Po kilku dniach wyprowadzono mnie. Strażnik, który mnie wyprowadzał, spojrzał w otrzymane papiery i mruknął coś pod nosem, z czego zrozumiałem tylko słowo: Konzentration.
W lipcu 1945 roku wróciłem do kraju. Przyjechałem do Warszawy i odnalazłem pozostałych przy życiu kolegów. Dowiedziałem się, że Czarny, Tadek i Zdzisiek zostali rozstrzelani w Palmirach pod Warszawą. Heniek, ten, co po „robocie” uciekł na wieś – wysłany został na roboty do Niemiec.
Złapany po trzeciej ucieczce z Niemiec, zamknięty został w obozie karnym i tu go wykończyli. Witka – dzięki staraniom rodziny i grubszym łapówkom – zwolniono z więzienia tego dnia, gdy ja wpadłem z Lublina do Warszawy dowiedzieć się o swoją sprawę. Widział mnie na ulicy, ale bał się podejść.
Bał się? Dlaczego? Prawdopodobnie to, on sypnął wtedy, że to był mój pistolet. Po wojnie nie spotkaliśmy się, mimo że żyje on gdzieś na Dolnym Śląsku. Odwiedza rodzinę w Warszawie, lecz nikt z naszej dawnej ferajny nie spotykał się z nim.
Odwiedziłem też Baśkę, ale że nie mogłem zdobyć pewnych dowodów na to, że mnie wtedy sypnęła – mimo że jej zachowanie i po moim powrocie też na to wskazywało – zostawiłem ją w spokoju.
Rozrzuciła wojna naszych chłopaków po świecie. Kilku zginęło. Kilku z dawnych „powstańców” nie wróciło do kraju. Większość jednak mieszka w Warszawie. Pracują w swoich zawodach, pozakładali rodziny i przykładnie wychowują dzieci, zapewniając im lepsze dzieciństwo od tego, jakie my mieliśmy.
3. „NIE MA ŻYCIA”
„NIE MA ŻYCIA”
Sierpień 1958 rok. Niedziela wieczór. Wsiadłem do tramwaju. Spieszyłem się na Dworzec Wschodni i myślałem o tym, czy zdążę na swój pociąg. Zamyślony, nie zwróciłem uwagi na towarzystwo stojące na tylnym pomoście. Gdy usłyszałem za plecami ordynarne słowa, wykręciłem się i stanąłem tak, żeby widzieć cały pomost. Stało tam czterech młodych mężczyzn i trzy kobiety – wszyscy porządnie ubrani. Nikt z nich nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Zauważyłem, że tylko dwóch chłopców było pijanych. Jeden z pijanych trzymał kolegę za rękaw płaszcza, przysunął twarz do jego twarzy i mówił:
– Wygnajcie te rury – i wskazując na dziewczęta dalej ciągnął w tym stylu. W tym czasie drugi zagazowany młodzieniec śpiewał głośno, do melodii znanej piosenki dodając pornograficzny tekst.
„Głupie jakieś dziewuchy, że zadają się z takimi typami” – pomyślałem. Po chwili dopiero spostrzegłem, że reszta towarzystwa jest trzeźwa i że z pijanymi nikt nie rozmawia. To tylko ci dwaj posyłają różne zaczepki pod adresem dziewcząt.
„Śliczni młodzieńcy – pomyślałem. – Wypije taki kieliszek, a szumu robi, jakby wypił pół antałka”.
Po chwili całe towarzystwo zaczęło przechodzić na przednią platformę wagonu. Kobiety pierwsze, pijani na końcu. Gdy jeden z nich był już w wagonie, drugi pociągnął go do tyłu mówiąc:
– Zostaw to tałatajstwo. A po chwili dodał:
– Frajerzy, drewniaki.
– Puść mnie, mam ochotę pogadać z nimi jeszcze – upierał się pierwszy.
Trzeźwe towarzystwo poszło do przodu, ja usiadłem tuż przy pomoście, a weseli młodzieńcy zostali sami. W tej części wagonu, gdzie siedziałem, było tylko parę osób.
