– Cześć, chłopaki! Zaczekajcie - powiedział jeden z nich.
– Co jest? – zapytał Leszek półgłosem.
– Nic. To chłopaki z Wójtówki. Nie mają pieniędzy na wejście albo mają mało i pchają się na gapę, a za te pieniądze kupią wódki. Ta druga grupa to chłopaki z Podrapcia. Ci znów zatrzymują swoich znajomych, którzy mają forsę na wejście.
Po chwili na podwórze weszło trzech chłopaków, którzy zatrzymali się przy nas.
– No, prędzej decydujcie się, który wchodzi z nami! – zawołałem na stojących z boku.
– Sztajer idzie! – zawołał jeden i Sztajer przyłączył się do nas.
– Dawać forsę – zwróciłem się do wszystkich. – Sztajer kupuje bilety. Wyjąłem swoją złotówkę, którą dałem Sztajerowi. To samo zrobili wszyscy i teraz już bez przeszkód weszliśmy na pierwsze piętro. Na półpiętrze stało znów kilku chłopaków z Rogatek, którzy też czekali na znajomych. Sztajer podszedł do stołu, przy którym sprzedawano bilety wstępu, i powiedział:
– Jest nas dziewięć osób, a mamy tylko osiem złotych. Wpuści pan? Bo jak nie, to wracamy.
– No, dobrze, wpuszczę – odpowiedział „Przyjaciel” sprzedający bilety. Wydarł osiem biletów, obliczył nas i wpuścił dziewięć osób. W ten sposób Sztajer był już na zabawie, nie płacąc za wejście.
Tuż za nami wchodziła nowa grupa i usłyszałem, jak ktoś mówił przy stoliku:
– Wpuści pan za dziewięć złotych dziesięć osób? Nie mamy więcej forsy.
– Po co się pytasz, jak wiesz, że wpuszczę? Tylko że teraz nie macie na bilety, a później to wszyscy pijani i nie wiadomo, za co.
– Nie pijani, a zmęczeni tańcem.
Po chwili już wszyscy oddawaliśmy palta do szatni mieszczącej się przy drzwiach wejściowych za przepierzeniem. Szatnia oddzielona była od sali tańca tylko barierką, tuż przy niej były pierwsze wieszaki i na tych powieszono nasze okrycia. Nikt tu nie dostawał numerka. Po zabawie każdy sam brał swoje palto i nigdy nie było wypadku, żeby dla kogoś zabrakło. Na sali było na razie niewiele osób, ale orkiestra już grała. W orkiestrze była harmonia, saksofon, skrzypce i perkusja. Wszyscy goście się tu znali. Nie było par. Każdy mógł tańczyć z każdą dziewczyną. Kobiet było mniej, więc normalną rzeczą było odklepywanie partnerki w czasie tańca. Dlatego żaden chłopak nie kupował dziewczynie biletu wstępu. Nawet gdyby kupił, to i tak nie mógłby tańczyć tylko z nią, bo inni by mu na to nie pozwolili.
– A czy po mordzie nie dostanę? – zapytał mnie Leszek patrząc na tańczących gości, ubranych przeważnie w zniszczone ubrania. Wielu było nie ogolonych, a prawie wszyscy mieli na szyjach czerwone apaszki zamiast krawatów.
– Nie ma obawy – odpowiedziałem. – Rób tylko tak, jak ci mówiłem. Poza tym zasadą jest oddawanie partnerki, jeśli ktoś ją odklepuje. Nie oddasz – możesz być pewien, że będzie awantura. Nieoddanie partnerki traktowane jest jako największa obelga. Uważa taki, że został zlekceważony, że się go ma za nic. Ale jak tobie zabiorą – tłumaczyłem dalej – to też klep, na ślepo, przy pierwszej parze, która „przepływa” obok ciebie. Każda dziewczyna tańczy dobrze, bo jeśli nie umie tańczyć, to całą zabawę siedzi pod ścianą.
Po kilku tańcach postanowiliśmy wypić naszą wódkę.
– Warto zaprosić kilku chłopaków, bo sami przecież nie wypijemy litra. Ja do swojej doli wołam Olka – powiedział Mały.
– A ja Sztajera. A ty, Leszek, kogo chcesz zaprosić?
– Mnie się ten cholernie podoba – odpowiedział Leszek, wskazując na kolegę z Podrapcia. Był to chłop ważący sto pięć kilogramów, wysoki i silnie zbudowany, Roman zwany „Ździebełkiem”.
– Roman! – krzyknąłem. – Chodź do nas, kolega zaprasza cię na wódkę! Zapoznajcie się – dodałem, gdy Roman podszedł. Zawołałem też Sztajera, a Mały Olka.
Stanęliśmy w rogu sali. Sztajer przyniósł szklankę, którą bez pytania o pozwolenie pożyczył z bufetu. Na zakąskę mieliśmy paczkę miętowych dropsów. Szklaneczka wódki pod jednego dropsa.
Zauważyłem, że na salę weszła para, której nie znałem. On – młody chłopak, elegancko ubrany, w krawacie. Nikt ich nie znał. Gdy pytałem kilku kolegów, każdy odpowiadał jednakowo: – Jakiś frajer z miasta.
Tańczyli tylko ze sobą. Gdy po kilku minutach wszyscy już się oswoili z obecnością „nowych”, zauważyłem, że Heniek podszedł do nich w czasie tańca i klasnął w ręce. Facet odmówił oddania partnerki. Po chwili innego znów spotkała odmowa.
