Gdy w tańcu odpłynęli na przyzwoitą odległość od policjantów, nastąpił dalszy ciąg awantury. Tym razem policjanci złapali Sztajera. Partnerki nie zdążyły do nich dobiec i Sztajer został zauważony, gdy schylony przemykał pod ścianą. Policjanci wygarnęli go jak swojego. Poszedł z nimi grzecznie na nocleg do komisariatu, tylko gdy przechodzili przez salę, słyszałem, jak prosił policjanta, który go prowadził:
– Panie władza, puść pan, jak pragnę Boga! Już będę grzeczny. Pan „glina”, ja zdun – żyjmy ze sobą w zgodzie. Razem piec postawimy.
Ale policjant okazał się nieczuły i wyprowadził go z sali.
Tak wyglądała awantura, w której jeden bił się przeciwko jednemu. Bywało jednak i tak, że jednocześnie biło się pół sali. Zaczynał jeden przeciwko jednemu. Do awantury wtrącali się koledzy jednego i drugiego, a następnie koledzy kolegów i w końcu nikt nie wiedział, kto kogo i za co bije. Raz, gdy biła się prawie cała sala, jeden chłopak z humorem wskoczył na scenę, do orkiestry, każąc im grać „Kto się w opiekę”. Zasadą w takiej ogólnej bijatyce było, że nikt nie uderzył nigdy żadnym „narzędziem”, chociaż wiadomo, że każdy chłopak ma w kieszeni jakiegoś „pomocnika”. Tu szły w ruch tylko pięści i głowy, więc największe uszkodzenie to podbite oko, rozklepany nos albo wybity ząb. Gdy w czasie takiej zbiorowej awantury wpadała na salę policja, każdy chłopak łapał do tańca pierwszą z brzegu dziewczynę i nieznacznie, tak żeby żaden policjant nie zauważył, wsuwał jej za dekolt sukienki swojego „pomocnika”, nóż lub szpadrynę – bo policjanci łapali na chybił trafił chłopaków spośród tańczących par i macali po kieszeniach. Gdy policjanci wracali do swojego pokoiku, odbierało się od dziewcząt swój „fant” w czasie tańca. Podszedł do mnie Josek i pokazując pięćdziesiąt groszy zapytał:
– Dowalasz się do ćwiartki?
Bez słowa dałem mu pięćdziesiąt groszy.
– Zawołam cię – powiedział Josek i podszedł do następnego, któremu pokazał trzymaną w ręku złotówkę, proponując dołożenie się do ćwiartki.
Po piętnastu minutach dał mi znak, że mam przyjść do bufetu. Bufet to duża sala, na której stały długie stoły i takie same ławki zamiast krzeseł. Na sali, w której tańczono, też stały pod ścianami długie, ciężkie ławki, a to dlatego, że ławką bić niewygodnie – za długa i za ciężka. Bufet był pusty, stała na nim tylko bateria szklanek. Wódka, piwo i zakąski ustawione były na półkach przy ścianie, w głębi bufetu. Gdyby postawiono je na bufecie, już po kilku minutach nic by tam nie było. Jednej niedzieli nowa bufetowa postawiła na bufecie paterę z pomarańczami. Pomarańcze znikły. Nie sprzedała i nie było w bufecie.
Gdy wszedłem do bufetu, okazało się, że do kupionej przez Joska ćwiartki jest nas czterech. Znana metoda. Josek nie miał pieniędzy, więc zebrał od trzech chłopaków po pięćdziesiąt groszy. Wódkę i zakąskę kupił nie w bufecie, lecz w sklepiku, żeby było taniej, a za poniesioną fatygę należał do ćwiartki.
Gdy po wypiciu wódki wróciłem na salę, podszedł Olek i powiedział, że na korytarzu czeka Janek „Łapka” i prosi, żebym na chwilę do niego wyszedł.
– Pożycz trzy złote – prosił Janek – dam ci na zastaw złoty zegarek. Patrz, jaki ładny. Jak do następnej niedzieli nie oddam długu, to zegarek twój. – Pokazał mały zegarek ze złotą bransoletką.
– Nie, nie biorę – odpowiedziałem. – Nie lubię pożyczać forsy pod zastaw. Na cholerę mam mieć kłopot z twoim zegarkiem.
To daj dziesięć złotych i bierz.
– Nie mam tyle pieniędzy.
– No to daj osiem, bo muszę mieć forsę.
– Tryfny? – zapytałem, patrząc podejrzliwie na Janka.
– Nie pytaj, żadnego kłopotu z nim mieć nie będziesz. Tylko dawaj prędzej forsę, bo nie mam czasu.
– Zaczekaj, wejdę na salę, może uda mi się od kolegi pożyczyć. Wróciłem na salę, żeby poszukać Leszka. Rozejrzałem się: jest Leszek.
Dałem mu znak, że czekam na niego po skończonym tańcu.
– Pożycz pięć złotych – poprosiłem – jutro w fabryce ci oddam. Trafia mi się za osiem złotych złoty damski zegarek, a mam tylko trzy złote.