– Ja bym tam poszedł do nich – zaczął znowu jeden z pijaków. – Powiedziałbym im tak, że powinni się wreszcie obrazić.
Tacy to i obrazić się nie potrafią – odpowiedział drugi. – Tak im szurać, jak ja szurałem, i nawet słowa żaden nie powiedział: Niechby tylko spróbowali powiedzieć… O, tę pięść to śmiercią czuć, nie warto z nią się poznać.
Na przystanku wsiadła młoda panienka i stojąc na pomoście płaciła za przejazd.
– Chodź, szantrapka, do nas, będzie ci z nami wesoło – powiedział jeden, ciągnąc ją do tyłu. Jedną ręką objął ją za szyję, a drugą chwycił wpół.
Panienka wyrwała się i stojąc już w wagonie, powiedziała:
– Panie, niech się pan nie wygłupia! Jak pan sobie popił, to trzeba w domu siedzieć.
Jeden z nich posłał jej wtedy „wiązankę”, drugi znów zaśpiewał piosenkę z pornograficznym, prawdopodobnie przez siebie ułożonym tekstem. Nie było w tym ni ładu, ni składu – tylko samo chamstwo. Panienka po zapłaceniu za przejazd szybko przeszła do przodu wagonu.
W tylnej części wagonu tylko ja, siedzący tyłem do pomostu, i konduktorka – a na pomoście „młodzież”, która się „bawi”.
Nie ma życia! – usłyszałem głos za sobą. – Nie ma życia! – powtórzył znów po chwili. – No cóż? Pracuje człowiek za te parę złotych i jak tu żyć? Nie ma życia, bracie. Nie ma życia… parę złotych trzeba byłoby dać matce, a tu chciałby człowiek iść na dansing, wypić sobie, dziewczynka też przecież kosztuje – i jak tu żyć? Nie ma życia…
– Takie czasy przyszły – wtórował mu dzielnie drugi – że żyć człowiekowi nie dadzą. Przyjdzie człowiekowi powiesić się albo trzeba kraść – bo inaczej nie ma życia. Tramwajem, widzisz, musimy jechać. Ja lubię jeździć taksówką – ale czy dadzą ci zarobić na taksówkę? I to się ma nazywać życie? Nie ma życia, bracie, nie ma życia. Milczeli chwilę.
– Wiesz co – odezwał się znów jeden – mam dzisiaj chęć pobić się z kimś. Ale z kim? Tamte ciapciaki uciekli. Widzisz – nawet pobić się nie ma z kim… Nie ma życia – powtórzył znów uparcie.
– Nie ma życia, bracie, nie ma życia – usłyszałem znów za plecami.
– Zaszuram do tego, może się obrazi… No, bo mam chęć się z kimś pobić – powiedział jeden.
– Zostaw go – usłyszałem tuż za sobą – to taki sam ciapciak jak tamci. Nie widzisz, że już ledwie ze strachu żyje? – mówił drugi, odciągając tamtego zza moich pleców.
Targnęło mną podwójne uczucie: zrobić wszystko, żeby nie dopuścić do awantury, i przekorna chęć, żeby jednak zaczęli. „Oszukacie się, chłopcy – pomyślałem – mimo lat i braku zdrowia przed takimi jeszcze nie wysiadam”.
Nie oglądałem się, żeby spojrzeniem nie sprowokować bojowych młodzieńców. Myślałem tylko o drogach, które dzisiaj dla młodzieży są otwarte: o zarobkach, możliwościach zdobycia zawodu, ułożenia sobie życia po ludzku. A jak to wyglądało wtedy, gdy ja miałem te lata, co oni, dla których dzisiaj „nie ma życia”.
Odetchnąłem z ulgą, gdy młodzieńcy wyskoczyli w biegu z tramwaju, mówiąc:
– Wyskakujemy, jest restauracja, wypijemy ćwiartkę, no bo – nie ma życia!