Литмир - Электронная Библиотека

Dziewczyna milczała chwilę, wpatrując się w Magiczny Miecz, połyskujący srebrzyście wśród traw, a potem szepnęła cicho:

– Gdybyś mi jeszcze zechciała powiedzieć, kim mam być, jeśli nie Czarownicą, może wówczas pogodziłabym się z tym, że nie cała dziedzina Czarów będzie mi dostępna…

– Już niedługo – uspokoiła ją Czarownica. – Gdy skończysz siedemnaście lat, nasza Siostra Piąta opowie ci wszystko…

– To prawie cały rok – pokręciła głową Dziewczyna.

– Tylko dziesięć miesięcy – rzekła łagodnie jej Opiekunka. – A w ich czasie poznasz każdy kamień Ardżany i każdą komnatę dawnego Pałacu Królów. Będziesz tu się czuła rzeczywiście jak w domu. I spłynie na ciebie Czar o wiele ważniejszy niż przemiana Niczego w Coś. Będzie to Czar Przeszłych Wieków, pozornie odległych i już nieobecnych, ale w rzeczywistości wiecznie żywych. Człowiek bez swojej przeszłości jest jakby martwy, jego teraźniejszość jest martwa.

Czarownica przyklękła i ostrożnie wzięła do rąk Magiczny Miecz, który natychmiast rozjarzył się srebrzystym wewnętrznym światłem. Ruszyły naprzód w stronę Dżungli tak gęstej, iż nie sposób było do niej wejść inaczej niż z maczetą lub potężnym, ostrym nożem – i zabijać wszystkie znajdujące się na ich drodze rośliny. Potężne drzewa wyrastały niemal jedne koło drugich, między nimi rozprzestrzeniały się gęste, ostre krzewy o kłujących i trujących kolcach, a wszystko razem oplatały śliskie pnącza, tworząc szczelną, nie do przebycia zieloną ścianę.

Dżungla śpiewała. Śpiewała głosem milionów dzikich pszczół, os i trzmieli, głosem niemal wszystkich gatunków ptaków, cichym i melodyjnym sykiem żmij, drżeniem swych liści na wietrze. Ten śpiew – dziki i swobodny – kojarzył się Dziewczynie z Praczasami, z erą panowania na ziemi Prastarych Mocy. W tej dżungli, zajmującej całą przestrzeń dawnego Królewskiego Placu, nigdy jeszcze nie stanęła noga człowieka. One były tu pierwsze. One pierwsze po setkach lat miały dotrzeć do Pałacu Królów, lub tego co z niego zostało, jeśli pokonała go Dżungla. A wszystko na to wskazywało.

Lśniąca klinga Magicznego Miecza przybliżyła się do gęstej, zielonej ściany – i przebiła ją bezboleśnie. Nie, nie przebiła… Wszędzie tam, gdzie kierowało się ostrze Miecza, zielona ściana pokornie rozstępowała się. Czarownica z Dziewczyną wstąpiły w wąziutką ścieżkę, która natychmiast zamknęła się za nimi, gdy tylko ruszyły naprzód. Ten marsz był powolny i niepokojący. Zewsząd otaczała je nieprzebyta ściana Dżungli i jedynie przed nimi, tam gdzie kierował się Miecz, ciągle na nowo i na nowo tworzyła się mała ścieżynka.

Dziewczyna najpierw rozglądała się wokół z niespokojną ciekawością, ale wkrótce, wiedziona jakimś wezwaniem, utkwiła wzrok w lśniącym Mieczu – i wówczas nagle utraciła poczucie czasu. Wydawało się jej, że mijają wieki, zaś ona sama wstępuje powoli w niezwykłe, zaczarowane, niewidoczne dla ludzkich spojrzeń Królestwo. Początkowo osądziła, że jest to jedynie Królestwo Ciemności, gdyż tracąc sprzed oczu zieloność Dżungli, ujrzała, iż otacza ją całkowita ciemność, głęboka i czarna. Lecz gdy wzrok już się z nią oswoił, zaczęła rozpoznawać jakieś ulotne, chybotliwe, choć potężne kształty. Zdawały się płynąć w mroku – jak w wodzie – w jakimś leniwym, spowolniałym rytmie i choć wydawało się to niemożliwe, były czarniejsze niż otaczająca je czarna Ciemność. Dziewczyna na wpół sennie pomyślała, że pragnie stopić się w Jedność z tym najczarniejszym i najpotężniejszym z czarnych, nieokreślonych kształtów i popłynąć wraz z nim w Nieznane. Muśnięcie tego niematerialnego, ale wyraźnie realnego kształtu spowodowało, iż poczuła się bezgranicznie szczęśliwa.

– Idę… – powiedziała bezwiednie i głośno. – Idę do was…

Czarownica nagle szarpnęła ją za ramię, brutalnie i boleśnie, wpijając zarazem swoje paznokcie w ciało Dziewczyny aż do krwi:

– Nie patrz w Miecz… Natychmiast oderwij wzrok od Niego! Spójrz w zieleń… szybko… Grozi ci ogromne niebezpieczeństwo!… szybko… szybko!

