Литмир - Электронная Библиотека

– Szczerze mówiąc, Wielkie Królestwo powstało jedynie dzięki Najeźdźcom – zaśmiała się Czarownica. – Ich wojowniczy przodkowie ciągle napadali na spokojne plemiona tej krainy, porywali dzieci, kobiety, niewolników, broń, bydło i wszelki dobytek. Aby stawić im skutecznie czoła, małe plemiona łączyły siew większe, te z kolei jednoczyły się z innymi wspólnotami, aż wreszcie powstał naród wielki i potężny, zjednoczony duchem wspólnych interesów: obrony swego spokojnego życia. A wówczas zaistniała potrzeba wyboru króla. Wszyscy książęta zjechali w Wysokie Góry, gdzie od pradawnych wieków stała Wielka Świątynia, a w niej znajdowało się Święte Miejsce – którego roli jak dotąd nikt nie dociekł. Tylko niektórzy, najbardziej wtajemniczeni kapłani podejrzewali, iż ta rola związana jest z pasowaniem na króla. Początkowo trwały między książętami kłótnie, ale wreszcie najstarszy kapłan, natchniony tajemniczym snem, nakazał, by każdy z książąt kolejno wstępował na Święty Kamień, który sam wskaże, kto winien być królem. Uniesieni ambicją plemienni książęta stawali na nim, ale Kamień albo spał wiecznym snem, bądź też zrzucał niektórych z siebie, niemal ze złością. Wielu z książąt orzekło wówczas, że to zwykłe brednie, że żaden kamień, nawet najświętszy nie może zadecydować o wyborze króla! I wówczas, jako jeden z ostatnich stanął na nim młody książę z rodu Luilów – a Święty Kamień leciutko zadrżał, jakby z ulgą i rozjarzył się ciepłą poświatą. Więc nikt nie sprzeciwiał się, gdy na jego głowę włożono koronę i nazwano go Luilem I. Wszyscy, nawet najbardziej żądni władzy pojęli bowiem, że bogowie sprzyjać będą tylko jego, Luila, rządom. I tak się stało. Wyobraź sobie teraz, że zamek, pierwszy jaki zbudowano w Wielkim Królestwie – istnieje po dziś dzień! Może w postaci ruin, ale istnieje – i stanowi samo serce późniejszego Pałacu Królów, który rozbudowali już kolejni królowie tego rodu. Ów zamek to po prostu wielka, biała, kamienna komnata, pośrodku której stoi również kamienny królewski tron. Nazwano go potem Białą Salą i miała ona niespotykany owalny kształt. Zbudowana była na wzór amfiteatru – kamienne, szerokie schody – ławy opadały coraz niżej i niżej dokoła, a na samym dole, na szerokiej, owalnej przestrzeni stał tron. Kolejni królowie rozbudowywali Zamek, nie tykając jednak Białej Sali Luila I, jedynie dodając nowe pomieszczenia. A gdy umilkły echa wojen z sąsiednimi, koczowniczymi plemionami dzisiejszych Najeźdźców – zamek zaczął przekształcać się w Pałac. Nie był już miejscem obrony i walki, ale miejscem zamieszkania, odpoczynku, przyjmowania gości, miejscem nauki i zabawy. Mieszkała w nim nie tylko królewska rodzina, ale także wielu uczonych, pisarzy, malarzy, muzyków czy zręcznych rzemieślników. Pałac zawsze był otwarty dla każdego z poddanych. Dlatego właśnie prowadziło do niego 77 bram, jedna główna, szeroka, ozdobna, z wielkimi kutymi w żelazie drzwiami i 76 bocznych, całkowicie otwartych, łukowatych i równie szerokich.

– Dlaczego aż tyle tych bram? – zaśmiała się Dziewczyna.

– Aby uniknąć tłoku, gdy ktoś pragnął odwiedzić króla i jego rodzinę lub rodziny innych mieszkańców – roześmiała się w odpowiedzi Czarownica. – A chętnych co dzień było paręset osób, a nieraz i ponad tysiąc. Pałac tętnił życiem od rana do nocy. Ta wielość bram była wygodna także dla królów. Gdy bowiem doskwierał im już nadmiar gości i przybyszów z różnych dalekich stron, wymykali się po prostu jedną z nich i ruszali do Zamku – tego w którym teraz rezyduje Urgh XIII, lub do swych ukochanych Lasów.

– Kochali zatem Lasy – westchnęła Dziewczyna.