Po kilku minutach już Janek miał pieniądze, a ja w kieszeni złoty zegarek.
Zabawa trwa. Na sali widać coraz więcej pijanych. Dwóch prawie nieprzytomnych chłopaki ułożyli pod ławkami. Śpią i nikomu nie przeszkadzają. Po skończonej zabawie będą już na tyle trzeźwi, że wrócą do domu o własnych siłach.
Olek jest zły. Przed chwilą prosił dziewczynę do tańca. Odmówiła mu, a teraz tańczy z innym.
– Zróbcie z niej balona – prosił tak, jakby od tego zależało jego życie. – Z tobą pójdzie tańczyć, a wtedy ja ją odklepię.
– Nie chcę – odpowiedziałem. – Nie lubię tego, to nie po mojemu. Nie chciała, to więcej jej nigdy nie proś, ale po co zaraz balon?
– Nie, ja jej tego nie daruję. Napuszczę Rudego i zrobimy „dużego balona” – powiedział Olek i poszedł szukać Rudego.
„Mały balon” polegał na tym, że w tańcu odklepywał ten, z którym dziewczyna nie chciała pójść zatańczyć. Wiadomo, że odmówienie przez mężczyznę oddania partnerki to „ostatnie słowo do draki”. Więc gdy taki klasnął w ręce, a dziewczyna mówiła: „Nie, ja nie chcę” – partner mimo to kłaniał się grzecznie i… już tańczyli ze sobą dwaj mężczyźni, a dziewczyna zostawała sama na środku sali. A „duży balon”? Zobaczymy za chwilę, bo już idzie wiadomość podawana z ust do ust: „Uważajcie – jak zagrają fokstrota, Rudy będzie robił balona”. „Z której?” – pytano. „O z tej” odpowiadano, pokazując przyszłą ofiarę. Odważna dziewczyna albo nieświadoma, co ją czeka.
Orkiestra zagrała fokstrota. Rudy już tańczy z dziewczyną. Wszystkie pary tańcząc obserwują, kiedy rozpocznie się „robienie balona”. A oto już się zaczyna. Rudy przetańczył normalnie jedno okrążenie. Teraz kręci się na środku sali i zaczyna małpować. Orkiestra gra fokstrota, a on tańczy polkę. To jest sygnałem. Teraz wszystkie pary przestają tańczyć. Tworzy się duży, ściśnięty krąg, w środku którego szaleje Rudy. Wyczynia z partnerką różne łamańce i najbardziej fantastyczne figury. Z polki przechodzi na krakowiaka. Klęka i każe dziewczynie tańczyć wokół siebie. Wstaje i stara się zmusić partnerkę, żeby z kolei ona klęknęła. Wszyscy ryczą ze śmiechu i klaszczą w ręce. Dziewczyna wyrwała się i ucieka, lecz nie może wyjść z zamkniętego kręgu. Rudy goni ją, ciągnie za rękę na środek koła i dalej wyczynia swoje łamańce. Znów się wyrwała, ale nie może uciec. Wreszcie rozluźniono krąg, a dziewczyna czerwona ze złości i wstydu pędzi prosto do szatni, ubiera się szybko, wychodzi – i już nigdy więcej u „Przyjaciół” się nie zjawia.
Wszystkie pary tańczą. Zabrano mi partnerkę. Zrobiłem półobrót i klasnąłem w ręce przy pierwszej parze przesuwającej się obok mnie. Dziewczyna chce odejść do mnie, ale facet trzyma ją patrząc na mnie z wyzywającym uśmiechem. Był to Rysiek „Bokser” z Podrapcia. Mojego wzrostu, lecz dużo tęższy, dobrze już „zabalsamowany”, widocznie szuka guza. „Jak szukasz, to znajdziesz” – pomyślałem i klepnąłem drugi raz, tym razem ostro i tuż przed nosem. Gdy chciałem klepnąć w ręce trzeci raz, po którym już automatycznie następuje uderzenie pięścią albo łbem, dziewczyna, z którą tańczył, wyrwała się szybko, porwała mnie do tańca mówiąc jednocześnie:
– Daj spokój, on jest pijany.
– Chociaż pijany, ale chyba wie, co to znaczy nie oddać partnerki – odpowiedziałem zły za doznaną zniewagę, a równocześnie zadowolony, że jednak nie doszło do awantury, na którą nie miałem chęci. Byłem w nowym garniturze, a taka awantura łatwo może się zakończyć urwaniem klap. Po kilku minutach zobaczyłem, jak Josek klął Boksera za to, że nie chciał mu oddać partnerki.
– On myśli, że jak ja jestem mały i słaby, to może do mnie podskoczyć? To się mocno oszukał. Już ja na niego znajdę taki sposób, że długo będzie mnie pamiętał – odgrażał się Josek stojąc w gronie kolegów.
– Daj spokój, on jest pijany – uspokajałem Joska tak, jak mnie niedawno uspokajano. – Powiemy mu, jak wytrzeźwieje. A jak będzie skakał, to dopiero wtedy pogadamy z nim inaczej.