głuszy.

– Nienawidzę miast i uwięzionych tam ludzi! – krzyczała Panienka najgłośniej jak umiała, po całym, długim roku niespokojnych szeptów, niespokojnych spojrzeń, strachu, czy aby ktoś nie podsłuchał ich słów, niespokojnych myśli i snów pełnych koszmarów.

– Te miasta i ludzie byli kiedyś zupełnie inni – przypomniała jej z wyrzutem Czarownica. – I sama czytałaś o tym w Księdze Wielkiej i Mniejszej. Nie oni zawinili, że ich domy to teraz nędzne, ubogie klatki, a ulice miast to pułapki pełne wrogów. Cały rok uczyłam cię współczucia dla ich doli, czyżby nic w tobie z niej nie zostało?

– Och, daj mi spokój! Nareszcie jestem znowu wolna i nawet nie chcę pamiętać tego co było! – zawołała jej zniecierpliwiona wychowanka. – Chodźmy lepiej szybko do źródła i obmyjmy w nim wszystkie ślady tamtego okropnego życia!

Czarownica zmarszczyła brwi, a na twarzy jej pojawił się wyraz smutku i zwątpienia, ale nic nie mówiąc podążyła za szybko biegnącą Panienką. Ścieżka już gdzieś po godzinie doprowadziła je do bystrej strużki wody, sączącej się wzdłuż spiętrzonych, omszałych głazów. Zdjęły swoje długie, proste suknie, wyprały je w źródlanej wodzie i ułożyły do suszenia na słońcu. I choć poprzeczna długa zmarszczka nie znikała z czoła Czarownicy, widać było, że i jej ogromną ulgę sprawiło obmycie siew lodowatym, przezroczystym strumyku. Odrośnięte już kędziory Panienki znowu zalśniły pszenicznym złotem. Przyciemniona orzechowym sokiem twarz rozjaśniła się, poróżowiała, a szaroniebieskie oczy rozświetliła tak wielka radość, że nie przypominały już nieba przed burzą – ale niebo tuż po niej.

W spojrzeniu obserwującej wychowankę Czarownicy mieszały się wzajem to uznanie dla jej urody, zdrowia, pełni życia – to niepokój połączony z dziwnym smutkiem.

– Jak długo tu zostaniemy? – spytała ta nagle. – Chciałabym jak najdłużej!

– Całe życie? – spytała Czarownica. Panienka namyślała się chwilę.

– Tak… chyba tak… Nie… Nie wiem. Może całe życie to zbyt długo, ale… pół życia?

Czarownica westchnęła. Długa zmarszczka nie znikała jej z czoła, przydając jej oczom smutku i gniewu.

– Nie jesteś lisem, sarną ani wilkiem, żeby zawsze żyć w lesie. Jesteś człowiekiem i musisz nauczyć się żyć wśród ludzi. Musisz pojmować ich biedę, kłopoty, troski…

– Nawet jeśli ludzie żyjący gromadami we wsiach i miasteczkach są niewolnikami, a wy, Czarownice, chowałyście mnie na wolną istotę?! I taką właśnie jestem?!

– Tym bardziej – odparła Czarownica. – Właśnie dlatego, że nosisz w sobie iskrę wolności, powinnaś żyć wśród tych biednych, zniewolonych ludzi. Właśnie dlatego.

Panienka zamilkła. Po dłuższej chwili spytała z udawaną obojętnością:

– Co dalej? Gdzie teraz pójdziemy?

– Za trzy dni mijają twoje kolejne urodziny. Skończysz szesnaście lat. Przestaniesz być Panienką, która dopiero co wyrosła z dziewczynki, a wcześniej z Dziecka. Daję ci jeden dzień i jedną noc na radość obcowania z Lasem, a potem powędrujemy w Wysokie Góry, na spotkanie z moją Siostrą Czwartą.

– Ileż was jest, tych Sióstr… – westchnęła kapryśnie Panienka. – Czy całe swoje życie będę przechodzić z rąk jednej do drugiej i nigdy to się nie skończy? Czy nigdy nie będę sama decydować o swoim losie?

– Jest nas tylko pięć – odparła chłodno Czarownica Trzecia i biorąc swój bury płaszcz oddaliła się w głąb Lasu.

Panienka siedziała w milczeniu, patrząc, jak woda spływa szybko wśród kamieni, coraz niżej i niżej.

– … to malutkie źródełko przemienia się w strużkę, strużka w strumyk, a ten zaś w rzeczkę. Rzeczka, zgarniając sąsiednie strumyki przeobraża się w rzekę, aby potem, na nizinach, rozlać się szeroko, szeroko… Tak niewiele z pozoru tej wody tu, w źródle, a ileż w niej siły, jaka moc… – myślała mrucząc sama do siebie. Było jej przykro. Wyczuła, że zraniła swoją Opiekunkę.

– Mogłabym, tak jak ta woda, zostać w tym malutkim zagłębieniu źródełka na całe życie. Słowem – zostać w Lesie. Byłoby mi dobrze, źródlanie czysto i bezpiecznie. Ale mogę też wybrać inną drogę, jak tamta strużka, która spływa coraz niżej i niżej po głazach, rozlewając się coraz szerzej, i płynąć ciągle naprzód i naprzód, coraz dalej i dalej, nie wiadomo gdzie, wydrążając coraz szerszy i głębszy ślad. I kiedyś będę musiała wybrać, już bez i c h pomocy. Ale jeszcze nie wiem, co wybiorę – wyszeptała Panienka do siebie.

Jej słów słuchał tylko mały, przycupnięty na najbliższym głazie szary ptak, przekręcając główkę to w lewo, to w prawo. Gdy jednak Panienka chciała wyczytać coś z jego oczu – nie udało się jej to. Zdziwiona swą nieudolnością, patrzyła, jak ptak rozwija skrzydła i znika.

– To mogła być jedna z ich Sióstr, jedna z tych, które nim spalono na stosie, przemieniły się w ptaka i już nigdy nie wrócą do ludzkiej postaci. W dodatku są ptakami niemymi – wymruczała Panienka.

35
{"b":"100385","o":1}