– Tak. Ród Luilów wyrósł w Wielkich Lasach i nigdy, z pokolenia na pokolenie, nie wygasła w nim miłość do nich. Prawdziwie wolni i swobodni czuli się właśnie tam. Ale oto chyba nasza brama główna…

Z głównej bramy jakimś cudem pozostało ogromne, hakowate, rzeźbione w kamieniu zwieńczenie i duży fragment bocznych murów. Na obluzowanych zawiasach nadal zwisały potężne, żelazne drzwi, kute na całej swej powierzchni w delikatny zwierzęco – roślinny wzór. Dwie wielkie klamki, jakby na ironię, miały kształt smukłych, wygiętych żmij, których wąskie łby stanowiły sam uchwyt. A teraz właśnie żmije objęły Pałac w swe władanie…

– Tą bramą wchodziło się na dziedziniec od frontu Pałacu. Dziedziniec, bardzo rozległy, otaczał cały Pałac dookoła. Zaś sam Pałac z kolei budowany był dookoła starodawnej, Białej Sali Luila I, która była pierwotnym i pierwszym Zamkiem królewskiego rodu – mówiła Czarownica rozglądając się wokół. Z dziedzińca nie zostało wiele. I tu rozpleniła się zieloność, choć nie aż w tak bujnej formie. Jej swobodny rozwój zahamowały wysokie pałacowe mury i grube, szczelnie ułożone marmurowe płyty, wyłożone gęsto na całej przestrzeni, tworząc bladoróżową posadzkę.

Dziewczyna stanęła w bramie głównej i jej oczy w zachwycie chłonęły widok, który się przed nią rozpostarł. Wbrew przypuszczeniom, Pałac uległ zniszczeniu w nikłym tylko stopniu. I oto teraz, pośrodku dziedzińca, otoczonego lekkim, choć wysokim murem z białego kamienia, którego krańce trudno było dostrzec, rozpościerał się Pałac Królów, zbudowany cały także z oślepiająco białego kamienia i przykryły szmaragdowe połyskującym dachem. Jakimś cudem zachowały się prawie nietknięte wszystkie jego nieduże, smukłe wieżyczki, których była nadzwyczajna mnogość, a także balkoniki i rozległe tarasy, krużganki obwodzące Pałac wzdłuż jego pierwszego piętra, wsparte na smukłych kolumienkach. Pałac właściwy także miał wiele bram, ale było ich równo o połowę mniej niż w murach zewnętrznych. W Pałacu także najważniejsza i najzdobniejsza była brania główna, do której wiodły szerokie schody z różowego marmuru, a pozostałych 37 bram bocznych, tak jak w pałacowym murze, nie posiadało drzwi, a jedynie hakowate zwieńczenia. Wszystko stało otworem, jakby ci, którzy przed wiekami opuszczali Pałac w pośpiechu, zapomnieli go zamknąć. Na dziedzińcu, w gorących promieniach słońca wygrzewało się setki tysięcy żmij. Na widok podróżniczek z bezdźwięcznym sykiem zaczęły opuszczać swe miejsca i znikać we wszelkich możliwych dziurach i szparach.

– Połknijmy ponownie karadorm – rzekła Czarownica. Jest ich tu o wiele więcej niż w samym mieście. Jakby wyczuły, że to Pałac jest królewską, a zatem jedynie właściwą dla nich siedzibą. A teraz spróbujemy do niego wejść…

Dziewczyna – na którą urok tego miejsca oddziaływał silniej niż wszystko, co kiedykolwiek do tej pory ujrzała odczuła dziwne drżenie na myśl o przekroczeniu progu Pałacu Królów. Nagle, nie wiedzieć czemu, zaciążyło jej całe brzemię jego wielowiekowej historii, jego świetności i upadku. Brzemię to było na przemian ciężkie i bolesne – to znowu lekkie, ciepłe, pełne wewnętrznej radości.

– Ardżana – szepnęła cichutko sama do siebie. – Chyba ją kocham równie mocno jak Las i Wysokie Góry. Jest w niej dziwna godność, duma i piękno. Jak w Lesie. Ale Las jest dziełem Matki Natury, a ją stworzyli ludzie. A skoro ludzie… ci, stąd, z tej zniewolonej krainy, ich prapraprzodkowie, to musieli być również godni szacunku, skoro umieli tworzyć takie zaklęte w kamieniu piękno…

Przymknęła oczy i wydawało się jej, że słyszy echo odgłosów rzezi, jaka miała tu miejsce, gdy na bezbronnych mieszkańców Pałacu napadła czarna wataha Najeźdźców. Oczami wyobraźni widziała uniesione bezradnie w górę drewniane miecze, niezdolne przeciwstawić się stali i żelazu napastników. Słyszała jęki rozpaczy, bezsilności, płacz konających, ojców, matek i dzieci, słabe nawoływania umierających z ran starców. Wzdrygnęła się cała na myśl o przemocy, która dotknęła to miejsce, ten kraj, tych ludzi…

… otwarła oczy. Na pałacowym dziedzińcu trwała charakterystyczna dla tego miejsca cisza – którą pogłębiało jakby, a nie przerywało, brzęczenie milionów os, pszczół i trzmieli, syk żmij, szum liści na wietrze.

– Po raz pierwszy od siedmiuset siedemdziesięciu pięciu lat słychać na tym dziedzińcu głos ludzi – powiedziała Czarownica jakby w odpowiedzi jej myślom. – Chodź już…

45
{"b":"100385","o":1}