Napomniana w ten sposób, z początku jeszcze nie czuła ani bólu wbijających się w jej ciało paznokci Czarownicy, ani jej głosu, ale powoli, powoli jedno i drugie zaczęło do niej docierać. Z najwyższym trudem odwróciła wzrok od Magicznego Miecza i utkwiła go w zielonej ścianie Dżungli. Ale nie rozpoznała jej. Zieleń jawiła się jako szarość, zaś ona, Dziewczyna, była chora. Powoli i z wysiłkiem zaczęła rozpoznawać kształt drzew i krzewów. Jeszcze długo, długo były szare, nim wreszcie przeobraziły się w zielone. Najpierw poczuła ogromną tęsknotę do Królestwa Ciemności, które tak raptownie opuściła – a później równie ogromną ulgę, że znowu jest tu, u boku swej Opiekunki. Ta szła cały czas naprzód, ale jej spojrzenie utkwione było niespokojnie w twarzy wychowanki. Po chwili jednak Czarownica odprężyła się.

Właśnie stanęły pod wysoką ścianą z białego kamienia, która nagle zagrodziła im dalszą drogę. Dżungla nie panoszyła się tu już tak wszechpotężnie, więc Czarownica przyklękła, trzymając Miecz w szeroko rozwartych dłoniach i znowu jęła szeptać swoje zaklęcia. Jej twarz, pełna najwyższego skupienia, była blada i pokryta kropelkami potu. Srebrzysta klinga po chwili zaczęła blaknąć. Najpierw z wolna zniknęło dziwne, wypełniające ją światło, a później zaczęły zanikać także jej kształty. Za moment była tylko wąskim, srebrnym promieniem. W sekundę później i on się ulotnił. Magiczny Miecz powrócił w swoją Nicość.

Teraz dopiero Czarownica westchnęła z ulgą i przysiadła, zmęczona, na ziemi:

– Z mojej winy byłaś blisko najpotężniejszego niebezpieczeństwa. Zapomniałam cię ostrzec, że pod żadnym pozorem nie wolno spoglądać w Magiczny Miecz i jego światło. W ogóle nie wolno patrzeć na Nic, co powstało z Nicości. Podziemne Moce wprawdzie drzemią, ale ciągle są o wiele potężniejsze niż my, nawet gdy śpią. I w tym śnie zdolne są wziąć w niewolę twój umysł, bez żadnego wysiłku ze swej strony. One to czynią niemal bezwiednie, mimochodem…Zapatrzyłaś się w Magiczny Miecz i zatraciłaś poczucie czasu. To był twój pierwszy krok w Ich kierunku. Jeszcze byłaś ze mną, ale już częścią swego umysłu znajdowałaś się po i c h Stronie, w ich Królestwie. Gdybyś patrzyła w Miecz jeszcze dłużej, ale na szczęście twoje słowa ostrzegły mnie co się dzieje, to choć twoje ciało szłoby nadal tu, koło mnie, w rzeczywistości byłabyś już tam i nie miałabym żadnej możliwości, żeby cię przywołać. Ich Moc jest o wiele potężniejsza niż nasza, choć pochodzi ona rodem także stamtąd. Lecz jest jedynie malutką cząstką ich możliwości. Gdybyś umysłem została tam, byłabyś wówczas Arghillem – istotą, którą niektórzy czczą jako świętą, ale naprawdę jest to tylko nieszczęsne stworzenie, które popadło przez przypadek w niewolę Prastarych Mocy. Dusza Arghilla – choć ciało ma takie jak my, ludzkie i przebywa wśród ludzi – nigdy nie powróci do ziemskiego świata, ale błąka się bez celu w Podziemnym Królestwie, nie mogąc znaleźć drogi powrotu. Bo też nie ma takiej. Jedynie my, Czarownice, ją znamy. Dziewczyna otrząsnęła się.

– Już nie marzę, by stwarzać Coś z Niczego – wyznała Opiekunce. – A jeszcze tam, w ruinach Akademii Nauk poprzysięgłam sobie wbrew twej woli nauczyć się tego. Sama. Z ich pomocą. Teraz wiem, że miałaś rację. Byłam już o krok od Nich i to było straszne, choć zarazem wspaniałe. Gdyby nie ty, byłabym już Arghillem…

– Widzę, że Ardżańskie Mury dokonują w tobie przemiany. Po raz pierwszy przyznajesz się do błędu. Nie lubiłaś zdaje się tego czynić.

– Nie lubiłam – przyznała Dziewczyna.

– Tak, ale teraz masz więcej niż szesnaście lat. Dojrzewasz, doroślejesz, a cechą dorosłości jest umiejętność przyznania się do błędu. Inaczej, mając nawet z pięćdziesiąt lat, będziesz nadal dzieckiem. Ale oto jedna ze ścian Pałacu Królów. Musimy znaleźć bramę. Chciałabym, żeby to była brama główna…

Szły wzdłuż wysokiego muru z białego kamienia, mając z prawej strony nieprzebytą Dżunglę. Mur, o dziwo, zachował się \v dobrym stanie. Wydawało się, że toczy stałą walkę z przyrodą – i ją wygrywa. Nie pozwolił się zniszczyć, ani – jak wszystko na to wskazywało – nie dopuścił Dżungli w głąb pałacowego dziedzińca. Idąc, Czarownica opowiadała Dziewczynie historię Pałacu Królów. Zaczął budować go już Luil I, gdy na jego skronie kapłani i plemienni książęta włożyli koronę. Wcześniej ród Luilów był jednym z wielu książęcych rodów w krainie, złożonej z paru tysięcy niewielkich plemion. Były to plemiona osiadłe. Tworzyły swoje osady, uprawiały rolę, posiadały też swoje rycerskie zagony. Jednak w przeciwieństwie do koczowniczych, dzikich plemion z Wielkich Stepów, te nie toczyły między sobą wojen, ale współżyły w miarę harmonijnie, tocząc jedynie drobne potyczki.

44
{"b":"100385","o":1}