Po skończonym tańcu chłopaki zebrali się w kącie sali i komentowali wypadek. Heniek mówił z zacietrzewieniem:
– Żeby to był nasz, to dałbym z miejsca w ryja. Ale to, cholera, obcy. Może nie wie, że u nas tak jest.
– Zakładam się o ćwiartkę, że mnie odda – odezwał się Rudy z pewnością siebie.
– Trzymam zakład – odpowiedziałem.
Zagrała orkiestra. Rudy odczekał dłuższą chwilę, podszedł i klasnął w ręce. Facet i tym razem potrząsnął przecząco głową. Rudy powrócił do nas wściekły z powodu odmowy i z powodu przegranej ćwiartki.
– Skończą grać, to z nim pogadam – powiedział groźnie. – A jak będzie skakał, to mu dorzucę.
– Nie wygłupiaj się, Rudy – łagodziłem. – Obcy nie zna naszych zwyczajów. Chcesz być kozakiem do frajera, który w dodatku jest sam? Powiedzieć mu trzeba, ale dlaczego zaraz bić? Niecharakternie.
Gdy po skończonym tańcu tamta para usiadła na ławce pod ścianą, Rudy podszedł do nich i poprosił grzecznie:
– Panie, pozwól pan na chwilę.
Stanąłem z Małym w pobliżu. Gdy facet podszedł, Rudy powiedział spokojnie, lecz dobitnie:
– Panie, boisz się pan, jak pragnę Boga, żebym panu narzeczonej nie obskoczył w tańcu? Nie wiesz pan, że jak kto odklepuje, to trzeba oddać? U nas taki zwyczaj.
– Ja nie wiedziałem – tłumaczył się „nowy” ze strachem. – Ale jak taki zwyczaj, to i ja się zastosuję.
– Ja też tak panu radzę – zakończył Rudy – bo może pana spotkać nieprzyjemność, a po co?
– Już on z nią więcej nie zatańczy – powiedział Rudy wróciwszy do mnie.
– Będziemy odklepywali kolejno, a jak teraz nie odda, to dostanie w oko. Znów zagrała orkiestra. „Nowy” zrobił ze swoją damą zaledwie kilka obrotów, gdy podszedł jeden i odebrał mu partnerkę. Zrobił to z eleganckim ukłonem i miłym uśmiechem. W następnym tańcu inny odebrał mu partnerkę. W trzecim powtórzyło się to samo. Za każdym razem facet siadał pod ścianą i tylko przyglądał się tańczącym. Usiadłem obok i zagadałem:
– Tańcz pan. Jak panu zabrali pannę, to zrób pan to samo innemu. Każdy odda. Patrz pan na salę, co się wyprawia. Jak komu odklepią dziewczynę, to on zaraz zabiera drugiemu.
– Nie, nie będę tańczył, posiedzę sobie trochę – odpowiedział grzecznie i jakby z żalem.
Po skończonym tańcu podszedłem do chłopaków i powiedziałem z pogardą:
– Zostawcie to „drewno”. Odczepcie się od nich. Wcale nieciekawa babka, porusza się w tańcu jak krowa na lodzie, a frajer siedzi pod ścianą i płacze.
Przyznali mi rację. Innym chłopakom też powiedzieli, żeby nie odklepywali, i od tej chwili nikt im już nie przeszkadzał tańczyć ze sobą.
W pewnej chwili w rogu sali coś się zakotłowało. Pierwsza awantura. Ale kto z kim się bije? Ciężko rozpoznać, bo wszyscy skupili się wokół bijących. Orkiestra nie przerywa grania. To już taki zwyczaj. Z bocznego małego pokoiku wyszło dwóch policjantów, biegną tam, gdzie się biją… ale cała sala już znowu tańczy. Policjanci patrzą uważnie, chcą się zorientować, kto się bił. Ale każdy chłopak tańcząc grzecznie się uśmiecha, a niejeden kłania się mówiąc:
– Moje uszanowanie dla władzy.
Mimo że komisariat jest tuż, po drugiej stronie ulicy Czerniakowskiej, policjanci dyżurują w czasie każdej zabawy. Siedzą w małym pokoiku, a na salę wychodzą tylko w czasie awantury. Interweniować.
– Kto się bił? – zapytałem przesuwającego się w tańcu kolegę.
– Sztajer ze Starym, jakieś stare porachunki – odpowiedział kolega. Spojrzałem po sali. Tańczy Sztajer i tańczy Stary. Gdy policjanci rozglądają się jeszcze w drugim końcu sali, oni już są w pobliżu orkiestry, patrząc na siebie spode łba. Po chwili już się znowu biją, a inni otaczają ich kręgiem, żeby utrudnić dojście policjantom. Policjanci się pchają. Ktoś krzyknął ostrzegawczo… i znów wszystkie pary tańczą. Tym razem partnerki bijących się nie zdążyły złapać ich do tańca. Patrzę – i co to? Sztajer tańczy ze Starym. Obaj mierzą się groźnie oczami rzucając szybkie spojrzenia na boki, żeby sprawdzić, gdzie są policjanci. Nie budzą podejrzenia, bo tańczący ze sobą chłopcy lub dziewczęta to u „Przyjaciół” zupełnie normalne zjawisko.